Przejdź do treści

Ślepota. Tragedia w Iraku

Mario Fratti
(tłum. Tomasz Miłkowski)
Copyright: Fratti/Miłkowski

Ślepota. Tragedia w Iraku
(Blindness, Tragedy in Iraq)
Jednoaktówka Mario Fratti

Osoby:

Brian, sympatyczny młody człowiek po dwudziestce; niewidomy
Cathy, jego dziewczyna
Dan, brat Jima, nieżyjącego żołnierza, dwudziestolatek
Anderson. ojciec Dana, po sześćdziesiątce

Rok 2004. Skromny salonik w Oklahomie, podczas wojny w Iraku. Krzesła,
sofa, stół, cztery fotografie w czterech rogach pokoju.
Wchodzi Brian – jest niewidomy, prowadzi i pomaga mu jego dziewczyna Cathy.
Dan, jego przyjaciel, patrzy na niego ze smutkiem. Wstaje i rusza w jego
stronę.

DAN: Witaj, Brian.
BRIAN: Poznaję twój głos, Dan. Gdzie jesteś? Chciałbym potrząsnąć twoją
grabę.
DAN: Tu jestem. (Podchodzi do niego, witają się, zakłopotani) Cześć, Cathy,
to już całe wieki…
CATHY: To prawda.
BRIAN: Od razu poznałem twój głos. Prawie taki sam jak twojego brata. A
gdzie rodzina?
DAN: Na górze, jak zwykle.
BRIAN: Cała trójka?
DAN: Mama i siostra są w sypialni. Rzadko schodzą na dół. Być może, dla
ciebie…
BRIAN: Jak one się czują?
DAN: Całymi dniami płaczą. Nie potrafią powstrzymać łez. A co u twojej
mamy?
BRIAN: Zapytaj Cathy.
CATHY: Ona także płacze za dużo.
BRIAN: A gdzie twój ojciec?
DAN: Pewnie poszedł po piwo dla nas.
BRIAN: Jak on się ma, jak on to wszystko znosi?
DAN: Niedobrze. Chociaż wygląda, że… jest dumny. Nadal czuje się żołnierzem.
Stuprocentowy Amerykanin! Dumny z wojny i wojennych bohaterów.
BRIAN: Twój brat był prawdziwym bohaterem, możesz być pewien. To jeden z powodów, dlaczego tu jestem. Żeby ci opowiedzieć o sprawach, o których
nawet nie masz pojęcia. Byliśmy zdani na siebie przez dziewięć miesięcy. Odizolowani od innych.
DAN: Najpierw opowiedz o sobie. Jak się czujesz?
BRIAN: Widzisz chyba sam, no nie? Odłamek załatwił mi nerw wzrokowy. Nigdy już nie zobaczę pięknej Cathy. (do Cathy) Chodź do mnie, daj mi rękę.
(Cathy podchodzi, całuje go w policzki, on całuje jej ręce) Widzisz. Ciągle mnie kocha. Jej obraz pozostał na zawsze w mych martwych źrenicach. Teraz czuję się jako tako, ale tylko wśród tych, których znałem już wcześniej. Wśród ludzi, których pamiętam. Pamiętam ich uśmiechy, ich sylwetki. Spojrzenia bliskich, krewnych i przyjaciół. Wydaje mi się, że nadal ich widzę. I tak sobie myślę, że pozostaną wiecznie młodzi w mojej pamięci. To jakaś korzyść ze ślepoty. Nikt się już nie zestarzeje. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – jak zwykle mawiał nasz Kapitan. Cieszę się, że tu jestem z wami, z twoją rodziną. Pamiętam was wszystkich doskonale. Ale gdzie oni są? Na co czekają?
DAN: Tata będzie tu za chwilę. Mama i Klara później, być może…
BRIAN: Czemu mówisz „być może”? Nie chcą się ze mną zobaczyć?
DAN: One nie chcą nikogo widzieć.
BRIAN: Nawet mnie? Najlepszego przyjaciela twego brata?
DAN: Być może, miejmy nadzieję… Obiecały.
BRIAN: Czego się obawiają? Czy jestem tak zeszpecony?
DAN: Oh, nie, wyglądasz całkiem dobrze. Kobiety, sam wiesz. Kto je zrozumie? Być może…
BRIAN: Być może – co?
DAN: To tylko moje przypuszczenie… Prawdopodobnie błędne… (waha się)
BRIAN: Powiedz mi.
DAN: Przeżyłeś, jesteś tutaj z nami… Ale mój brat nie… One są szczęśliwe, że tobie się udało… zwyczajnie, po ludzku. Ale chciałyby, żeby Jim był tutaj. Poraniony, okaleczony, niech tam, ale żywy. Z nami.
BRIAN: Rozumiem. W końcu ja tylko straciłem wzrok… (z ironią) „Tylko”… Czy one wciąż są takimi żarliwymi pacyfistkami, jak ty?
DAN: Dzisiaj jeszcze bardziej.
BRIAN: Ale twój ojciec, w przeciwieństwie… Po śmierci Jima nie zmienił poglądów…
DAN: Nie, pozostał gorliwym patriotą, wojownikiem, który wierzy w sens ofiary –
BRIAN: (przerywa) – Nawet własnego syna?
DAN: Tak, nawet w ofiarę własnego syna. (Pauza) Powiedz, powiedz wreszcie, co się stało, jak to się stało.
BRIAN: Poczekamy na twojego ojca. Chcę mu opowiedzieć, jak tam tygodniami żyliśmy z Jimem. Zawsze razem.
(Anderson, ojciec, wchodzi z butelkami piwa)
ANDERSON: Witaj z powrotem, Brian. Witaj w naszym domu, w domu Jima. Jesteś dzielnym żołnierzem. Ty i Jim, dwaj prawdziwi bohaterowie walczący o świętą sprawę (ściska mu rękę; nie obejmują się). Przyniosłem piwo, jakie lubisz. A więc jesteś. Napij się. (Podaje mu szklankę piwa; do Cathy) Co u ciebie, Cathy. Chcesz piwa?
CATHY: Nie, dziękuję. A jak tam twoja żona i córka? Co u nich?
ANDERSON: Dlaczego nie wejdziesz na górę, żeby je zobaczyć? Idź do nich. One jeszcze tego nie zrozumiały, nie potrafią przyjąć do wiadomości.
(Cathy wychodzi, żeby zobaczyć się z dwoma kobietami; trzej mężczyźni wznoszą toast) Wypijmy za powrót bohaterów! (Piją; Dan spogląda z niepokojem; jego brat nie wrócił) Wróciłeś, jesteś z nami. Mogę cię dotknąć (dotyka go; klepie go po plecach). Ale Jim jest z nami także. Spójrz na jego zdjęcia. (wskazuje zdjęcia Jima, które wiszą wszędzie w pokoju, reflektuje się, że Brian jest niewidomy) O, przepraszam. Co za głupiec ze mnie. W tym pokoju w każdym rogu wiszą zdjęcia Jima. W mundurze. Wspaniale się prezentuje w mundurze… Gdyby tylko… (waha się)
BRIAN: Gdyby tylko co?
ANDRESON: Być może, gdybyście byli razem tego dnia, tego właśnie dnia, może jeden mógłby pomóc drugiemu, może ocaliłbyś go.
BRIAN: To mi się zdarzyło w lipcu…
ANDRESON: Wiem, wiem, że w lipcu. Jim dzwonił. Był pewien, ze sobie z tym poradzisz. Powiedział, że to coś niewielkiego, mało znacząca ranka…
BRIAN (dotykając oczu z ironią): „Mało znacząca”…
DAN: Ale wtedy, pod koniec sierpnia, co się właściwie stało. Co ci powiedzieli?
BRIAN: Kiedy byłem w szpitalu, przyszli do mnie i powiedzieli, że Jim został zaproszony do pewnego domu. Okazało się, że to pułapka. Cokolwiek się wydarzyło, jestem pewien, że zachował się jak bohater.
ANDERSON: Ja też.
DAN: Skąd o tym wiesz. Nie miałeś z nim żadnego kontaktu.
BRIAN: Widziałem go w dziesiątkach takich sytuacji. Był odważny, śmiały, precyzyjny. Snajper jakich mało. Jeden z najlepszych. Nawet wrogowie doceniali jego umiejętności. Pewnego dnia zabił siedmiu z nich.
ANDRESON: Chciałbym klaskać. Nawet nie marzyłem, żeby położył siedmiu jednego dnia.
BRIAN: Byłby szczęśliwy, że jesteś z tego dumny.
ANDERSON: Jak on się wtedy czuł. Dumny, szczęśliwy?
BRIAN: To nie jest takie proste. Zdarzało się, że niszczyliśmy domy przez pomyłkę, w środku były całe rodziny i –
ANDRESON: Ale tych siedmiu to byli rebelianci, powstańcy, czyż nie?
BRIAN: Tak.
ANDERSON: A zatem Jim musiał czuć się dumny, użyteczny…
DAN: (ironicznie) „Użyteczny”?
ANDRESON: (do Dana, zły) Nic nie rozumiesz. Wy, pacyfiści, nigdy nie pojmiecie potrzeby eliminacji zdrajców, wszystkich, którzy zagrażają naszej wolności i demokracji.
DAN (który nie chce kontynuować tego tematu; do Briana): Jak się dowiedziałeś o Jimie?
BRIAN: Nasz kapitan wiedział, że się przyjaźnimy, opowiedział mi o wszystkim. Objaśnił mi, na czym polegała zasadzka.
ANDERSON: To była zasadzka. Są tego pewni?
BRIAN (wymijająco): Tak mi powiedzieli. Ich wielu przeciwko trzem naszych.
ANDRESON: Jestem pewien, ze się nie bał, nawet przez chwilę.
BRIAN: Na pewno. Nigdy się nie bał. Nawet podczas najbardziej niebezpiecznych misji.
DAN: Dostaliśmy bardzo ogólnikowy telegram. Coś wiesz bliżej?
BRIAN: Niewiele… Natychmiast pomyślałem o was, współczułem wam… Nawet moja rodzina… poraziły ich te wiadomości…
DAN: Ale trochę odżyli, wyobrażam sobie, kiedy pomyśleli, że jednak wracasz do domu. Powiedziałeś im o… (waha się, szukając odpowiednich słów) …swoich oczach?
BRIAN: Nie. Tylko o tym, że jestem ranny i czuję się nieźle.
DAN: Byli uszczęśliwieni, czy tak?
BRIAN: Tak, oczywiście… zrozumieli, że mnie wkrótce zobaczą, będą mogli dotykać, kochać.
ANDERSON: Opowiedz mi o Jimie, jego najlepszych chwilach. Kiedy był najlepszy.
BRIAN: Oczywiście. Tyle jest do opowiedzenia. Byliśmy razem tak długo. Na początku w Kuwejcie – to był łatwy, leniwy czas. Potem w Arabii Saudyjskiej. Mnóstwo whisky, po kryjomu. To purytanie, wprost nienawidzą alkoholu.
ANDERSON: A kobiety? Mieliście kobiety? W Wietnamie mieliśmy dziwek, ile dusza zapragnie. Jim był podobny do mnie. On chciał tego w każdej chwili, potrzebował tego (pokazuje)
BRIAN: Znaleźć kobietę w takim miejscu, to nie takie łatwe. Sam wiesz – kobiety chodzą zakwefione, niedotykalne. Zazdrośni mężczyźni zabijają niewierne kobiety, biada im, jeśli tylko pójdą do łóżka z obcym. Nawet sobie nie wyobrażam, co by mogli zrobić, gdyby znaleźli w łóżku Amerykanina…
ANDERSON: A więc bez kobiet? Jak sobie radziliście? Pamiętam, że Jim…
DAN (przerywając): Pozwól mu opowiadać, tato.
BRIAN: W Riadzie mieliśmy parę pielęgniarek.
ANDERSON: Arabki?
BRIAN: Amerykanki. Hojne kobiety, które co jakiś czas…
ANDERSON: Jak się nazywała babka Jimiego?
BRIAN: Shirley. Spędzali sporo czasu razem. Miała łzy w oczach, kiedy wyjeżdżał.
ANDERSON (do Dana): Widzisz, sam widzisz, rozbójnik. Zawsze te kobiety. (do Briana) A jak było w Iraku?
BRIAN: Przez pierwsze trzy miesiące nic. To było piekło. Niszczyliśmy wszystko. Obróciliśmy w proch sławę Gwardii republikańskiej Saddama.
ANDERSON: A w Bagdadzie? Widziałem zdjęcia. Nowoczesne miasto z dobrze ubranymi kobietami, w zachodnim stylu. Wszędzie samochody, motocykle…
BRIAN: Tak było, zanim się pojawiliśmy. Teraz one się boją.
ANDERSON: Was?
BRIAN: Nas i swoich mężczyzn. Wróciła religijna moralność. Przedtem to było świeckie społeczeństwo. Teraz rządzi religijny fanatyzm. Kobiety mają kłopoty.
DAN: Co masz na myśli?
BRIAN: Irakijczycy są teraz w gorszej sytuacji. Mordowali się przez dwadzieścia lat. Biedni ludzie, zwłaszcza kobiety.
ANDERSON: A więc nie mieliście w łóżku Irakijek. Ani razu?
BRIAN: Ani razu.
ANDERSON: Jak one mogły stawiać wam opór, kiedy zobaczyły was, jak dumnie kroczycie, tacy przystojni i śmiali. Uzbrojeni jak armia boga! Prawdziwe, twarde chłopy, którym nie sposób się oprzeć!
BRIAN: Jestem pewien, ze niektóre chciałyby to zrobić. Tam są tysiące wdów, które pewnie marzyły o nas, ale się bały. Gdyby zostały przyłapane, zginęłyby pod gradem kamieni.
ANDERSON: A więc nasz biedny Jim musiał się miesiącami obejść smakiem?
DAN (z wyrzutem wobec ojca): Tato…
ANDERSON (do Dana): Zamknij się. Nigdy nie rozumiałeś naszych biologicznych potrzeb i pożądania kobiet. One nas kochają, a my je potrzebujemy. (do Briana) A więc w Bagdadzie nie było szansy na (gestykuluje)…
BRIAN (z wahaniem): W Bagdadzie… To delikatna historia. Mieliśmy… była taka jedna… (waha się)
ANDERSON: No, dalej, opowiadaj. Jak miała na imię ostatnia miłość mojego syna?
BRIAN: To było niedozwolone, owoc zakazany – nie wolno nam żyć z koleżankami. Ale Jim z tym swoim wewnętrznym promiennym uśmiechem…
ANDERSON (do Dana): Widzisz, a widzisz. Przystojny syn, fascynujący niby Bóg. Zawsze dostawał to, co chciał. (do Briana) A więc zdobył ją. Jak się nazywa ta wspaniała Amazonka w mundurze?
BRIAN: Nie wiem. Nie znaliśmy swoich prawdziwych imion. To było absolutnie zabronione. Używaliśmy kody wojskowe.
ANDERSON: Dyscyplina, rozumiem. Opowiedz coś o waszych akcjach, wypadach, atakach. Było tak codziennie?
BRIAN: Zwykle co noc. Woleliśmy noce. Mogliśmy ich obserwować dzięki naszym nocnym goglom. A oni nas nie mogli zobaczyć. Stawali się łatwym celem.
ANDERSON: A za dnia, gdzie mogliście spotkać Irakijki? W kawiarni, w restauracji? Jak się zachowywaliście w ich obecności? Czy was podziwiały, śmiały się do was?
BRIAN: Niektóre dzieciaki śmiały się do nas i mówiły: „proszę czekoladę, dziękuję”. To wszystkie słowa, które znają. Dorośli, wszyscy mężczyźni – trzymają kobiety w domu – patrzyli na nas z nienawiścią i podejrzliwością. Robili obsceniczne gesty, pluli i rozdeptywali plwocinę, symbolicznie. Wtedy patrzyli nam prosto w oczy. Tam nie ma ani prawa, ani porządku, a my jesteśmy znienawidzonymi wrogami.
ANDERSON: Co mówił Jim, kiedy poczuł się znienawidzony. On zawsze był taki wylewny i przyjacielski. Rozmawialiście o tym? Próbowaliście się z kimś zaprzyjaźnić?
BRIAN: O, nie. To było absolutnie zabronione! Nie wolno było do nich chodzić ani wśród nich przebywać.
ANDERSON: Żadnych prób żywego kontaktu, odrobiny przyjaźni? Czekolada, żywność, chorągiewki, dolary?
BRIAN: Nic z tego. Jim był temu przeciwny. Jak my wszyscy. To nic przyjemnego widzieć wokół zagładę i śmierć. Tego dnia, kiedy tak celnie trafił tych siedmiu… (waha się)
DAN: Co się stało tego dnia?
BRIAN: Przybyliśmy do wioski później, żeby odnaleźć ciała tych siedmiu mężczyzn, sprawdzić, czy mieli wspólników, rodzinę… Zobaczyliśmy małą zdesperowaną dziewczynkę, która płakała nad ciałem… Jim chciał coś do niej powiedzieć, pocieszyć ją. Chcieliśmy go powstrzymać, odciągnąć. Mogliby nas zabić, gdyby się zbliżył do dziewczynki. Zostawił swoją żywność przy wejściu do wioski na niskim murku, wszystko, co miał przy sobie, zostawił. Nawet latarkę sygnalizacyjną – co jest absolutnie zabronione. Udawaliśmy, że tego nie zauważamy i zabraliśmy go stamtąd. Jeden z naszych – Gonzalez – rozpłakał się jak dziecko.
ANDERSON: Portorykańczyk?
BRIAN: Tak.
ANDERSON: Oni nie są dobrymi żołnierzami. Prawdziwy żołnierz nie płacze. Widziałeś, żeby Jim kiedyś płakał?
DAN (interweniuje): Ja widziałem. Kiedy opuszczał mamę i Klaudię. Ogromnie zdesperowany, we łzach.
ANDERSON: To całkiem normalne – kiedy matka płacze. To po ludzku. Jim był takim dobrym synem. Widywałeś innych Portorykańczyków, którzy płakali.
BRIAN: Portorykańczyków. Czarnych, Białych. Wszystkie rasy. Zwłaszcza gdy za szybko naciskaliśmy na spust i ginęli cywile.
ANDERSON: Niestety, tak bywa na wojnie. Rozmawialiście często o naszym prezydencie?
BRIAN: Prawie nigdy. To było tabu.
DAN: Ale gdyście rozmawiali, jestem pewien, że nie składalibyście mu gratulacji. On jest odpowiedzialny za cały ten bałagan.
ANDERSON: (zły) Nie obrażaj pamięci swego brata, który się poświęcił dla Prezydenta, dla kraju, dla nas wszystkich. Nigdy nie mieliśmy lepszego Prezydenta. Przekonał świat, że jesteśmy „Numer jeden”, najlepsi. Pokazaliśmy, że potrafimy podbić i wyzwolić każdy kraj w kilka dni. Nasza siła militarna jest niezmierzona, nieograniczona.
(Cathy wraca i całuje Briana w policzki; cisza)
CATHY: One chciałyby cię zobaczyć, przytulić.
BRIAN: Oczywiście (wstaje) Chętnie się z nimi zobaczę (reflektuje się). Poczuję ich ciepło.
ANDRESON: Zaprowadzę go na górę (Anderson pomaga mu, wchodzą po schodach). Nie mów za dużo. Żadnych szczegółów. One są zbyt… zbyt uczuciowe.
(Anderson i Brian wychodzą. Dan i Cathy są teraz sami. Cisza)
CATHY (do Dana): One są niepocieszone. Zwłaszcza twoja matka… i nie mogą zrozumieć zachowania ojca. Strata syna wytrąciłaby z równowagi każdego normalnego rodzica.
DAN: Odgrywa bohatera, równego faceta, ale jestem pewien, że kiedy go nie widzimy, także płacze. Pewnego dnia, natknąłem się na niego przypadkiem: całował jedną z fotografii Jima.
CATHY: Jestem szczęśliwa, że to słyszę. Jest człowiekiem, jak każdy ojciec. Czy nigdy ci nie sugerował, żebyś zaciągnął się na ochotnika?
DAN: Było tak, jeszcze 6 miesięcy temu gadał o tym bez przerwy. Uważał, że to mój obowiązek. Ale przestał po śmierci Jima.
(Anderson wraca)
ANDERSON: Co za scena! Dosłownie okryły go pocałunkami. One go uduszą. Taka jest moja fanatyczka żona z podobizną papieża przyczepioną do bluzki. Na szczęście, Brian nie zauważył. (Do Cathy) Pozbędę się tego przy pierwszej okazji.
CATHY: Nie rób tego. To dar, błogosławieństwo.
ANDERSON: Ty też? Wszystkie kobiety są religijnymi fanatyczkami. (Do Dana) Zwłaszcza twoja matka. Ona się trzyma wskazówek tego Polaka.
DAN: Głównie w zeszłym roku, kiedy Papież próbował powstrzymać wojnę w Iraku.
ANDRESON (z pogardą) „Księża”. Oni zawsze gadają o pokoju, kiedy idą błogosławić umierających na polu bitwy. Są dobrzy tylko w kazaniach i dodawaniu innym odwagi…
DAN: Odwagi w czym?
ANDERSON (ironicznie) Żeby się nie bali śmierci, ponieważ czeka na nich Niebo. Wszystkie religie obiecują raj. (Do Cathy po chwili milczenia) Brian jest silny i odważny. Prawdziwy wojownik. Jesteś z niego dumna?
CATHY (ważąc słowa) Jestem…
ANDERSON: Jesteście szczęściarzami. Możesz go kochać nawet teraz, kiedy… (waha się) Nie możesz mu patrzeć w oczy, a on nie może już cię podziwiać.
CATHY: Najbardziej mnie poruszyły jego słowa, które usłyszałam, kiedy wrócił do domu: „Teraz jest lepiej. Lepiej być ślepcem. Nigdy więcej nie ujrzę horroru wojny” (Cisza)
ANDERSON: Wiem, że wojna jest straszna. Dla mnie też, widziałem straszliwe okrucieństwo w Wietnamie. Na początku prześladują cię nocne koszmary… Z czasem blakną. Tak czy owak, on wie, że jego ofiara przyniosła wyzwolenie i demokrację do tego kraju?
CATHY: Nigdy o tym nie mówi.
ANDERSON: Nigdy nie mówi… o czym?
CATHY: O polityce, demokracji, wolności. To są tematy, które omija.
ANDERSON: A co mówi o Bushu? O globalnej wizji Białego Domu. O naszym zdecydowaniu na zaprowadzenie pokoju i demokracji na całym świecie?
CATHY: Nigdy o tym nie wspominał.
ANDERSON: Dlaczego, jak myślisz? Brian był kimś tutaj. Sto procent Amerykanów, dobrych patriotów, czci jego poświęcenie dla szlachetnej sprawy.
CATHY: Z szacunku, być może… Nikt o tym nie wspomina w domu. To delikatny temat. Nawet nasi przyjaciele – wielu przeciwnych wojnie – nigdy o tym nie mówią. Szacunek, strach, ostrożność… Nie chcą dosypywać soli do rany.
ANDERSON: Hipokryci.
CATHY: Brian często popada w depresję… Przeżywa nocne koszmary, wiele koszmarów.
ANDERSON: To minie. Powinien częściej o tym mówić. Opowiadać o swojej misji w szkołach, klubach, brać udział w spotkaniach.
CATHY: Bywał zapraszany. Ale odmawiał.
ANDERSON: Może to jeszcze zbyt świeże… (zastanawia się) Czy kiedykolwiek wypowiadał się negatywnie?
CATHY: Nie… unika tego.
ANDERSON (pełen wątpliwości, do Dana): Czy wygląda według ciebie na człowieka w depresji?
DAN: Oczywiście. Nie mam wątpliwości.
ANDRERSON (zły): Lepiej pójdę na górę. Nie chciałbym, aby wpędził te dwie kobiety w jeszcze większą depresję. (wychodzi)
CATHY (po chwili do Dana): Głupia wojna. Ślepa i okrutna.
DAN: Niepotrzebna. Hańbiąca.
CATHY (po długiej pauzie, z wahaniem): Nie miałam odwagi powiedzieć im prawdy…
DAN (zaskoczony): Jakiej prawdy?
CATHY: Brian wszystko wie. Rozmawia o tym tylko ze mną.
DAN: O czym? O czym rozmawiacie?
CATHY (ostrożnie): Może powinnam ci powiedzieć… Tylko tobie. Sam zdecydujesz, czy powiedzieć to twoim bliskim… Matce i siostrze… A może i ojcu.
DAN: O czym ty mówisz?
CATHY: Była na ten temat notka w „New York Times-ie”.
DAN: Times nie dociera do Oklahomy. Co napisali?
CATHY (ostrożnie, z wahaniem): …że 21 żołnierzy, najbardziej wrażliwych, najbardziej podatnych (waha się)
DAN: Co?
CATHY: Popełnili samobójstwo.
(Cisza)
Jim było wśród nich. Zastrzelił się.

(Muzyka. Zatrzymanie. Blackout. Kurtyna)

Sztuka inspirowana trzema artykułami w New York Times: Blindness, Sniper, Suisides

Mario Fratti, specjalnie dla „Yoricka” po prapremierze Ślepoty w Tokio:

Podczas premiery „Ślepoty” w Tokio zastałem pełną pasji widownię zainteresowaną dobrym, polemicznym teatrem. Rozmawialiśmy z widzami po przedstawieniu. Zauważyłem, że Japończycy kochają i wystawiają wielkich dramaturgów ostatnich 60 lat. W szczególności Brechta, Pirandella, Millera, Tennesse Williamsa. Przedstawili na scenie około 10 nowych sztuk amerykańskich w ostatnim dwudziestoleciu. Jak akurat znaleźli moją sztukę? Przeczytali artykuł w „New York Times”. Uznaliśmy więc, że krytycy są użyteczni. Byłem szczęśliwy pozyskując wielkiego tłumacza (krytyk Akiko Tachiki, który należy do naszego AICT) i świetnego reżysera Y. Sakate, który napisał wiele cieszących się uznaniem sztuk, wystawianych w całej Japonii i na świecie.

Mario Fratti
jest krytykiem i dramaturgiem; członek AICT. Urodził się we Włoszech, ale mieszka w Nowym Jorku od roku 1963. Jego sztuki: „Cage”, „Suicice”, ‘Return”, „Refusal”, „Refrigeratorors”, „Academy”, „Seducers”, „Victim” „Che Guevara”, “Young Wife”, “Birthday”, “Mothers and Daughters”, “Eleonora Duse”, “Mafia”, “Gift”, “Races”, “Bridge”, “Lovers”, “Friends”, “Encounter”. “A.I.D.S.”, “Porno”, “Two Centuries”, “Dolls No More”, “Familly”, “Sister”, “Leningrad”, “Passionate Women” – były wystawiane w ponad 600 teatrach w 19 językach. Musical “Nine” (jego adaptacja filmu Felliniego “Osiem i pół”) otrzymał wiele nagród, m.in. 5 Tony Awards.

Więcej autorze i jego twórczości na oficjalnej stronie w Internecie: www.mariofratti.com

Leave a Reply