Przejdź do treści

ZABAWY PRZYJEMNE I POŻYTECZNE

W TEATRZE „BAJ POMORSKI” NA PREMIERZE (19 VI 2016) DRAMATU „A MORZE NIE”:

Choć w toruńskim „Baju Pomorskim” „zabawy przyjemne i pożyteczne” nie mają nic wspólnego z pismem wydawanym pod tym tytułem w Warszawie wieku Oświecenia (1770-1777) przez Michała Grolla. A są dziełem Maliny Prześlugi, Autorki wystawionego dramatu „A morze nie”, inscenizatora i reżysera Zbigniewa Lisowskiego i wielu wielu współpracowników:

*scenografa – Dariusza Panasa

*kompozytora – Mateusza Jagielskiego (tango i ragtime, opracowanie muzyczne piosenek Maryli Rodowicz – „Wariatka tańczy” i Wojciecha Młynarskiego – „Jeszcze w zielone gramy”)

*aktorów – znanych i utalentowanych: Dominiki Miękus, Edyty Łukaszewicz-Lisowskiej, Edyty Soboczyńskiej, Krzysztofa Grzędy, Andrzeja Korkuza, Krzysztofa Pardy, Jacka Pysiaka

muzyków – grających wspaniale, choć nieco przygłośno i zagłuszająco słowa aktorów: Witolda Pucińskiego i Krzysztofa Zaremby

*animatorów multimedialnych: Sylwestra Siejny i Zbigniewa Lisowskiego

*nauczyciela od posługiwania się lassem – Sebastiana Bugno

* oraz niestrudzonej Hanny Grewling jako inspicjentki, której w Teatrze „Baj Pomorski” dyrektor teatru oraz inscenizatorzy i reżyserzy powierzają zawsze trudne zadania.

Bo jak w czerwcu wprowadzić na scenę Bałwana ze śniegu, żeby się nie rozpuścił w kałużę?

Jak w stosownym momencie uruchomić nad sceną gar z rosołem, żeby się nie wylał na aktorów i widzów?

Jak zapanować nad wejściem i wyjściem na scenę postaci tak różnych, jak wiecznie siedzący u Fryzjera elegancki Marchewka, bohater przedstawienia, albo pierwsza dama tego towarzystwa ruchliwa i wystrojona jak na bal Sałatka Grecka, albo kamraci gotowanego przedstawienia (Burak, Cebula, Cytryna, Por, Seler). Nie mówiąc o ludziach (Człowiek 1, Człowiek 2), bawiących się w Sylwestra czy ptakach latających, jak Gołąb (Dominika Miękus) do Bieguna Północnego dla ratowania umierającego na roztopienie Bałwana. Nie mówiąc nawet o przybywającej z zaświatów Śmierci… W dodatku wszystkich postaci podniecanych przez muzykę, śpiew, ruch, animacje multimedialne i … widzów … trzęsących się od chichotów i braw.

Nad otwartą estradą sceny „Baja Pomorskiego” raz po raz otwiera się okienko garnka gotującego zupę. W tej zupie raz po raz znikają warzywa. Rzecz zwyczajna. Może i zwyczajna, ale nie w teatrze. W Teatrze ”Baj Pomorski” uświadamia widzom, że to, co dla nas zwyczajne, dla innych istot na tym ziemskim padole może być dramatem – bólem, strachem, zakończeniem egzystencji. W przypadku Pora, Selera, Cebuli pokrojeniem na plasterki. A równocześnie – jak w życiu – ukazuje rolę przypadku czy nadzwyczajnej ingerencji osób trzecich. W sztuce Maliny Prześlugi „A morze nie” życie bohatera sztuki – Marchewki rodzaju męskiego – uratował przypadek – jakieś dziecko potrzebowało czerwonego nosa dla Bałwana na podwórku. Ten nadzwyczajny przypadek nie pozostał bez wpływu na charakter i zachowanie bohatera. Dzięki temu przypadkowemu ocaleniu życia zrozumiał on wiele spraw związanych z życiem – własnym i cudzym. Ten przypadek nauczył go rozumienia innych i otaczania ich bezinteresowną przyjaźnią. Dlatego ma on wiele zrozumienia dla współbohatera przedstawienia w postaci Bałwana, pragnącego poznawać świat nawet za cenę bólu w momencie ostatniego tchnienia podczas kąpieli w morzu.

Dramat Maliny Prześlugi „A morze nie” w inscenizacji Zbigniewa Lisowskiego otwiera – przy akompaniamencie głośnej muzyki – taneczna parada postaci wokół widowni. W barwnych i fantastycznie zakomponowanych kostiumach (dzieło artysty Dariusza Panasa) parada od razu narzuca klimat radosnej zabawy – życia i użycia wszystkich jego radości. Ale w tym radosnym ferworze życia i użycia Zbigniew Lisowski jako inscenizator i reżyser w jednej osobie nie tylko prowadzi grę aktorów swego zespołu i akcję przedstawienia – od opowieści Marchewki o cudownym ocaleniu do wyprawy na Biegun Północny w celu uratowania od śmierci przyjaciela – zaprzyjaźnionego z Marchewką Bałwana umierającego „na roztopienie” w ciepłym klimacie.

Ale raz po raz, w ślad za scenariuszem Maliny Prześlugi, zmusza do zastanowienia nad sprawami nie tylko radosnej zabawy teatralnej, lecz nad sprawami poważnymi – nad problemem życia, nad radością, które życie niesie i nad smutkiem, który wprowadza, nad sensem i bezsensem życia, widocznego w przemijaniu, nieprzewidywalności losu, przypadkowości zdarzeń, okrucieństwie trosk, starzenia się, odchodzenia, umierania. Akcentując i urodę, i dramatyzm życia Autorka i Reżyser-Inscenizator starają się dostrzec i wskazać lekarstwa pozwalające mimo okrucieństw życia cieszyć się jego urodą i w miarę spokojnie znosić zły czy okrutny LOS – dzięki spotkaniu Innych istot, ciekawych, dobrych, służących bezinteresowną pomocą, przyjaźnią, zrozumieniem oraz dzięki poznawaniu piękna świata i urody otoczenia, krajobrazu, ziemi, morza, zmiennych pór roku.

Ta poważna problematyka zawarta w przedstawieniu barwnym i radosnym oswaja dzieci z trudami dziecięcego i dorosłego życia, uczy cenić przyjazne otoczenie i radość chwili – dwa ważne składniki sił potrzebnych dla znoszenia trudów egzystencji. Dorośli widzowie, prócz własnych przeżyć czy refleksji, znajdą w przedstawieniu materiał do ważnych rozmów z dziećmi.

Jednego z dwóch głównych bohaterów dramatu Maliny Prześlugi i inscenizacji Zbigniewa Lisowskiego – postać Marchewki gra Krzysztof Parda. Jego figura, strzelista, w barwnym kostiumie koloru „marchewkowego”, z pękiem zielonych włosów modnie zebranych na głowie doskonale odtwarza marchewkową „łodygę”, czyli „mięsisty korzeń i rozetkę liści”, jak chcą znawcy polskich jarzyn. A elastyczny ruch postaci, często potrząsającej pękiem zielonej fryzury dopełnia sylwetki marchewkowego eleganta, często zasiadającego na fotelu swego Fryzjera – Fryzjera Freda, którego dyskretnie, ale z pełną godnością swego fachu gra Krzysztof Grzęda, jakby zawód fryzjera wykonywał na co dzień.

Drugim głównym bohaterem przedstawienia jest śniegowy Bałwan. Gra go Mariusz Wójtowicz, doskonale udając nie tylko głos nieletniego, ale także intonacje jego ważnych zapytań (”A ile ja jeszcze będę żył?”), obaw o przyszłość („Trochę się boję. Wiesz? Jak zacznę topnieć.”), zachwytów („Ale ja się będę cieszył wszystkim, wiesz?”) i beztroskich przechwałek oraz chęci używania krótkiego życia (”Mam w nosie, że może boleć, nie będę o tym myślał, będę sobie latał. Słyszysz? MAM W NOSIE! Hihihi. I wykąpię się w morzu. Za mało mam czasu na banie się.”).

Rozmowy Marchewki z Fryzjerem i dialogi z Bałwanem zwracają uwagę widzów – dzieci, młodzieży, ale i dorosłych na ważne problemy życia – przypadkowość losu, dramat przemijania, samotność wobec problemów życia. A zarazem pokazują czynniki łagodzące groźne przypadki losu – jak zrozumienie przez drugą żyjąca istotę, jej przyjaźń, pocieszenie i zrozumienie. Doświadczenia te czy nauki ukazane są w atmosferze pogodnej, chwilami radosnej i dzięki temu wydają się zrozumiałe jak rzecz zwyczajna, bez buntu czy strachu wobec nieustannego umierania wielu istot wokół nas (nawet codziennego warzyw gotowanych w zupie!).

Ale na ową atmosferę pogodnego pogodzenia z tym, co życie niesie wielki wpływ ma zachowanie innych postaci. Radość roznosi przede wszystkim wielotworzywowa Grecka Sałatka zagrana przez Edytę Łukaszewicz-Lisowską. Zagrana bardzo wesoło. O tej pogodzie, którą wnosi na scenę decyduje jej charakter i wzruszająca miłość do Marchewki wierna aż do wyrzeczenia. A także wygląd – fantastyczny kostium wyróżniający ją z tłumu postaci, uroda jej postaci, czarująca wymowa twarzy i oczu, jej przepiękny gest i taneczny ruch, wszystkie razem emanujące z postaci radością i weselem.

Zawodowo i z talentem dopełniają obrazu barwne i wesołe, a przecież tragiczne w swojej roli gotowanych składników pożywienia Por (Jacek Pysiak), Seler (Jacek Pysiak), Burak (Andrzej Korkus), a zwłaszcza Cebula – zagrana przez Edytę Soboczyńską, namacalnie tragiczna w swoim obnażeniu i jakoś symboliczna dla ponurego losu reszty gotowanej jarzynowej braci. Ludzie (Człowiek 1 – Jacek Pysiak, Człowiek 2 – Andrzej Korkuz) i ptaki (Gołąb – Dominika Miękus) tworzyły przyjazny klimat, czasem radosny, czasem pomocny podczas wędrówki Marchewki oi Bałwana nad morze i na Biegun Północny.

Tylko postać Śmierci, niby ważna dla dziejących się wydarzeń przechodzi bez wrażenia – może dlatego, że na co dzień jej obecność jest celowo mało uświadamiana, może dlatego, że w Teatrze „Baj Pomorski” spycha ją z planu radość istnienia, uroda i zalety bohaterów przedstawienia, może dlatego wreszcie, że naszą odpowiedzią na jej nieuchronność i wszechobecność jest jej niezauważanie, lekceważenie, spychanie w niebyt. A gdy wiemy jeszcze, że jest „życie po życiu”, to w teatrze interesuje nas sztuka. „Życie jest krótkie a sztuka długa” mówił dawno Hipokrates a za nim Seneka. „Życie jest chmurne a sztuka radosna” dodawał Fryderyk Schiller w „Prologu” do dramatu „Wallensteina”. Więc tak właśnie krótko, ale radośnie (mimo rozważań o wielu ważnych sprawach) jest w sztuce „A morze nie” Maliny Prześlugi i w przedstawieniu inscenizowanym i wyreżyserowanym przez Zbigniewa Lisowskiego. W zgodzie z życzeniami, jakie zapewne z dalekich przestrzeni międzyplanetarnych przesyła Synowi Pan o jego wiernym współpracownikom Andrzej Lisowski, patronujący temu przedstawieniu słowami Wojciecha Młynarskiego: „W najróżniejszych sztukach gramy, lecz w tej, co się skończy źle Jeszcze nie, długo nie!.

Bożena Frankowska

Leave a Reply