Przejdź do treści

26. Międzynarodowy Festiwal Szekspirowski w Gdańsku za nami. Pikujący Szekspir?

Alina Kietrys pisze po zakończonym Festiwalu w Gdańsku:

Teatralne roszady wokół Szekspira trwały w Gdańsku jedenaście dni. Codziennie kilka spektakli, warsztaty, spotkania, dyskusje, a na Jarmarku Dominikańskim było specjalne stoisko Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego zachęcające do czynnego udziału w festiwalu.

W programie 26. edycji festiwalu przemieszano teatry zawodowe z offowymi. Główną cechą większości tych ostatnich było ekscentryczne podejście do „myślenia Szekspirem”,

a i zawodowe sceny budziły sporo wątpliwości. Wszystkie spektakle oceniało jedno międzynarodowe jury. To miał być atut. Jednak przy ocenie przedstawień wytypowanych do nagrody Złotego Yoricka – najlepszej polskiej inscenizacji dzieła Szekspira – ten atut zadziałał umiarkowanie. W produkcjach offowych – niestety bardzo nierównych jakościowo, szukanie nowych sensów było dość karkołomnym zadaniem. Spektakle zagraniczne w nurcie głównym przywiozły teatry z Włoch, Danii, Czech, Norwegii, Rumunii, Ukrainy i HA-M-LETa performer z Kalifornii.

Z 26. edycji festiwalu jest zadowolona dyrektorka Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego Agata Grenda, dla której był to ważny debiut w Gdańsku. Legenda prof. Jerzego Limona najwyraźniej była wyzwaniem, choć Agata Grenda chętnie powtarzała, że ona nie z tego pokolenia co Profesor, bo jest młodsza, więc i jej wizje będą inne. I były.

Motto festiwalu Między niebem a sceną zaczerpnięto z książki profesora Limona z 2002 roku. Dodano dopisek „Po burzy?” i zaproszono kilka inscenizacji tego dramatu. Jedną na pewno przypadkowo.

Międzynarodowe jury tegorocznego festiwalu pracowało w składzie: Gianina Cărbunariu, Jacek Kopciński, John Stanisci, Aneta Szyłak, Tamara Trunova. Laureatem konkursu na najlepszą polską inscenizację dzieł dramatycznych Williama Szekspira oraz utworów inspirowanych dziełami Szekspira w ramach 26. festiwalu został Polski Teatr Tańca z Poznania i Bodytalk z Münster. Zespołowi wręczono statuetkę Złotego Yoricka i nagrodę pieniężną w wysokości 40 000 zł za spektakl Romeos & Julias unplagued. Traumstadt z choreografią Yoshiko Waki.
W uzasadnieniu werdyktu czytamy: „wszyscy wykonawcy tego przedstawienia wykazali się na scenie dużym zaangażowaniem i autentycznością. To one spowodowały, że między zespołem a publicznością powstała wyjątkowa więź. Taneczna opowieść twórców spektaklu odnosiła się nie tylko do aktualnych problemów społecznych, ale także do pozycji artysty we współczesnym świecie”.

Z pewnością ta wersja Romeso&Julias unplagued niezbyt kompatybilna z oryginałem szekspirowskim, bo niejako „odłączona (z sieci)” jak sugerował tytuł spektaklu, ma jednak ciekawe pomysły choreograficzne, scenograficzne, siłę, witalność, profesjonalizm młodych tancerzy i niebanalne rozwiązania techniczne łączące świetnie taniec klasycznego z nowoczesnym. Odniesienia do niedawnej pandemii pokazano w spektaklu z dystansem, mniej odkrywcze natomiast były „wyznania tancerzy” dotyczące pozycji artysty we współczesnym świecie. Brzmiały banalnie. Ale złość w tym widowisku wykrzyczano, strach wytańczono, bachanalia wystylizowano wyraziście niemal w każdym geście. Złoty Yorick 26. edycji festiwalu trafił do Poznania.

Międzynarodowe jury nie odnotowało natomiast obecności na festiwalu Wieczoru Trzech Króli w reżyserii Piotra Cieplaka z Teatru Narodowego w Warszawie. Był to zdecydowanie najciekawszy spektakl tego festiwalu. Musicalowa wersja (a może raczej śpiewogra) szekspirowskiej komedii prezentowana była na scenie Teatru Muzycznego w Gdyni. Cieplak pokusił się o Szekspira klasycznego i wsparł słowo wrażliwością kompozytora Jerzego Duszyńskiego, który świetnie odczytał muzycznie frazę Szekspira w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka. Spektakl jest inteligentny i finezyjny, szekspirowskie przebieranki, zamiany ról bawią, imponują wokalne możliwości aktorów warszawskiego Teatru Narodowego. Kameralny zespół muzyczny dobrze towarzyszy artystom, muzyczna fraza wyznacza tempo: rozwija i spowalnia akcję, uwidacznia nastroje i półtony. Kompozycje Duszyńskiego żonglują formami muzycznymi, bawią tonacjami. To podkreśla koloryt widowiska. Z czwórki młodych zakochanych imponują śpiewem i aktorską ekspresją Wiktoria Gorodeckaja jako Oliwia i Michalina Łabacz w roli Violi-Cesario, aktorskim kunsztem bawią Mariusz Benoit jako Sir Andrzej i Bartłomiej Bobrowski jako Sir Tobiasz, pomysłowi, z własną, konsekwentnie realizowaną vis comica, bo Cieplak dba o dobrą zabawę w tym spektaklu. A Cezary Kosiński w roli Błazna Festa szekspirowskie syntezy wypowiada z inteligentną prostotą i z wdziękiem, i również dobrze śpiewa. Wyrafinowany aktorski popis gry w tym spektaklu tworzy Jerzy Radziwiłowicz jako Malvolio. To majstersztyk. Interpretacja listu, który ośmieszy łatwowiernego Malvolia udowadnia, że Radziwiłowicz jest wielkim aktorem również w tak pozornie nietypowej dla siebie roli. A Cieplak Wieczorem Trzech Króli uświadomił na tym festiwalu, że Szekspira warto czytać i rozumieć na nowo i od nowa. I można to robić z klasą. Ale widocznie nie był to argument ważny i wystarczający. Trójka jurorów z konieczności musiała korzystać z wyświetlanego nad sceną angielskiego tekstu, który – jak podkreślali angliści – nie był niestety tłumaczeniem finezyjnego tłumaczenia Szekspira przez Stanisława Barańczaka. Spektakl Piotra Cieplaka przypomniał niektórym dramaturgom, że nie warto „usprawniać” Szekspira, ani tym bardziej pisać niby Szekspirem.

A tak stało się tym razem ze spektaklem Andronikus-Synegdocha z Teatru Pieśni Kozła. Do tego spektaklu tekst inspirowany dramatem Szekspira stworzyła Alicja Bral, również grająca w tym przedstawieniu w reżyserii Grzegorza Brala. To kolejne przedstawienie zgłoszone na tym festiwalu do nagrody Złotego Yoricka. Selekcjonerem polskich przedstawień był – podobnie jak w latach poprzednich – Łukasz Drewniak, który wielokrotnie podkreślał, że Szekspira polskie teatry grają teraz bardzo oszczędnie. W tym sezonie w repertuarze znalazło się zaledwie dziesięć szekspirowskich spektakli. Przeważały komedie. Spektakl Andronikus- Synegdocha Teatru Pieśni Kozła nie jest pierwszym szekspirowskim dramatem w ich repertuarze. Grali już Makbeta, Hamleta, Króla Leara, Burzę. Tym razem najważniejszy głos w okrutnym świecie mordów, gwałtów, przemocy, okrucieństwa ma chór. I on wiedzie dramaturgiczny prym, ale nie buduje napięcia w spektaklu, bo całą opowieść reżyser prowadzi od początku na jednym tonie – na krzyku. Ten nadmiar przytłacza na początku, a potem zobojętnia. Tekst jest gęsty, ale i manieryczny, stylizacja niemal na staropolszczyznę – utrudnia odbiór. Nic dziwnego, że w trakcie spektaklu razem z napisami angielskimi pojawiały się napisy polskie, bo rzeczywiście trudno było zrozumieć, co mówią aktorzy. Najbardziej zdumiała mnie narracja Andrzeja Pieczyńskiego, aktora znanego i doświadczonego, który podobnie jak inni wykonawcy rwał frazę, mówił obok sensów i wyrywał z siebie słowa jak kakofoniczne dźwięki. Ten rodzaj „konwencji” Teatru Pieśni Kozła drażnił w odbiorze. Sceny gwałtu i fascynacji upodleniem igrały na granicy psychicznej odporności widzów. Tym razem Teatr Pieśni Kozła mnie rozczarował i nie wciągnął w żadną ważną erudycyjną grę, o której tak chętnie mówił Grzegorz Bral, nie wciągnął mnie w tę szekspirowską „nadwiedzę”, która może uczynić spektakl wyjątkowym i nadzwyczajnym artystycznym doświadczeniem.

Łukasz Drewniak wybrał jeszcze do konkursu o Złotego Yoricka dwie komedie: Sen nocy letniej w reżyserii Rafała Szumskiego wystawiony w Teatrze Miejskim im. Gombrowicza w Gdyni i Poskromnienie złośnicy w reżyserii Jacka Jabrzyka z Teatru Zagłębia w Sosnowcu.

Gdyński spektakl buduje szekspirowskie nastroje łącząc komediowe wątki z napięciem bliskim tragedii, mieszając klasykę z popkulturą. Szumski rozbuchał i rozwibrował współczesnością to przedstawienie. Aktorzy nadążają za koncepcją reżysera i to jest z pewnością atut tego spektaklu. Żonglowanie stylistykami, mieszanie form wzbogacanych wielowartościowym podkładem muzycznym (miksy i pomysły Daniel i Kamil Malchar) pozwoliły zbudować spektakl narastających nastrojów. Tempo przedstawienia podoba się widzom, którzy lepiej przyswajają „przyspieszenie” niż szekspirowską powagę. Perspektywa Puka opowiadającego o śnie letniej nocy (dobry Dariusz Szymaniak, a szczególnie udana rozmowa Puka z Kupidynem – Martyna Matoliniec) jest ciekawym zabiegiem formalnym. Paziem, o którego wręcz kłócą się Tytania (interesująca Beata Buczek-Żarnecka) i Oberon (Piotr Michalski) jest w spektaklu Szumskiego mięsistym mężczyzną, dla którego muskulatura jest wartością samą w sobie. Adam Josef Modzelewski – youtuber to Paź wyzwanie, ale udane. Gdyński Sen nocy letniej w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka, po skrótach Szumskiego jest spektaklem w przyspieszonym tempie i nawet paralizator, którym Tezeusz (Grzegorz Wolf) uspakaja królową Hipolitę (Monika Babicka) wyjątkowo „sprawdził się” w tej nieco szalonej koncepcji Szumskiego. Ten spektakl warto było pokazać w konwencji uwspółcześnionego czytania Szekspira.

Gorzej zdecydowanie zaprezentowało się Poskromnienie złośnicy z Teatru Zagłębia, przedstawienie, w którym wszystkie role grają mężczyźni. A introdukcja – niczym seans medytacyjny – w wykonaniu trzech aktorek jest jak „uwertura” z genderowymi gestami, w której postawiono kilka pytań dotyczących roli kobiety we współczesnym świecie, kondycji świata mężczyzn i perspektyw przetrwania w czasach pełnych napięć i niepokojów. Obsadowy pomysł reżysera nie jest nowatorski, w scenografii pojawiają się gadżety współczesnego świata – przyczepa campingowa i obowiązkowo multimedia, kostiumy tchną mało elegancką niechlujną stylizacją – to wszystko dlatego, że reżyser chciał odczarować teatralny świat i pomieszać role przypisane danej płci. Pojawienie się drag queen w spektaklu również jest owym chwytem uwspółcześniającym. Ale nie ma w tym przedstawieniu wyrazistości szekspirowskiej Kasi czy banalności Bianki, nie ma złośnicy, nie ma jej poskramiania, nie ma szekspirowskiego dowcipu. Wszystko jest udawaniem bliskim marnej kabaretowej formie, na granicy dobrego smaku i taktu. W tym spektaklu dosłowność i niestety prostactwo miały jednoznacznie wyjaśnić widzowi, czym zajmuje się reżyser przy pomocy Szekspira. To było męczące doświadczenie teatralne. Nijak nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego „grono dziennikarzy” przyznało tej realizacji swoją nagrodę festiwalową i jeszcze dorobiło do owej nagrody taką motywację: „To wyrazista, zespołowa wypowiedź, która otwiera przestrzeń do cały czas koniecznych dyskusji o ograniczanych prawach kobiet, osób LGBTQ+ i innych marginalizowanych grup”. Otóż Jacek Jabrzyk raczej ośmieszył owe „ograniczanie praw”. Mnie ten spektakl niezmiernie zasmucił, bo uważam, że na festiwal szekspirowski nie powinny trafiać przedstawienia poniżej pewnej artystycznej miary. Nawet – jeśli w kwalifikacyjnym podtekście Łukasza Drewniaka – była szczytna idea wspierania artystycznych dążeń scen mniej znanych niż warszawskie, krakowskie czy poznańskie.

Nagrodę główną SzekspirOFF 2022 w wysokości 10 000 zł przyznano Sławkowi Krawczyńskiemu i Annie Godowskiej / Święto Snów za spektakl How Beauteous Mankind Is! W uzasadnieniu jurorzy podkreślili, że „twórcy spektaklu stworzyli niezwykle błyskotliwą koncepcję dramaturgiczną, a wykonawcy – z powodzeniem ją zrealizowali. Wszystkie aspekty tego przedstawienia – wizualne, choreograficzne, aktorskie i muzyczne – połączyły się w silny a zarazem minimalistyczny przekaz teatralny”.

I z pewnością to był najciekawszy spektakl w formule offowej, która na tegorocznym festiwalu szekspirowskim była wyjątkowo przeciętna twórczo i artystycznie.

Trudno mi podzielać opinię kuratorki SzekpirOFF Katarzyny Knychalskiej, która forsuje ideę, by razem i „jedną miarą” oceniać spektakle offowe i propozycje teatru zawodowego. Mówiła o tym na konferencji prasowej. Ta idea dążenia do równości w ocenach różnych działań artystycznych przy takim poziomie propozycji offowych jest nieporozumieniem.
Dla pełnego zapisu dodam, że nagrodę SzekspirOFF 2022 w wysokości 5 000 zł przyznano również Wiktorii Czubaszek za najlepszą główną rolę w Szekspir Fight Show Arena. W uzasadnieniu podkreślono, że: „Wiktoria Czubaszek, główna aktorka w Szekspir Fight Show Arena Teatru Układ Formalny, zaprezentowała widzom spektakularną i niezwykle autentyczną przemianę samotnego, wrażliwego młodzieńca w cynicznego i bezwzględnego biznesmena brawurowo przekraczającego etyczne granice”.

Polskie Towarzystwo Szekspirowskie po raz pierwszy w tym roku wręczało nagrodę „Księgę Prospera”. Otrzymał ją Teatru Radost (Divadlo Radost) z Brna za spektakl Hamlet on the Road.
„Księgę Prospera” przyznano za „brawurowo opowiedzianą historię przy użyciu szerokiego repertuaru teatralnych środków wyrazu i ukazanie siły opowieści, która zwycięża śmierć; za przekraczanie ram tragedii i komedii i ujawnianie płynności granicy między sztuką a życiem; za rozegranie dramatu Hamleta w drodze (Hamlet on the Road) pomiędzy lokalną tradycją czeskich teatrów obwoźnych, a współczesną potrzebą metafizyki, między sceną a niebem”. Również Nagroda Publiczności trafiła do Teatru Rodost i to jest informacja z 12 sierpnia, bowiem trzeba było kilku dni, by policzyć karty z ocenami spektakli (skala od 1 do 6 punktów). Hamlet on the Raad to niezwykły spektakl, nawiązujący do wędrownego teatru kukiełkowego w konwencji komedii dell’arte, z elementami sztuki cyrkowej czy kuglarskiej osadzonej w żałobnym musicalu. Losy bohaterów dramatu Szekspira przewrotnie opowiadają wyraziste marionetki operujące zręcznie czarnym humorem. Lalkowy teatr gra Szekspira mądrze, ale też rzeczywiście na nowo odczytuje Hamleta. To bardzo oryginalne formalnie przedstawienie wyreżyserowała Joanna Zdrada, a scenografia jest dziełem Pavla Hubickiego. Uhonorowanie właśnie tego spektaklu jest ważnym wydarzeniem tegorocznego festiwalu, bowiem generalnie widowiska teatrów zagranicznych nie spowodowały w tym roku artystycznego zamieszania i nie pobudziły żywych dyskusji, nie spowodowały też „burzy mózgów”, na którą liczyła Agata Grenda przed festiwalem.

Otworzył festiwal Alessandro Serra, reżyser głośnego i bardzo ciekawego Makbeta, z którym był w Gdańsku przed czterema laty. Tym razem przyjechał z Burzą z Teatro Stabile diTorino.Było to przedstawienie atrakcyjne plastycznie, z pięknymi obrazami, ciekawe dźwiękowo i muzycznie, ale nie wywołało prawdziwej szekspirowskiej dyskusji. Dla Serry w tym spektaklu ważna była interpretacja problemów wolności i zniewolenia. Burzę na morzu w baletowej formie rozpętuje Ariel. Działa w głębinach, a nie na brzegu wyspy, na której mieszka Prosper z córką. Prosper rządzi i jemu muszą podporządkować się wszyscy. To on tworzy mechanizmy utrzymania władzy. I choć usynawia Kalibana, w efekcie i tak go zniewala. U Serry Kaliban (ciemnoskóry, dobrze śpiewający performer) prowadzi własną grę. Przestrzenią wyspy na chwilę zawładną rozbitkowie, obdarzeni dość prostackim humorem. Ale Prospero szybko wraca do gry. Nie są też parą znaczącą w tym spektaklu młodzi – Miranda i Ferdynand, a ich ślub jest tylko realizacją planu Prospera.

Po Burzy Alessandro Serro pokazana duńską Burzę w formule teatru tańca współczesnego – choreografia Antonio Quiles z Glad Teater. Duńska propozycja była nieporozumieniem na tym festiwalu. Bardzo wspieram działania terapeutycznej teatru, ale tym razem kwalifikująca spektakle Joanna Klass – kuratorka odpowiedzialna za program międzynarodowy – nie dokonała właściwego wyboru. Dysfunkcyjni wykonawcy niewiele wiedzieli o szekspirowskiej burzy i do dość przypadkowo zmiksowanej muzyki wykonali jakąś „etiudę” ruchową. Nie była to niestety „minimalistyczna” wersja Burzy jak zapowiadała Joanna Klass. Trzecia była „campowa Burza rumuńskich enfants terrible” – tak to zdarzenie teatralne określiła selekcjonerka. W tej Burzy wykonawcy własnymi słowami w śpiewanych monologach przekazywali szekspirowskie sensy. Artyści muzycznie i wokalnie byli naprawdę dobrzy, ale dość trudno spojrzeć na ten spektakl jak na sztukę Szekspira. Tutaj dramat jest tylko pretekstem dla reżyserki Ady Milea. Okablowana scena, bo wymusiły to warunki techniczne – mikrofony i sprzęt nagłaśniający, artyści w słuchawkach wcielali się w różne postaci i nawet robili to dość sprawnie, ale szekspirowskiej dramaturgii w tym spektaklu nie było. Szekspir jako pretekst do szukania nowych znaczeń… Moim zdaniem trudno je było znaleźć w tym spektaklu. Ukryto je głęboko.

Była jeszcze L-UKR-ECE opowieść jednej nocy w Rzymie, oparta na Gwałcie na Lukrecji Szekspira połączona z trwającą już cztery miesiące wojną na Ukrainie, wsparta dokumentalnymi opowieściami kobiet z okolic Kijowa i z Charkowa, ukraińskimi pieśniami ludowymi, poezją Tarasa Szewczenki, wierszami Łesi Ukrainki i Kristiny Bili. Spektakl wyreżyserowała Tatiana Shelepko. W roli Lukrecji wystąpiła Kristina Bila. Teksty przerosły możliwości interpretacyjne młodej aktorki. Tragizm i okrucieństwo boli ciągle i trwa.

Zaprezentowano w programie zagranicznym (nurcie głównym) jeszcze jednego HA-M-LET a i jeszcze raz Wieczór Trzech Króli w reżyserii Stepana Pacla z Teatru Narodowego w Brnie, który zapowiadano jako „spektakl o na aktualne tematy: kryzysu jednostki i kryzysu tożsamości”. Może byłam niezbyt uważnym widzem, ale nie zauważyłam owego filozoficznego przesłania.

Drugiego zagranicznego HA-M-LETa w nurcie głównym przywiózł performer, który z taką koncepcją widowiska na motywach z Szekspira bardziej pasowałby na Biennale w Wenecji niż na Międzynarodowy Festiwal Szekspirowski w Gdańsku. Ale zakwalifikowała ten spektakl Joanna Klass. Przed widzami tarza się po teatralnej posadzce, biega po ulicy, moczy twarz w dmuchanej, plastikowej dziecięcej wanience, zbiera przywiędłe kwiatki mężczyzna nieszczęśliwy odziany w czerwoną atłasową sukienkę. Krzyczy, jęczy, wzdycha. Wiemy z programu, że krzyczy Peter Mark, tym razem zdaniami z Hamleta. Jest on (Mark) artystą, który w „odpowiedzi na tekst tworzy trójwymiarowe renderingi, kolaże gifów i pejzaże obiektów, rzeźbiąc występ na żywo w warstwach mediów. Mark zyskał tytuł magistra na kierunku aktorstwa w CalArts School of Theatre” – czytam w programie. A jego HA-M-LET przenosi widzów w przestrzeń multimedialną, z wykorzystaniem wszelkich możliwych technicznych różnych programów komputerowych. Animacje w 3D, filmiki wideo, memy, filmy zrealizowanych z udziałem rodziców wykonawcy, którzy odgrywają Gertrudę, Króla i Ducha, wykreowane komputerowo obrazki np. zbroi, które są zarazem scenograficznymi komponentami spektaklu – słowem wielkie triki techniczne, ale i uproszczenia, pomieszanie różnych technik i do tego jakieś przetworzone, improwizowane fragmenty z tekstu Szekspira. Gęsto. Mnie to znudziło. Taki „eksperymentalny” Szekspir z pewnością dobrze się czuje w kalifornijskiej CalArts Center for New Performance, która jest – jak napisano w programie – „profesjonalną odnogą produkcyjną kalifornijskiej uczelni”, której absolwentem jest Peter Mark. To on właśnie uznał, że „Szekspir aktualnie pikuje”. Coś jest na rzeczy w tym stwierdzeniu.

Poza scenicznymi zdarzeniami w trakcie tegorocznego festiwalu odbywały się wykłady, warsztaty np. wokół komiksu. Udało się spotkanie z Johnem Stanisci, jurorem festiwalu, pisarzem i aktorem, a także twórcą tegorocznego plakatu festiwalowego. Dobrze przygotowane zostały krótkie zapowiedzi przed spektaklami zamieszczane na stronie internetowej teatru, gdzie o spektaklach mówili znawcy Szekspira. Odbyły się warsztaty teatralne prowadzone przez artystów z goszczących na festiwalu zespołów. Dyskutowano o ukraińskim teatrze w obliczu wojny z udziałem ukraińskich artystów, spotykano się również na muzycznych wieczorach. Jednak dla mnie wykładnią Międzynarodowego Festiwalu Szekspirowskiego w Gdańsku zawsze były spektakle teatralne – ich jakość i forma. W tym roku, niestety, większość przedstawień nie miała należytej jakości i formy.

Towarzysko z pewnością było miło, festiwalowe kuluary tętniły znajomymi wśród znajomych, ale recenzentce teatralnej nie zastąpiło to wartości najważniejszej – dobrego, ważnego artystycznie teatru, którego nie musi wspierać dodatkowa iluminacja.

Alina Kietrys

[Na zdj. Wiktoria Gorodeckaja jako Oliwia i Michalina Łabacz w roli Violi-Cesario w „Wieczorze Trzech Króli” w reż. Piotra Cieplaka, fot. Krzysztof Bieliński/ mat. Teatru Narodowego]

Leave a Reply