Przejdź do treści

Mianujom mie Grażyna

Wracamy do monodramu Grażyny Bułki „Mianujom mie Hanka”, o którym pisał Grzegorz Ćwiertniewicz na portalu tetradlawas:

Grażyna Bułka nie lubi monodramów. Nigdy nie chciała w nich grać. To dla niej koszmarna robota, ostatnia rzecz, którą chciałaby wykonywać w swojej pracy. Woli spektakle wieloosobowe lub przynajmniej dwójkowe. Właśnie dlatego w jej dorobku póki co tylko dwa monodramy. Pierwszy to „Poczekalnia” z 2014 roku, w reżyserii Joanny Zdrady (autorem tekstu jest Piotr Bułka, syn aktorki, któremu obiecała, że zagra kiedyś w jego sztuce). Drugi to „Mianujom mie Hanka” z 2016 r., w reżyserii Mirosława Neinerta, na podstawie „Opowieści górnośląskiej” autorstwa Alojzego Lyski, tekstu, który przed dwoma laty zwyciężył w Ogólnopolskim Konkursie Dziennikarskim im. Krystyny Bochenek. Premiera obu monodramów odbyła się na deskach prywatnego Teatru Korez, od lat z powodzeniem prowadzonego przez Neinerta właśnie. To on zresztą zaproponował Bułce Hankę, zachęcając ją wcześniej do lektury tekstu Lyski. Trafił w sedno. Aktorka uznała go za dar z nieba i wiedziała, że musi w tym przedstawieniu wystąpić. Jak się okaże, nie tylko ze względu na niemały ładunek emocjonalny „Opowieści…”.

Grażyna Bułka ma tendencje do wzbraniania się przed czymś, co w konsekwencji przynosi jej splendor, eksponuje jej świetność, uwydatnia doskonałe aktorstwo, a prywatnie wywołuje radość i poczucie dumy. Takie w każdym razie odnoszę wrażenie. Przez lata opierała się Śląskowi, a to właśnie Śląsk uczynił z niej obecnie najwybitniejszą aktorkę Śląska. Stroniła od monodramów, a to właśnie w nich ma możliwość pokazania publiczności swojego doskonałego warsztatu artystycznego, szafowania emocjami widzów i bycia nie tylko dla nich, ale z nimi i wśród nich. Niewątpliwie wynika to z refleksyjności aktorki. Jako mistrzyni świadoma jest odpowiedzialności, którą przyjmuje na siebie, dokonując takich czy innych wyborów. To z kolei wiąże się z uczciwością nie tylko wobec publiczności, ale i siebie. O powrocie na Śląsk i o wystąpieniu w monodramach zdecydowała jako dojrzała kobieta. Dojrzałość stała się właściwym kierunkowskazem. Inną sprawą jest chęć eksperymentowania, poznawania, rozwijania się. To ogromny temperament Bułki, nie sądzę, by był pozorny, każe jej zaznawać nowego. Udowodniła już i sobie, widzom, że nie myli się w wyborach. Weszła w Śląsk (choć tak naprawdę do niego wróciła). Pora, by bez skrupułów wzięła się za monodramy, w których czuje się, mimo wszystko, jak ryba w wodzie, które są formą teatralną powstałą trochę z myślą o niej.

Monodram „Mianujom mie Hanka”, który miałem przyjemność obejrzeć dopiero wczoraj, jest potwierdzeniem kunsztu artystycznego Grażyny Bułki. To ona, jako aktorka, odgrywała w nim najważniejszą rolę. Myślę tu o tworzywie. Choć częścią przedstawienia była również miła dla ucha muzyka i zgrabna, ale zbędna, prezentacja akwareli Grzegorza Chudego, słowa wypowiadane przez aktorkę, jej intonacja i jej śpiew, stanowiły jego wartość najwyższą. Kiedy pojawiła się na niewielkiej scenie (przez którą niepotrzebnie przed przedstawieniem przebiegali pracownicy obsługi, zapominając, że oczekiwanie na spektakl jest już częścią spektaklu, że widzowie już starają się nawiązać łączność z przestrzenią i z niecierpliwością czekają na wyjście aktora), w okularach swojego nieżyjącego już taty (bywa, że w monodramie tym występuje w sukience swojej mieszkającej w Świętochłowicach mamy), kiedy usiadła na niedużym krześle (na scenie znajdowały się dwa; na drugim leżał śląski kobiecy kostium), było wiadomo, że zaczaruje swoim wdziękiem (aktorskim i osobistym) publiczność. Cerując dziurawą marynarkę (a może imitując cerowanie?), popijając z białego kubka kawę, opowiadała historię, wywołując uśmiech i wzruszenie, śmiech i łzy. Opowiadała gwarą, ale ze zrozumieniem nikt nie powinien mieć problemu. Sprawiała Bułka wrażenie niezmęczonej kreowaniem swojej bohaterki, niewycieńczonej ogromem pracy, który bez wątpienia musiała włożyć, by nadać swojej postaci taką właśnie postać. Opowiadała tę historię tak, jak opowiada się takie historie dobrym znajomym – bez napięcia, jedynie z emocjami, które towarzyszą tego typu opowieściom. Trochę było tak, że opowiadała ją dobrym znajomym. Na widowni dało się bowiem dostrzec Ślązaków, ubranych w tradycyjne śląskie stroje, dzięki czemu można było całkowicie zatopić się w śląskim nastroju i śląskiej magiczności. Myślę, że między innymi właśnie te obrazki rozczuliły aktorkę, już po znakomicie zagranym przedstawieniu.

Tematyka nie jest łatwa. Dotyczy historii Śląska i jej mieszkańców. Znają i rozumieją ją Ślązacy, poznać i zrozumieć powinni mieszkańcy innych części naszego kraju. Monodram był, jak dla mnie, zaprezentowaniem punktu widzenia Ślązaków na sprawy, które od lat wydają się być kontrowersyjne i konfliktują ich z pozostałymi mieszkańcami Polski. Nie jest to, żeby była jasność, buńczuczne przedstawianie wspomnianego punktu widzenia. Raczej opanowane zrelacjonowanie wydarzeń, przywołanie pewnych faktów, które często miotały Ślązakami, zastanawiającymi się nad tym, kim są, jak mają żyć, ile jeszcze będą doświadczali krzywd i nad wieloma innymi problemami czysto egzystencjalnymi. Nie jest to w żadnym razie lekcja historii, zwłaszcza tej słusznej. Wręcz przeciwnie. Refleksyjno-filozoficzny monodram, który ma pomóc przybliżyć położenie i dylematy Ślązaków. Monodram, z którym powinien zmierzyć się każdy myślący człowiek.

Hanka, bohaterka Bułki, urodziła się pod koniec dziewiętnastego wieku we wsi pod Pszczyną ani jako Polka, ani jako Niemka, ale jako Ślązaczka. Opowiada o swoim dzieciństwie, młodości, o przeprowadzce do Katowic, o powrocie do matki na wieś po śmierci pierwszego męża, o ponownym wyjściu za mąż i ponownym wyjeździe do Katowic, o wojnach, o dylematach, o bólu, o cierpieniu, o losie strapionej matki. Mówi o dwóch wojnach światowych, które odcisnęły piętno na jej życiu. Mówi o komunistycznej Polsce. Wspomina i radosne chwile, których także nie brakowało. W każdym razie na skutek działań politycznych i społecznych została sama. Dwóch mężów straciła. Straciła również trzech synów. Dwaj synowie, którzy jej zostali, wyemigrowali do Niemiec, gdyż Polska ich zawiodła. Samotnie spędza swoją starość, przywiązana do Śląska tu chce dokonać swojego żywota…

Bułce do efektownego zbudowania postaci nie jest potrzebna ani muzyka, ani scenografia. Czerpie przede wszystkim z siebie i to jest fenomenalne. W konsekwencji razi prawdziwością. Wchodzi bardzo głęboko w psychikę swojej bohaterki, stając się również zewnętrznie do niej mocno podobną. Bułka, choć przecież młoda, bo dopiero pięćdziesięciokilkuletnia, na scenie przeobraziła się w bardzo starszą panią. To nie jest jedynie efekt charakteryzacji. To także kwestia chwilowego stanu umysłu. Imponujące, że Bułka nie broni się przed postarzaniem i oszpecaniem. Wynika to znowu z głębokiej dojrzałości aktorskiej, z profesjonalizmu, ze świadomości, że aktor jest narzędziem (w dobrym tego słowa znaczeniu). Tworzy dzięki temu, powtórzę, bardzo realną postać. Słuchając jej opowieści, odnosi się wrażenie, że nie jest to opowieść jakiejś Hanki, ale Grażyny właśnie. Raz tylko wcześniej oglądałem monodram, który skłonił mnie do podobnych przemyśleć. Był to „Ja, Feuerbach” w wykonaniu Zdzisława Kuźniara. Kuźniar tak głęboko wszedł w postać, że nie mogłem zatytułować recenzji inaczej jak „Ja, Kuźniar”. W przypadku popisu aktorskiego Bułki muszę postąpić analogicznie – „Mianujom mie Grażyna”.

Aktorka nie opowiada jednak na scenie swoich losów, gdyż na ich bohaterkę jest przede wszystkim za młoda. Opowieść traktuje w każdym razie o wydarzeniach, które były także udziałem jej rodziny. Kiedy jednak pominie się wątek historyczny lub spojrzy się na niego przez pryzmat cykliczności historii, monodram stanie się opowieścią każdej żony, każdej matki, każdej kobiety, która musi mierzyć się ze stratą męża, dziecka, która musi pogodzić się z tragicznymi wydarzeniami (lub przynajmniej częściowo je uśpić), by jakoś dalej egzystować. Hanka Bułki nie pogodziła się z nimi. Nie chciałaby, by którakolwiek z matek lub żon musiała doświadczać jej przeżyć na własnej skórze. Te słowa wybrzmiały wyraźnie. Również jako Grażyny Bułki, która jako żona i matka współodczuwa z innymi żonami i matkami. „Mianujom mie Hanka” ma więc charakter uniwersalny. Także ze względu na uniwersalność tego monodramu, warto go zobaczyć.

Grzegorz Ćwiertniewicz – doktor nauk humanistycznych (historia filmu i teatru polskiego po 1945 roku), polonista, wykładowca akademicki, pedagog, autor wydanej pod koniec 2015 roku biografii Krystyny Sienkiewicz – „Krystyna Sienkiewicz. Różowe zjawisko”; należy do Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych (AICT/IATC); jego teksty można przeczytać w „Polonistyce”, „Teatrze”, „Dyrektorze Szkoły”, „Kwartalniku Edukacyjnym” i „Edukacji i Dialogu”; współpracował jako recenzent z Nową Siłą Krytyczną Instytutu Teatralnego im. Z. Raszewskiego w Warszawie, wortalem „Dziennik Teatralny”; od 2013 recenzent wortalu „Teatr dla Was”.

Leave a Reply