Przejdź do treści

Z fotela Łukasza Maciejewskiego: CO KOCHAJĄ WARSZAWIACY?

OTWARCIE SEZONU w Teatrze Kwadrat:

Warszawski Teatr Kwadrat pomimo ogromnej popularności wśród widzów, nie jest na pewno ulubionym miejscem krytyków. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałem recenzję cenionego przeze mnie recenzenta o spektaklu z „Kwadratu”, ale to musiało być całe lata temu. Dlaczego tak się dzieje? Powody są pewnie rozmaite. Może chodzi o swoistą politykę teatru, któremu krytyczne recenzje do niczego nie są potrzebne, a pozytywne niewiele mogą pomóc, być może chodzi również o lenistwo samych krytyków, albo o osobliwy, ale bardzo konsekwentny status tej sceny, stawiającej od zawsze na rozpoznawalne nazwiska, popularne farsy i komedie.

Jako widz – a nie tylko krytyk teatralny, staram się zawsze walczyć z moimi własnymi ograniczeniami. Najlepiej mi pewnie w świecie Lupy, szanuję eksperymenty Garbaczewskiego, kocham Strzępkę, ale czasami chciałbym dowiedzieć się, co dzieje się w zupełnie innych rejonach sztuki, albo rozrywki która do miana sztuki pretenduje. I dlatego któregoś wieczora z ciekawości postanowiłem wybrać się do „Kwadratu”. Trafiłem na graną jak zawsze przy komplecie publiczności sztukę „Otwarcie sezonu” Michaela McKeevera.

Sztuka McKeevera to samograj. Ewidentnie autor kocha stare hollywoodzkie filmy z Bette Davis i Glorią Swanson, a „Otwarcie sezonu” to całkiem dowcipna i wcale niegłupia symulacja „Bulwaru Zachodzącego Słońca” z „Wszystko o Ewie” i „Czego nie widać”, plus kilkoma innymi jeszcze tropami filmowymi i teatralnymi. Czy to grzech? Niekoniecznie, ponieważ McKeever zgrabnie te wszystkie inspiracje ze sobą przeplata, a w historii Mallory Dupre, wielkiej gwiazdy Hollywood, i wielkiej romansowej tygrysicy, która jeśli chodzi o pojemność serca (pojemność na miłość) mogłaby konkurować jedynie ze swoim ojcem, Edmundem, również wielkim aktorem i jeszcze większym awanturnikiem, jest dobra intryga, są emocje i wzruszenia. Trzecią ważną postacią tej historii jest syn Mallory, Christian – spokojny, ułożony chłopiec, który zrezygnował przed laty z własnej kariery, żeby zająć się sprawami zawodowymi swojej ekscentrycznej mamusi.

Akcja toczy się wartko, dowcipy są lepsze i gorsze, do zdecydowanie słabszych pomysłów należy dosyć ostentacyjne posiłkowanie się przez dramatopisarza nazwiskiem Szekspira (Mallory i Edmund mają wystąpić razem w „Królu Learze”), no ale taka jest już, jak widać, domena amerykańskich dramaturgów głównego nurtu, że dla wielu z nich nowa sztuka bez nazwiska Szekspira w tekście dramatu jest sztuką straconą. Na pewno jednak w „Otwarciu sezonu” znać znajomość realiów aktorstwa i sceny, potraktowanych przewrotnie, dowcipnie, ale nie cynicznie. Nic dziwnego, Michael McKeever, autor osiemnastu sztuk, sam od lat jest czynnym aktorem, temat jest więc mu dobrze znany z autopsji, z kolei wytrawna tłumaczka, Bogusława Plisz-Góral, świetnie wyłapała wszelkie aktorsko środowiskowe niuanse zawarte w tekście.

Jak zawsze w przypadku sztuk wystawianych w „Kwadracie” o sukcesie spektaklu przesądzają aktorzy o wyrazistym, komediowym emploi. „Otwarcie sezonu” przy przezroczystej – w najlepszym znaczeniu tego słowa – reżyserii Waldemara Śmigasiewicza, jest tour de force Ewy Kasprzyk, jednej z najbardziej rozpoznawalnych artystek „Kwadratu”, która, co odkryłem ze zdziwieniem, gra tam już tylko gościnnie. I Kasprzyk w roli Dupre jest bardzo dobra. Takie role trzeba grać ostro, na granicy szarży (którą to granicę kilka razy aktorce zdarzyło się przekroczyć) i jak to mówiły nasze babcie: ze szwungiem. Przy tym, co ciekawe, w spektaklu aktorka najlepsza jest właśnie akurat wtedy, kiedy zupełnie wypuszcza powietrze. Niknie aktorka-sybarytka, aktorka-modliszka, zostaje na scenie bardzo wrażliwa i delikatna córka swojego ojca, matka swojego syna. Jest w tych momentach rodzaj prawdy scenicznej zarezerwowanej dla najlepszych.

Znakomity jest również Kamil Kula – ten aktor młodego pokolenia dostał rolę najtrudniejszą. Dla odmiany żadnych fajerwerków, możliwości nawet komicznego błysku. Christian jest cieniem własnej matki, i to cieniem, który w pewnym momencie przestał się nawet buntować o ten status. Trudno wykroić z takiej roli coś charakterystycznego. A jednak Kuli się udało. Jest na scenie osobny, chociaż gra zespołowo, skupiony, rozważny, a w finale – również romantyczny. Koronkowa robota.

No i wreszcie Daniel Olbrychski jako Edmund. Oglądanie tego giganta w teatrze to coraz większa rzadkość, i dlatego należy traktować to jako święto dla widza. I tak też chyba odbierała kreację Olbrychskiego publiczność „Kwadratu”. Kiedy tylko pojawiał się na scenie, dało się wyczuć na widowni rodzaj specjalnej serdecznej energii, która – głęboko w to wierzę – udzielała się również aktorowi. Ta nasza energia to wyraz wdzięczności za wszystkie piękne role, zwłaszcza filmowe, które Olbrychskiemu zawdzięczamy.

Partnerujący Kasprzyk, Olbrychskiemu i Kuli w mniejszych rolach Ilona Chojnowska i Marcin Piętowski wyzyskiwali głównie tak potrzebne w „Kwadracie” vis comica, i bardzo dobrze. Sala była rozbawiona. Ja również. W środku sezonu – „otwarcie sezonu”. Całkiem przyjemnie się rozczarowałem.

Łukasz Maciejewski

Leave a Reply