Przejdź do treści

Soliści wracają do gry

Tomasz Miłkowski pisze w „Przeglądzie” po 36. Toruńskich Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora:

Po przymusowej nieobecności widzów spowodowanej pandemią podczas jubileuszowych Toruńskich Spotkań Jednego Aktora, w tym roku publiczność 36. z kolei Spotkań tłumnie odwiedzała spektakle pokazywane na scenach Baja Pomorskiego.

Nie tylko te we wnętrzu teatru, ale także spektakl „wyjazdowy” na małej scenie Teatru im. Wilama Horzycy („Testament Marii” Agnieszki Wawrzkiewicz – nagroda ZASP) i spektakl plenerowy wystawiony na scenie szekspirowskiej Baja w amfiteatrze przylegającym do teatru. To miejsce z niezwykłą klimatyczną atmosferą wśród zieleni drzew, a przede wszystkim w otoczeniu historycznych murów miasta. Na tej scenie prezentowała swój najnowszy spektakl jednoosobowy „Simona K. Wołająca puszczy” Agnieszka Przepiórska (wyróżnienie dziennikarzy). Opowiadała o ikonie nowoczesnej ekologii, Simonie Kossak, która wiodła samotną walkę o prawo przyrody do przyzwoitego traktowania. Przepiórska stworzyła sceniczny portret kobiety walczącej o wybór własnej drogi życia, którą stała się dla niej ekologia – sama siebie określała mianem „zoopsychologa”. Nie szczędziła sił na rzecz ochrony przyrody, zwłaszcza Puszczy Białowieskiej, gdzie zamieszkała w starej leśniczówce „Dziedzinka”, przez ponad 30 lat wiodąc życie z dala od cywilizacji. Publiczność przyjęła ten spektakl, rozgrywany w plenerze, w ostrym majowym słońcu entuzjastycznie.

Owacje na stojąco towarzyszyły zasłużenie niemal wszystkim prezentacjom toruńskim. Otworzyli je klasycy gatunku: Irena Jun i Bogusław Kierc, a na deser widzowie dostali „Dzikie ballady” Adama Mickiewicza w wykonaniu Joanny Szczepkowskiej. Młodzi widzowie z pewnym niedowierzaniem wsłuchiwali się w znane strofy wieszcza, brzmiące znajomo, ale jednak inaczej.

Irena Jun przedstawiła nową wersję swego przedstawienia „Stara kobieta wysiaduje” wg Tadeusza Różewicza, poprzedzoną zapisem wideo rozmowy sprzed lat z poetą (zapis jest dziełem Piotra Lachmanna) o przygotowywanym spektaklu. Tamten spektakl powstawał w połowie lat 80. dla Teatru Studio. Po latach Wiesław Geras, szef artystyczny i organizator mono festiwali, zdołał namówić aktorkę, aby wróciła do tego tekstu i odłożonego na lata monodramu. Minęło jednak trzydzieści parę lat i powrót musiał prowadzić do nowych rozwiązań. Okazję po temu stwarzał projekt gdańskiego Teatru w Oknie, aby w Roku Różewicza przedstawić najciekawsze monodramy Różewiczowskie, przejrzeć archiwa, sięgnąć po nagrania telewizyjne, a także porozmawiać o Różewiczu w świecie monodramu. Wznowienie monodramu Ireny Jun miało być jednym z rarytasów tego przeglądu „Okna na Różewicza” przygotowanego przez Dorotę Sentkowską i Aleksandrę Dacyl przy kuratorskim wsparciu Wiesława Gerasa. I tak się stało. Powstał spektakl wyjątkowy, o wielu odniesieniach i warstwach, rozmawiający sam ze sobą i poświadczający głębię refleksji Tadeusza Różewicza. Irena Jun uwierzyła w aktualność tego tekstu i scenariusza, będącego opowieścią o walce kobiet o przetrwanie w czasach zbliżającej się katastrofy klimatycznej. Bo Różewicz to właśnie przewidywał, w „Starej kobiecie” odsłaniał nadciągającą katastrofę z całą ostrością. Tak więc spektakl otwarcia Spotkań rymował się ze wspomnianym już monodramem Agnieszki Przepiórskiej.

Bogusław Kierc też relacjonował swoje przygody z tekstem Tadeusza Różewicza, choć innym, z „Odejściem Głodomora” („Powroty do Odejścia Głodomora”, Nagroda im. Antoniego Słocińskiego za wierność autorowi), dając fascynującą interpretację tej postaci, uosabiającej wiecznie głodnego inteligenta, artystę, który szuka odpowiedzi na pytania o przyszłość i jakość więzi między ludźmi.

Spektakl trwał niewiele ponad pół godziny, ale poruszył do głębi wszystkich zebranych. Kierc ma za sobą aż trzy premiery „Odejścia Głodomora” – pracując z różnymi reżyserami (Helmutem Kajzarem, Zdzisławem Wardejnem, a stosunkowo niedawno z Piotrem Kruszczyńskim) stworzył na scenie trzech sugestywnych Głodomorów. Teraz zmierzył się z ułamkami tekstu Różewicza sam, dając zachwycający pokaz swej aktorskiej maestrii. Piosneczka o Brysiu, który „wpadł do kuchni i porwał mięsa ćwierć”, stała się dla niego motywem przewodnim spektaklu, dając możliwości wielokrotnego opracowania głosowego tego utworu (różne tempa, różne wysokości tonu, różne sensy). Kierc uczynił z tej dziecięcej makabrycznej rymowanki klucz do emocjonalnego wejrzenia w świat Głodomora-inteligenta, który wystawia się na pokaz, aby być przedmiotem pogardy. Aktor idealnie związał techniczną biegłość z głębią przekazu, w którym szło przecież o życie, o los artysty.

Szczególny smak miały spotkania z dwoma monodramami Marka Koterskiego w drugim dniu festiwalu. „Koterski pisze tak, jakby walił czytelnika lub – w teatrze – widza po pysku. Jest to drastyczna, acz w niektórych sytuacjach to jedyna metoda na otrzeźwienie, potrząśnięcie sumieniem, wyprowadzenie kogoś z amoku” – oceniał przed laty Tadeusz Burzyński i ta ocena wrocławskiego krytyka zachowała aktualność.

Słowacki aktor, Peter Cizmar (nagrodzony przez dziennikarzy) przedstawił „Nienawidzę” Koterskiego, tekst, w którym narodził się Adaś Miauczyński, postać dla twórczości Marka Koterskiego nader znamienna. Kiedy dowiedziałem się, że ten arcypolski tekst, ukazujący nasze nadwiślańskie kompleksy, uwikłanie ideologiczne i polityczne (rzecz toczy się w latach panowania starego reżimu), zapóźnienie cywilizacyjne zamierza przedstawić słowacki aktor, nie dowierzałem. Tymczasem aktor wraz z Klaudyną Rozhin (reżyseria) przełożyli ten tekst za zgodą autora na realia słowackie. Okazało się, że nie trzeba było szczególnie dogłębnych zabiegów, aby dowieść, że Adaś Miauczyński jest Słowakiem. Tak więc Cizmar wyraziście kreśli sylwetkę swego bohatera, bliską gniewnym, obsesyjnym postaciom Bernharda czy Elfriede Jelinek. Rozgniewany bohater strzela rakietami słów niemal na oślep, wszyscy i wszystko pada ofiarą jego krytycznych razów, siecze obelgami pod adresem byłej żony, kolegów z pracy, kolei państwowych, motoryzacji, polityków, ustroju, systemu szkolnictwa (jest przecież nauczycielem-nieudacznikiem), lży nawet śniadanie i pościel. Wrogowie, autentyczni i zmyśleni, ludzie i przedmioty, wszystko, co istnieje i o czym tylko można pomyśleć staje mu zawadzie, wywołuje gniewny protest, hamowany tylko zmęczeniem bohatera. Przy czym jego zachowanie, obsesyjne nadruchy, maniakalne i pedantyczne rytuały przywodzą na myśl pamiętną kreację filmową Marka Kondrata w „Dniu świra” (tych inspiracji zresztą aktor wcale nie ukrywa). Powstała niezwykle wiarygodna i precyzyjna kreacja.

W monodramie „Nie lubię pana, panie Fellini”, napisanym specjalnie dla Małgorzaty Bogdańskiej (prywatnie żony autora) mniej chodzi o społeczne diagnozy, bardziej o psychologię i pytanie, czy bycie geniuszem oznacza moralną taryfę ulgową. Bogdańska barwnie maluje postać legendarnej aktorki Giulietty Masiny. Wybranka Felliniego trwa u jego boku mimo porażek, niespełnień, zawodów w poczuciu instynktownego obowiązku, który objawia się od razu, podczas pierwszego spotkania z FeFe. Wtedy okazuje się, że krucha postać Giulietty kryje wulkan energii, który zagarnia widzów i sprawia, że stają się jej powiernikami. Ze współczuciem spoglądają na ślubne zaproszenie i wsłuchują się w rozżalenie Masiny, kiedy opowiada o swoim skromnym ślubie, któremu zabrakło wymarzonego rozmachu. Ten spektakl to poruszająca spowiedź, dotykająca intymnej sfery tęsknot, nadziei i zaniechań, wiązanych z drugim człowiekiem.

To był piękny, prawdziwie „koterski” dzień, zwieńczony udaną rozmową z autorem i jego aktorami. Żaden tam występ, ale właśnie zwykła zajmująca rozmowa, mimo że toczona ze sceny z widownią zadającą pytania.

Ostatni dzień festiwalu też przyniósł niejedną niespodziankę. Oprócz monodramu plenerowego Agnieszki Przepiórskiej – premierowy spektakl monodramu „Dwa dni z synem” Zdzisława Kuźniara, ubiegłorocznego jubilata (aktor ukończył 90 lat). który z wielką siłą ukazał dramat odtrąconego, starego człowieka. Jego autorska adaptacja dramatu „Drewniany talerz” Edmunda Morrisa stała się prawdziwym testem człowieczeństwa.

Festiwal okalały dodatkowe atrakcje: pokazy etiud przygotowanych przez młodych wykonawców, warsztaty, promocja świetnej książki Marzenny Wiśniewskiej „Archipelag indywidualności” o solistach-performerach i spotkanie Klubu Krytyki Teatralnej z okazji 35-lecia festiwali toruńskich, po których oprowadzał ich niestrudzony dyrektor Wiesław Geras. Z książką Wiśniewskiej korespondował monodram performerki-lalkarki Karoliny Martin („Trzy ćwierci do śmierci”), ukazujący jak wiele jeszcze możliwości kryje teatr jednego aktora. Jerzy Gudejko, laureat Grand Prix festiwalu z roku 1985 domagał się, aby odkrywcze monodramy promować i pokazywać, nie tylko w Baju Pomorskim. I sam obiecał pomoc.

Tomasz Miłkowski

Leave a Reply