Przejdź do treści

Potop w galerii

Jerzy Kosiewicz o spektaklu POTOP w Teatrze Śląskim:

„Scena w Galerii” – jedna z pięciu scen Teatru Śląskiego – sprawia na wstępie (tj. podczas wstępowania do środka) wrażenie improwizowanego teatru offowego:

– głównie ze względu na zakamarkowe, ciasne i ciemne przejście na widownię obok dwóch zbyt krótkich podłużnych: jakby niefrasobliwie i przypadkowo postawionych wieszaków, przeznaczonych tylko dla niewielkiej, ułamkowej liczby przyodziewków wierzchnich;

– oraz z powodu umieszczonych na niewielkiej widowni w rzędach pospolitych i niewygodnych krzeseł, usytuowanych na coraz wyższych i połączonych ze sobąpodłużnych drewnianych stopniach, umożliwiających poniekąd – jak w teatrze antycznym – odgórny ogląd scenicznych zdarzeń, którym towarzyszyła w danym wypadku ograniczona liczba widzów.

W spektaklu „Potop” zaskakuje również uboga, ale ekspresyjna scenografia.

Dotyczy to pomazanej niby-krwią ściany czy kotary oraz zroszonej obficie niby-krwią podłogi, a także ekspozycji trumien: wystawionych jakby na zewnątrz zakładu pogrzebowego bądź cmentarnej niekonfesyjnej kaplicy.

Dana wybitnie oszczędnościowa scenografia kontrastowała z wielością – ze względu na dużą liczbę scenicznych postaci: stylizowanych kostiumów, nawiązujących do ubrań z XVII wieku.

Ale współgrała jednak z bogatą, dynamiczną i zróżnicowaną infrastrukturą oświetleniową i dźwiękową.

Wskazane wyżej quasi-offowe – sugerujące jakąś nieokreśloną quasi artystyczną odmienność czy drakę, a zwłaszcza quasi-ascetyczne – uwarunkowania sceniczne, nie wpływają w teatrze negatywnie na recepcję, a w szczególności na poziom przedstawień, jeśli współtworzą – jak w danym wypadku – specyficzną, niestandardową i zarazem intrygującą atmosferę, tj. swoisty anturaż korespondujący poniekąd z daną repertuarową propozycją, tj. z artystycznym zamysłem głównych twórców przedstawienia.

Odnosi się to przede wszystkim do autora opracowania muzycznego, adaptatora sienkiewiczowskiego tekstu, inscenizatora i reżysera spektaklu: Jakuba Roszkowskiego oraz znakomitych aktorów.

Przedstawienie zaczęło się od spektakularnego powolnego wydźwigiwania się z leżących trumien poszczególnych bohaterów sienkiewiczowskiego „Potopu”, w kontekście pełnokrwistej scenograficznej otuliny, narzucającej przewrotnie – jak się niebawem okazało – funeralną i martyrologiczną perspektywę danego spektaklu.

A zanosiło się na zaskakujący pseudo-patriotyczny, koniunkturalny hołd bohaterom poległym podczas szwedzkiego potopu, w duchu jakiejś nieistotnej i zbędnej w sztuce deklaracji bądź apoteozy politycznej.

A wybrzmiało w rzeczywistości kulturalne, żartobliwe potraktowanie wątków historycznych, zawartych w fikcji literackiej „Potopu”, napisanego przecież m.in. ku pokrzepieniu serc, a wystawionego obecnie celem pokrzepienia i nasycenia dobrą wysmakowaną literacko-teatralno-muzyczną zabawą tak sympatyków (miłośników), jak osób rzadko bywających w teatrze.

Spektakl ukazuje poniekąd przedpotopowych bohaterów mistrzowskiego „Potopu” w sympatycznym i neutralnym świetle mimo ich ludzkich ułomności.

Kojarzy np. umiejętnie, subtelnie i dowcipnie wątki literackie z treścią i estetyką kilku współczesnych polskich oraz dwóch zagranicznych piosenek: ABBY i C. Gabaraina.

Komentowały one trafnie i z przymrużeniem oka trącące myszką książkowe dialogi i monologi oraz sceniczne wydarzenia i postawy bohaterów przedstawionych przez bądź co bądź przyszłego laureata literackiej Nagrody Nobla.

Nota bene nie odnosi się to jednak do kolaboracyjnej postawy Janusza Radziwiłła (Marcin Gaweł).

Na przykład jedna z pierwszych piosenek „Nim wstanie dzień” (muz. K. Komeda, sł. A. Osiecka, z filmu „Czterej pancerni i pies”), dotycząca II wojny światowej, charakteryzowała przewrotnie i zarazem trafnie sytuację bohaterów powieści i spektaklu, walczących zajadle z najazdem szwedzkim.

Pasowały do niej – jak ulał – pierwsze strofy tej piosenki (cytuję z pamięci):

„Deszcze niespokojne potargały sad, a my na tej wojnie ładnych parę lat. Do domu wrócimy, w piecu napalimy, nakarmimy psa… Tylko zwyciężymy, bo to ważna gra”.

Podobną rolę odegrały, podkreślając żartobliwy charakter wartko toczących się zdarzeń, dialogów i monologów również dalsze piosenki „Piejo kury piejo”, „Z kopyta kulig rwie” „Dancing Queen”, „W szerokim stepie”, „Biała flaga”, „Noś długie włosy”, „Na zakręcie”, „Windą do nieba”, „Barka”, „Jestem Bogiem”.

W związku z tym należą się słowa uznania Jakubowi Roszkowskiemu, głównemu autorowi tego poniekąd crossoverowego (nawiązującego w danym wypadku do pozateatralnych postaci sztuki) przedsięwzięcia, za takt, wyczucie, świetne intuicje, skojarzenia: wyważone i smaczne blendowanie (mieszanie) gatunków i form literacko-scenicznych.

Pozwolił też i zadbał o to, by aktorzy mogli wykazać się wysokim kunsztem, artystycznymi możliwościami. Grali z wyjątkiem Michała Rolnickiego (Andrzej Kmicic) po dwie lub trzy role.

W każdym wypadku tak zajmująco i odmiennie, że trudno było rozpoznać daną aktorkę czy aktora w następnej postaci scenicznej.

Dziwiłem się nawet, że Kulwiecówna (Anna Kadulska) nie pojawiła się na zakończeniu spektaklu oraz martwiłem, że nie wysłuchała gorących, głośnych braw.

Reżyser nie tylko pozwolił się wykazać, ale wyzwolił w aktorkach i aktorach dodatkowe kreacyjne moce.

Każda z osób przedstawienia była popisem, majstersztykiem dobrej (za Tadeuszem Kotarbińskim) artystycznej roboty.

A wzmiankowana wyżej aktorka – to jest Anna Kadulska – pojawiła się jednak w finałowej scenie – umiejętnie zakonspirowana w postaci na wskroś męskiego, kłaniającego się Jana Kazimierza.

Wpadłem na to dopiero w Warszawie, gdy zajrzałem do obsady w programie teatralnym, przykładowo opracowanym przez Miłosza Markiewicza kierownika literackiego Teatru Śląskiego.

Przedstawił w nim różnorodne tropy interpretacyjne – pióra Ewy Kosowskiej, Ryszarda Koziołka, Andrzeja Mencwela i Jakuba Roszkowskiego, odnoszące się do sienkiewiczowskiej trylogii i bohaterów „Potopu”: zwłaszcza do Andrzeja Kmicica (Michał Rolnicki) oraz uwodzicielskiej Oleńki (Klara Wiliams).

Zaprezentował on był w nim także – co jest ważne i cenne – wszystkich pracowników Teatru Śląskiego niezbędnych do urzeczywistnienia jego artystycznej misji.

Ponadto warto też wskazać na nadzwyczajny debiut teatralny Klary Williams w roli Oleńki.

Jerzy Kosiewicz

Henryk Sienkiewicz

Potop

Premiera 17 października 2020 r.

Scena w Galerii, Teatr Śląski, Katowice

Jakub Roszkowski: adaptacja, reżyseria, opracowanie muzyczne

Mirek Kaczmarek: scenografia i kostiumy

Dominik Strycharski: muzyka

Maćko Prusak: choreografia

Mirek Kaczmarek: Piotr Roszczenko: światło

Michał Znaniecki: asystent reżysera

Anna Kandziora: inspicjent, sufler

Bartłomiej Sowa, Szymon Suchoń: realizacja światła i wideo

Jakub Domin: realizacja dźwięku

Małgorzata Długowska-Blach: producent wykonawczy

Maciej Rokita: kierownik techniczny

Piotr Perkowski: Plakat

OBSADA

Michał Rolnicki: Andrzej Kmicic

Klara Williams: Oleńka / Szwecja

Mateusz Znaniecki: Michał Wołodyjowski / Kuklinowski

Marcin Gaweł: Zagłoba / Roch Kowalski / przeor Kordecki

Andrzej Gryzik: Janusz Radziwił / ksiądz

Kamil Suszczyk: Jan Skrzetuski / Bogusław Radziwił

Anna Kadulska: Kulwiecówna / Szwecja / Jan Kazimierz

W spektaklu wykorzystano utwory:

„Nim wstanie dzień” (muz. K. Komeda, sł. A. Osiecka), „Piejo kury piejo” (Grzegorz z Ciechowa, tj. Grzegorz Ciechowski), „Z kopyta kulig rwie” (Skaldowie), „W stepie szerokim” (muz. W. Kilar, sł. J. Lutowski) „Dancing Queen” (ABBA), „Biała flaga” (Republika), „Noś długie włosy” (Elektryczne Gitary), „Na zakręcie” (muz. P. Gintrowski, sł. A. Osiecka), „Bańka” (muz. i sł. C. Gabarain, tł. St. Szmidt), „Windą do nieba” (2 plus jeden), „Jestem Bogiem” (Paktofonika).

Wydaje mi się, że piosenek było jednak mniej.

Podałem ich tytuły za programem teatralnym.

Leave a Reply