Przejdź do treści

MOJE 42. WST: WUJASZEK WANIA

Nareszcie spektakl bez mikroportów i filmików wideo. Zupełnie jak w teatrze. Willa profesora Seriebriakowa nie znajduje się w najlepszym stanie, choć wujaszek Wania przekonuje nas, jak bardzo się stara. Wypaczona podłoga domaga się natychmiastowego remontu. Robotnik już pracuje, powoli, widać ceni pracę, i bez widocznych sukcesów, a meble i ściany pokrywają foliowe osłony. Jest nadzieja, że coś z tego domu będzie po remoncie. Ale czy da się naprawić dusze? Z tym najwyraźniej gorzej.

Próby, aby odmienić swoje życie, które podejmują główni bohaterowie dramatu, tytułowy Wania, jego siostrzenica Sonia i doktor Astrow nie powiodą się. Pozostaną przegrani, z poczuciem życiowej klęski, choć oddani swojemu codziennemu kieratowi. Krótkotrwały pobyt w majątku emerytowanego profesora Seriebriakowa z młodą, piękną żoną, choć wytrąca wszystkich z normalnego rytmu i budzi nadzieję na zmianę, kończy się niczym. Przybysze wyjeżdżają, tutejsi wracają do swoich obowiązków, z odrobiną goryczą więcej.

Bogajewska z wielką starannością buduje duszną atmosferę tego gęstego od podtekstów dramatu, w którym liczą się w równej mierze marzenia, jak i zaniechania, czyny i tylko ich wyobrażenia. Czechow zawsze oferuje aktorom szansę zbudowania bogatych postaci, niejednoznacznych, obarczonych cierpieniem, ale wciąż gotowych do radości i uniesień, choćby na chwilę. Ich psychiczne parady, emocjonalne wybuchy, napięcie śledzi się w tym spektaklu z zapartym tchem, a niekiedy wzruszeniem, choć przecież widzowie WST w znakomitej części znają prawie na pamięć ten tekst. Cóż takiego można z niego wycisnąć? A jednak. Bogajewskiej i aktorom Ludowego to się udaje wyśmienicie.

Zacznijmy od roli najskromniejszej. Od Starej Niani Jadwigi Lesiak. Prawie nic nie mówi, prawie nic robi – po prostu jest, tkwi na swoim siedzisku, a jakby jej wcale nie było. Nieobecna, zatopiona w myślach. Kiedy Astrow się jej zwierza, nie słucha, a kiedy zaczyna go słuchać, rozśmiesza ją wszystko, nawet opowieści o umierających na tyfus chłopach. Wszystko jest dla śmieszne. Po prostu śmieszny świat. Tak ta rola prowadzona staje się rodzajem świadka postępującej nieobecności, którą niesie ze sobą starość, narastające oddalenie od prawdziwego życia.

Astrow Piotra Franasowicza. Ideowy szaleniec na skalę powiatu, a może i guberni. Gotów wszędzie sadzić lasy nagle doznaje paraliżu. Chociaż nie, już wcześniej uczuł strarszliwe znużenie, które wywołuje praca bez wytchnienia i jałowość wysiłków, kiedy jest się prawie samotnym w walce wiatrakami. Pracuje więc i nasiąka wódką. Pojawienie się Heleny wywołuje w nim chwilowe podniecenie, ale zrezygnował już wcześniej, nie ma dla siebie litości, choć chętnie wziąłby od losu jakąś małą nagrodę. Nie wychodzi, wie, że nic nie wyjdzie. Ogarnia go melancholijna rezygnacja.

Iwan Piotra Pilitowskiego. Wciąż naładowany gniewem, jak sprężyna, która musi się odwinąć albo granat, który wybucha – i wreszcie wybuchnie, choć okaże się niewypałem, pudlem, czymś komicznym i żałosnym. Jest w nim żarliwa tęsknota, poczucie klęski i wciąż kołacąca się nadzieja, że coś można jeszcze do życia wywalczyć. Czepia się więc wątłej nadziei na przychylność Heleny. Upija się beznadziejnie z Astrowem – jego zawzięty taniec po wielu głębszych ma w sobie grozę desperacji i samozagłady. Seriebriakowa nie znosi żywiołowo, ale kiedy wystrzeli i nie trafi, coś w nim pęka. Wyparowuje cała energia – zostaje ta odrobina, żeby się zanurzyć w księgach rachunkowych.

Sonia Mai Pankiewicz. Zakochana, ale bez wiary w siebie (wiadomo: brzydula), krąży jak ćma za Astrowem, dbając, żeby się tylko nie zdradzić, ale on ślepy niczego nie dostrzega. Cierpi więc i tęskni. Ma w sobie nadmiary czułości dla świata, dobroci, którą obdziela wszystkich. Wie, że zostanie sama – kiedy zobaczy Helenę w namiętnym uścisku z Astrowem dosłownie kamienieje z rozpaczy, wbija ją w ścianę. Bogajewska sięga tutaj po prościutki, ale wymowny trick, ściana robi się pod ciężarem jej ciała wklęsła, a Sonia w niej się pogrąża. Końcowy monolog Soni poraża. To rodzaj samooszustwa, którym próbuje zastąpić odtrąconą miłość. Wyznanie wiary, pozbawione wiary, ale retoryka w wielkim stylu, która ma zagłuszyć ból. A potem już tylko codzienna praca. I koniec. Bez złudzeń.

Tomasz Miłkowski


TWÓRCY:
autor: Antoni Czechow

tłumaczenie: Agnieszka Lubomira Piotrowska
reżyseria: Małgorzata Bogajewska
scenografia: Anna Maria Karczmarska
muzyka: Bartłomiej Woźniak
reżyseria światła: Dariusz Pawelec
inspicjent, sufler: Manuela Nowicka

OBSADA:
Kajetan Wolniewicz, Roksana Lewak, Maja Pankiewicz (gościnnie), Barbara Szałapak, Piotr Pilitowski, Piotr Franasowicz, Tadeusz Łomnicki, Jadwiga Lesiak (gościnnie), Piotr Piecha, Pola Galica-Galoch / Gabriela Sarbiewska (gościnnie)
fot. Klaudyna Schubert

Teatr Ludowy w Krakowie na małej scenie Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy, spektakl 24 maja 2022.

Leave a Reply