Przejdź do treści

Hamlet wdepnął w gówno!

Zaiste. Na Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku gruziński aktor zebrał palcem gówno z podeszwy, podniósł do nosa i rzekł: „ coś tu śmierdzi w państwie duńskim..”
 Zadrżałem, czy ten śmiały gest nie wyznaczy równie śmiałej perspektywy dla całego spektaklu…i stało się. Poklepywanie koleżanek po tyłku, obłapywanki w baletowych pozach, ilustrujące zbliżenia erotyczne, ale i niemoc w tym względzie, całowanie trupiej czaszki w usta…Prowokacyjna dosłowność i trywialność teatralnego znaku. Cóż, każdy różnie kojarzy. Gruziński teatr rozpaczliwie nadrabia zaległości po obowiązkowym w ZSRR realizmie socjalistycznym. Tak czy owak, przypomina to nasz studencki teatr z lat 60-tych. I jest to widzialny dowód, że tzw. nowoczesny teatr zajmuje się wyłącznie sobą. Nie obchodzi go ani autor, ani widz. Autora należy skomentować, widza zaś postawić w sytuacji gapia, który nie musi wiedzieć co to za „wypadek” i kto w nim został dramatycznie poszkodowany. Widz ma się dziwić i wierzyć, że artyści schodzą oto na samo intelektualne i artystyczne dno interpretacyjne. Stąd i dekompresja w percepcji. Być może entuzjaści takich „odkryć” na Szekspirze zagrożą mi dżihadem…Cóż, strachliwy nie jestem, a i kogo obchodzi, co ja myślę.
        Nie chcąc jednakże być tak brutalnie jednostronnym wyznaję, że w swoich wielu elementach gruzińska inscenizacja kojarzyła mi się z epickim teatrem Brechta; przy sporym nadużywaniu „efektu obcości”. Aktorzy nie wcielali się w postaci, ale prezentowali je w demonstracyjny sposób, czerpiąc radośnie z groteski, burleski, a nawet z poczciwej farsy. Reżyser pojął dosłownie szekspirowską tezę: „świat jest teatrem, aktorami ludzie..” i problem Hamleta w tej kanonadzie gierek i manier, min, pantomimicznych figur, zrytmizowanych pod akcenty muzyczne kroków i przytupywań, stop-klatek, nieprecyzyjnych spowolnień scenicznego ruchu, kapeluszy i płaszczy na modłę musicalową, przekombinowanych aktorskich „wejść-wyjść”… – ten problem nie miał szans w tak wymyślonym przejawie nowoczesności.
         Co do zaangażowanych w to aktorów, to aktor-Hamlet właściwie już na wstępie pokazał, że jest niezłym jajcarzem, co zupełnie „rozbroiło” napięcie związane z celowym udawaniem przez postać wariata w śmiertelnej rozgrywce z królem? Reżyser, a to zafundował mu trójkolorowy makijaż napalonego piłkarskiego kibica, a to znowu przebrał na podobieństwo gangstera w szekspirowskiej scenie z grabarzami. A już zaczęło mi dzwonić na alarm w lewym uchu, kiedy przyszło do kluczowego monologu: „Być albo nie być..” Okazało się, że wcale tu nie chodzi o jakiś tam durnowaty dramat egzystencjalny, ale że ten Hamlet nie nauczył się monologu, / mimo że aktor-Aktor siedzący na kubełku starał się suflować, a inni za parawanami z pleksi też się denerwowali / i w końcu machnął na to wszystko ręką / dosłownie /. Natomiast król Klaudiusz / młodszy od Hamleta? / wcale tak nie palił się do rządów, ani też do tej Gertrudy, bo chociaż wiła się wokół niego jak wąż, to on właściwie nic. Bez chuci jakiś był i blady. Gertruda, widać sprowadzona awaryjnie z jakiejś operetki, raz przypominała famme fatale, a raz „wczesną Krafftówną”. Miała dużo chuci, ale tak wystylizowanej, że kto by tam dał wiarę…Intrygant Poloniusz, jako Żyd w jarmułce, kuśtykał i był odpowiednio wścibski, ale kiedy w scenie na cmentarzu wylazł z grobu jako swój własny duch i zagarnął rolę Starego Grabarza, i to tak, że Hamlet i Horacy zupełnie go nie rozpoznali, szczęka mi opadła…Cały czas podtrzymywała mnie na duchu aktorka-Ofelia. Jakoś udawało jej się omijać rafy reżyserskiej inwencji. Ale i tak musiała zmartwychwstać świeżo po pogrzebie i jeszcze wrzucić do własnego grobu ostatnią deskę, jaka została na scenie.
          Mam świadomość, że znany reżyser specjalizuje się w przerabianiu tragedii Szekspira na coś weselszego…Przysięgam na Kubusia Puchatka, że przez cały czas spektaklu z kredytem zaufania napinałem do granic możliwości swój potencjał intelektualny i emocjonalną wrażliwość, żeby coś pozytywnego uszczknąć w końcu z tego teatralnego święta…Nie czuję się winny, bo i cała reszta na widowni pożegnała Gruzinów rzadziutkimi i kulturalnymi oklaskami / nikt nie wstał! / i jeszcze popatrzyłem na starawego już i opasłego reżysera, i pomyślałem: „nie chce się, biedak, jeszcze poddać, chociaż tyle..” „Hamlet” na tym gruzińskim ruszcie to „wiele hałasu o nic”…,a kto mi wróg, niech „pierwszy rzuci kamieniem..” Ech, ta siła skojarzeń!
Jerzy Jasielski

Leave a Reply