Przejdź do treści

Oni czyli my – w sprawie teatru Agaty Dudy-Gracz

Jak już informowaliśmy Nagrodę Boya’2017 otrzymała Agata Duda-Gracz. Uroczystość wręczenia Nagrody odbędzie się 17 stycznia o godz. 18.00 w siedzibie Instytutu Teatralnego. Zanim to nastąpi, zapraszamy do lektury szkicu Szymona Kazimierczaka o dokonaniach teatralnych laureatki, który zamieszczony został we wrześniowym numerze „Dialogu” (2017). Tekst prezentujemy za uprzejmą zgodą redaktora naczelnego miesięcznika, pana Jacka Sieradzkiego. Miło nam tez przypomnieć, że Szymon Kazimierczak jest laureatem II edycji Konkursu im. Andrzeja Żurowskiego dla młodych krytyków (2015), którego piąta edycja właśnie rusza.

Przyjmijmy na chwilę naiwną perspektywę: uznajmy, że najcenniejsze momenty w teatrze to te, kiedy przeszywa nas dreszcz rozpoznania własnego losu. Najcenniejsze, bo – potakują Arystoteles z Witkacym – praktycznie niemożliwe do doświadczenia poza sztuką, w teatrze zyskujące zaś wymiar nieledwie namacalny. Czy to nie wspaniałe? Coś tak złożonego i nieuchwytnego jak kondycja człowieka potrafi w teatrze objawić się w sekundowym skrócie, w fizycznym detalu: w spojrzeniu aktora, w wypowiedzeniu zdania, słowa, w geście, w motoryce chodu. To coś niemal da się wskazać palcem.

A ilu palców trzeba, żeby takie doświadczenia wyliczyć? No właśnie. Zdarza się to tak rzadko i zależy od tak indywidualnych predyspozycji widza, że właściwie głupio o tym gadać. Ów ideał teatralnego przeżycia postulowany na przestrzeni wieków w różny sposób w najważniejszych doktrynach teatralnych, to zjawisko wyjątkowe, chyba zwłaszcza dziś. Może o takim obezwładniającym doświadczeniu rozpoznania miałby do powiedzenia parę słów ktoś, kto pamięta przedstawienia Kantora, Grzegorzewskiego? Może któryś z widzów Piny Bausch? A dziś? Dziś o przeżyciu w teatrze generalnie mówimy nieczęsto i z nieufnością. Proszę wyobrazić sobie wyznanie krytyka teatralnego: „przeżyłem ten spektakl”. Żenada, prawda?

Ostatnie dwadzieścia lat przemian w myśleniu o roli teatru przewartościowało kategorię przeżycia. Uczestnicząc w teatralnych wydarzeniach, coraz rzadziej zanurzamy się w opowieściach dotykających szeroko rozumianej ludzkiej kondycji. Częściej szukamy obrazu postaw obywatelskich, deklaratywnych treści, uciekamy od iluzji w sztuce. Konsekwencje tego stanu rzeczy są wielorakie. Z jednej strony teatr plastyki i formy, wymagający od widza używania „trzeciego oka” wyobraźni, po triumfach w minionej epoce, przeniósł się do niszy. A wraz z nim – teatralne narracje usiłujące uchwycić wielopiętrowy obraz człowieka. Z drugiej strony – teatr, w którym opowiada się historie, konstruuje mocne, komplementarne postaci, stał się domeną tzw. teatru środka i przestał kojarzyć się z nowoczesną twórczością. Z teatru wyparowała też metafizyka – współcześni reżyserzy coraz rzadziej wierzą w siły nadprzyrodzone, co pokazują choćby ostatnie wystawienia Mickiewiczowskich Dziadów. To znaczący paradoks, że w ostatnich latach najbardziej „uduchowioną” inscenizację tego dramatu na polskiej scenie zawdzięczamy Litwinowi.

Czy jest w Polsce artysta, który umie opowiadać o rudymentach człowieczeństwa? Który umie patrzeć nie tylko na status społeczny swoich bohaterów, nie tylko na ich płeć, otaczający ich kontekst polityczny, ich postawy, poglądy, czy duchowość – ale widzi wszystkie te komponenty naraz, jako okoliczność ich egzystencji? Odpowiedź zależy oczywiście od odpowiadającego. Wyznawców odkryć nowego teatru ostatnich kilkunastu lat to zagadnienie być może w ogóle nie porusza. Może nawet byliby skłonni uznać je za naiwne. Dla tradycjonalistów z kolei pytanie te są z pewnością ważkie, choć prowadzą najczęściej do załamania rąk bądź sentymentalnych wspominków – o tym, co kiedyś w teatrze było wielkie. No więc pytam, bo na takie sentymenty jestem za młody, a od deklaratywności teatru krytycznego dostaję ostatnio wysypki. Kto? Gdzie? W którym teatrze?

Outsiderka

Dywaguję raczej retorycznie, bo na postawione pytania mam swoją odpowiedź. Tak naprawdę szukam powodów, dla których zupełnie wyjątkowa w naszym teatralnym krajobrazie, tworząca dzieła z niespotykaną wizją, rozmachem i precyzją reżyserka Agata Duda-Gracz ma ze swoją karierą tak pod górę. A w każdym razie znacznie stromiej niż jej rówieśnicy: Maja Kleczewska, Monika Strzępka, Jan Klata, Michał Zadara, by wymienić tylko kilku. Kiedy kończyła krakowską reżyserię nikt – ani pedagodzy, ani krytycy – nie kwapił się, by namaszczać ją na genialne dziecko polskiego teatru. Nie doczekała się swojego numeru „Notatnika teatralnego”, ba, nawet półgębkiem nie została wymieniona w gronie ledwie debiutujących „młodszych zdolniejszych” w numerze pisma z 2008 roku. Proszę zobaczyć, jak pośród pisanych w stylu gorących manifestów haseł słownika Wątroba. Polski teatr po 1997 roku wygląda sucha notka o Agacie Dudzie-Gracz1. Przykłady można mnożyć.

Mimo niedawnych sukcesów na gdyńskim R@porcie czy nominacji do tegorocznego Paszportu „Polityki”, nie sposób oprzeć się wrażeniu, czytając choćby popremierowe komentarze, że osobność jej teatralnego języka nastręcza krytyce poniekąd zrozumiałych kłopotów. Bo co zrobić z mariażem malarskich metafor, alegorycznych opowieści, rozwibrowującą się do granic emocjonalnością przedstawionego świata, co począć z korowodem pokracznych, a nieznośnie rozpoznawalnych postaci, z całą tą sprawczą metafizyką? Znikąd punktu odniesienia. Do czego to wszystko podobne?

Lekkie przełamanie w recepcji tej osobnej twórczości następuje wszakże w dobrym momencie, bo ciąg premier Agaty Dudy-Gracz z ostatnich dwóch sezonów pokazuje, że jej złożony charakter pisma nabrał wyraźnej potoczystości i zdecydowanego kształtu. Rzecz tym ciekawsza, że reżyserka nie wypracowała go, jak większość twórców tzw. teatru autorskiego, ze stałym zespołem. Przeciwnie: to artystka zdecydowanie wędrowna, tworząca kolejne spektakle ze skrajnie różnymi zespołami. Wystarczy rzucić okiem na mapę ostatnich, najlepszych w jej dorobku premier: spektakl Kumernis, czyli o tym jak świętej panience broda rosła powstał w Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej w Gdyni, Po „Burzy” Szekspira w Teatrze Capitol we Wrocławiu (to trzecia premiera w tym teatrze), Śmierć przyjeżdża w środę w opolskim Teatrze im. Jana Kochanowskiego oraz ostatni, Będzie pani zadowolona, czyli ostatnie wesele we wsi Kamyk – w Teatrze Nowym im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu. Wcześniej artystka zrealizowała m.in. sześć premier w łódzkim Teatrze im. Jaracza, siedem w krakowskim Teatrze im. Słowackiego, rzadko zaś pracuje w stolicy: jeden ze swoich wczesnych spektakli zrealizowała w Studio, przed dwoma sezonami zaś pokazała Mary Stuart w Ateneum.

Smarczą w chustę Weroniki

Mimo tak znacznego terytorialnego rozrzutu Agacie Dudzie-Gracz udaje się jakimś cudem nawiedzać kolejne zespoły swoją autorską wizją. W twarzach aktorów z Opola, Gdyni, Wrocławia, Krakowa, Łodzi czy Poznania bez trudu rozpoznajemy postaci z imaginarium artystki. Kto przez jedną z nich został przyszpilony wzrokiem podczas chętnie projektowanych przez reżyserkę sekwencji angażujących publiczność, być może poczuł ten przedziwny dreszcz. Spojrzenie w oczy jej bohaterowi – wszystko jedno czy w Opolu czy w Gdyni – to doświadczenie przeszywające. Z tych, które opisywałem na początku artykułu.

Sekret tego zjawiska kryje się być może w oryginalnej technice pracy z aktorem. Do anegdoty przeszły już – publikowane zwykle w programach przedstawień – listy postaci do aktorów, które reżyserka wręcza zespołowi na początku wspólnej pracy. Pozwala to sądzić, że scenariusze kolejnych spektakli – rzadziej będące adaptacjami cudzych tekstów, najczęściej pisane przez samą artystkę – powstają w ścisłym związku z osobowościami konkretnych zespołów aktorskich. Chciałoby się też powiedzieć o rzeczy trudniej uchwytnej: aktorzy Dudy-Gracz – nie ulega wątpliwości, że tak misterna wizja świata tego wymaga – zwykle grają na aktorskim gazie, jakby zatracali się w historii swoich postaci, w motoryce ich gestów, w tembrze ich głosu. Jednocześnie niezwykle precyzyjnie popychają akcję głównych opowieści. Opowieści będących monumentalnymi alegoriami odsłaniającymi kolejne aspekty ludzkiego losu: miłości (Śmierć przyjeżdża w środę), sprawiedliwości (Będzie pani zadowolona, czy Ja, Piotr Rivière, skorom już zaszlachtował siekierom swoją matkę, swojego ojca, siostry swoje, brata swojego i wszystkich sąsiadów swoich…), samotności (Przed „Burzą” Szekspira), świętości (Kumernis…) i niemal zawsze – śmierci.

Często już otwierające sekwencje spektakli Agaty Dudy-Gracz mówią wiele o jej bohaterach. W Śmierć przyjeżdża w środę po długim interludium podczas którego przechodzimy w kondukcie ulicami Opola przy wtórze ludowej pieśni żałobnej z Teatru Lalki i Aktora im. Smolki na dużą scenę Teatru im. Kochanowskiego (spektakl jest koprodukcją tych scen), widzimy przestrzeń zaaranżowaną niczym kościelny ołtarz z obrazami świętych. „Świętych”, czyli kilkunastu postaci, których historie opowie Bibliotekarka swojemu odchodzącemu kochankowi. Pod każdą ze „stacji” widnieją wielozdaniowe fragmenty wspomnianych listów bohaterów do aktorów, w nieomal poetyckim stylu określające ich cechy charakterystyczne. W innych spektaklach reżyserska bywa bardziej powściągliwa, ograniczając się na przykład do podpisania stanowiska imieniem czy przydomkiem bohatera.

Dziwnie święte te postaci. W planie plastycznym wyniesione do godności właściwej bohaterom ikon, ale już ich działania zwykle przeczą naszym wyobrażeniom o tej transcendentalnej kategorii. Bohaterowie Agaty Dudy-Gracz krzywdzą i są krzywdzeni, doświadczają i są doświadczani, przeżywają upadki, bywają cyniczni, okrutni, naiwni, głupi, najczęściej też brzydcy. Rzadziej bywają szlachetni i dobroduszni. Zdarza im się piękno czy dramatyczne rozpoznania swojego losu. W tych momentach często towarzyszą im postaci aniołów. Ale i te jakby jedną nogą ugrzęzły w ziemskim świecie. Choćby w zrealizowanej dla Muzeum Powstania Warszawskiego Ciekawej porze roku anioły były trzy: Anioł Łagodny, Anioł Nie Stąd, Anioł Trzepakowy – opiekun podwórek. Z kolei w opolskim spektaklu postać Śmierci, grana przez młodą aktorkę z przyczepionymi do łopatek wielkimi czarnymi skrzydłami, w finale okazuje się mieć swój ludzki wariant, przeżywający miłosne rozdarcie.

Czy nie brzmi to znajomo? Zupełnie jak w wierszu Jonasza Kofty2, w którym poeta opisywał postaci smarczące w chustę Weroniki, Jezusowe serce leżące „w podrobowej jatce, przy wołowej siwej nerce” i „nieboszmatę z mokrej wełny”. Kofta dedykował ten utwór Jerzemu Dudzie-Graczowi.

Szklanka IKEA

Nieczęsto w teatrze Agaty Dudy-Gracz oglądamy jawne odniesienia do postaci jej wybitnego ojca. Poza oczywistymi aluzjami w nie dość docenionym Ojcu z krakowskiego Teatru im. Słowackiego, Jerzy Duda-Gracz objawił się bardziej bezpośrednio na scenie wrocławskiego Capitolu w postaci Prospera w kameralnym, jak na przestrzenny rozmach reżyserki, Po „Burzy” Szekspira. Spektakl zaczyna się zresztą bardzo dosłownym cytatem z malarstwa artysty. Otwierający obraz jest sceniczną repliką ostatniego autoportretu Dudy-Gracza, przedstawiającego go w brudnym podkoszulku na obdartej kanapie, oświetlonego telewizorową łuną. Opowieść o wypaleniu starego artysty zamkniętego w sześcianie zapuszczonego mieszkania ograniczonego potworną meblościanką, zmagającego się z demonami przeszłości, pokazuje także fragment jego relacji z córką. Prospero poprzez zabawy w interpretowanie szklanki IKEA zaszczepia w Mirandzie miłość do sztuki, ale i twórczy krytycyzm wobec rzeczywistości. Sekwencję „tresury” dziewczyny kończy jej wyznanie: „Zawsze zasypiam, gdy tato-czarodziej traci na mnie pomysł”.

Miranda jest w spektaklu jedną z wielu planet orbitujących wokół Prospera, choć w tych kilku zaledwie scenach widać, jak wielki był formacyjny wpływ ojca na twórczość reżyserki, co ta lojalnie podkreśla. Dla bacznych obserwatorów twórczości artystki nie jest to rzecz jasna duże zaskoczenie. Wpływ malarstwa Jerzego Dudy-Gracza na teatralną wizję jego córki jest bezdyskusyjny. Objawia się on z jednej strony w widocznym na pierwszy rzut oka obrazowaniu teatralnego świata na sposób malarski. W Kumernis… konstrukcja bloku mieszkalnego ogarniającego cały horyzont sceny eksponowała kolejne postaci niczym wizerunki świętych w prawosławnych ikonostasach. Podobny chwyt reżyserka zastosowała we wspomnianym Śmierć przyjeżdża w środę, gdzie w sferze plastycznej również odwołała się do kościelnej hagiografii

Podobnie jak Jerzy Duda-Gracz, reżyserka uderza naprzemiennie w tony wysokie i niskie – mieszając świętość z wulgarną, ludzką pokracznością. Choć oczywiście przyziemne atrybuty z malarstwa ojca zmienia na sobie współczesne, często choćby odwołując się do estetyki popu czy kiczu. W Będzie pani zadowolona… na przykład przez cały spektakl towarzyszy nam zapętlony obsesyjnie beat przywołujący estetykę przaśnego disco-polo. W Piotrze Rivière… zaś podłoga pod stopami bohaterów mieni się agresywnymi wizualizacjami, niczym dyskotekowy dancefloor. Ale to „dziedzictwo” nie objawia się wyłącznie na poziomie estetycznych zapożyczeń, jest ono głębsze – dotyczy bowiem myślenia o świecie i miejscu człowieka w nim.

Państwo sędzie!

Podczas gdy postaci z obrazów Jerzego Dudy Gracza pozostają oczywiście nieme, żywiołem bohaterów córki malarza jest mowa. Widać to w precyzji, z jaką Agata Duda-Gracz określa powody, dla których jej postaci zaczynają mówić. Artystka do perfekcji opanowała rudyment reżyserskiego rzemiosła: konstruowanie dobrych otwarć, dzięki którym usadza tematy i reguły całego świata przedstawionego. Szczególną funkcję przyznaje tu widowni, często otwierając spektakle bezpośrednimi do niej zwrotami. Najbardziej emblematycznym przykładem jest tu być może wrocławski Piotr Rivière…, gdzie zostaliśmy usadzeni w sektorach z przypisanymi rolami: przysięgłych, lekarzy, obywateli, wiernych etc., zaś kolejne monologi i całe sekwencje zdarzeń stawały się argumentami w sprawie przeciwko tytułowemu zbrodniarzowi.

Nie jedyny to raz w teatrze Dudy-Gracz zostaliśmy obarczeni rolą sędziów, zmuszonych przyglądać się niełatwym do jednoznacznej oceny dramatom licznych bohaterów. Kluczowym elementem poznańskiego Będzie pani zadowolona… są monologi Pana Idzika zwanego Kuśką, zwracającego się do nas, jak wszyscy bohaterowie w prowincjonalnym narzeczu, per „państwo sędzie”. Ojciec Pana Młodego przemawia wprost do publiczności kilkukrotnie podczas spektaklu, niczym procesowy świadek, broniąc pokracznego systemu wartości społeczności wioski Kamyk, który doprowadził podczas tytułowego wesela do szeregu zbrodni.

Sąd, oskarżeni, mowy obronne… Nomenklatura prawa karnego w teatrze Agaty Dudy-Gracz krzyżuje się nieraz ze światem religijnych wyobrażeń o życiu pozagrobowym. Pojawiają się one na kliku poziomach. Poprzez warstwę wizualną – we wspomnianych rozwiązaniach scenograficznych, ale i wyrazistych kostiumach sugerujących nieraz religijną alegoryczność „sprofanowaną” łatwo rozpoznawalnymi elementami wziętymi ze współczesnej nam codzienności. Poprzez muzykę – pobrzmiewające w interludiach mistyczne pieśni, czy chorały. Przez postaci nadprzyrodzone, czy też będące łącznikami ze światem nadprzyrodzonym – obsesyjnie powracające postaci aniołów o różnorodnych atrybutach, rozmaite powidoki postaci świętych (zwłaszcza w Kumernis…), zaś w poznańskim spektaklu postać lokalnej nawiedzonej, czyli Widzącej zwaną Czarcią Pizdą, która przeprowadza narrację przez rozmaite plany czasowe.

Jednak centralne pytanie w teatrze Agaty Dudy-Gracz dotyczy statusu postaci, które zwykle zwracają się do nas, jakby gorączkowo chciały się wytłumaczyć ze swojego życia, jakby dźwigały ze sobą jarzmo winy, czy grzechu. Sprawia to wrażenie, jakby głęboką sytuacją dramatyczną była tu, niczym na sądzie ostatecznym, gra, w której stawką jest uzasadnienie swojej egzystencji. Gra o zważenie dobra i zła, które uczyniliśmy, o wyjaśnienie naszych wyborów, o wyłożenie sensu naszego życia. Zrozumiała jest gorączka tych postaci – trzeba to wszakże zrobić teraz, w trakcie trwania spektaklu, jednej sceny, pięciominutowego monologu. Drugiej szansy nie będzie. Wynik tej gry zależy od nas, widzów, czyli ziemskiego, czy ściślej – teatralnego sądu. Trudna to rola.

Opowiedzieć (się)

Trudna – zwłaszcza że dylematy przed którymi stawia nas reżyserka nie dotyczą niedostępnych nam archetypów. Albo inaczej – to, co archetypiczne w jej teatrze, zyskuje twarz boleśnie ludzką, dzisiejszą. Z jednej strony, jak sądzę, ideałem odbioru spektaklu reżyserki jest rozpoznanie siebie w podstawionym przez nią lustrze, z drugiej – egzystencjalna narracja uwzględnia nieraz także bardzo konkretne aspekty dzisiejszego życia społecznego, czy politycznego. Znów przychodzi porównanie z Jerzym Dudą-Graczem.

Na pierwszy rzut oka teatralną twórczość Agaty Dudy-Gracz odróżnia od malarskiej twórczości jej ojca rodzaj dystansu wobec tematów polskich, który objawia się choćby w zdecydowanej powściągliwości w używaniu narodowego rekwizytorium. Dzieła Jerzego Dudy-Gracza, wedle anegdoty „chorego na Polskę”, pełne są tymczasem obrazów romantycznej niemal przyrody (monumentalny cykl Chopinowi), czy małomiasteczkowych, jakże polskich, slumsów. Jego postaci często wymachują narodowymi sztandarami, przyczepiają sobie skrzydełka husarskie, ujawniają szlachecki czy chłopski rodowód. W twórczości jego córki zaś takich akcentów nie znajdziemy zbyt wiele. W jej spektaklach (co w ostatnich sezonach stało się niemal obsesyjnymi znakami wykorzystywanymi w teatrze politycznym) nigdy bodaj nie powiewała polska flaga, wśród rozmaitych odniesień ikonograficznych nie przypominam sobie także orła w koronie. Skrzydła husarskie pojawiły się co prawda jako element wykańczający wózek inwalidzki w Ciekawej porze roku zrealizowanej na zamówienie Muzeum Powstania Warszawskiego, w której jednak tematów powstańczych reżyserka unikała jak diabeł wody święconej. Nie oznacza to wszak, że Agata Duda-Gracz jest artystką skupioną wyłącznie na „grzebaniu w ludziach”, zupełnie ignorującą ich szersze otoczenie, w tym bardziej aktualne wątki polskie.

Wspomnianą premierę Będzie pani zadowolona… poprzedził udzielony przez reżyserkę wywiad3, w którym dokonała zaskakującego wyznania: obecna sytuacja w kraju zmusiła ją, „by się opowiedzieć”. Widzowie, których polski teatr przyzwyczaił w ostatnich latach do jednoznacznych światopoglądowych deklaracji, po jej spektaklu przecierali pewnie oczy ze zdumienia: a gdzież to reżyserka tak zdecydowanie się opowiedziała?

Przytoczmy jedną z wielu historii opowiedzianych w spektaklu. Pośród weselnych gości jest grupa „chłopców” – bezmyślnych podlotków krzywdzących młode dziewczyny we wsi. Jeden z nich, Pan Dziobek, zmaga się ze swoją matką, która usiłuje wymodlić, by ten został kapłanem. Oto co bohater mówi jej na stronie: „Ja nie jestem święty jak ty. Ty z łaski Bożej jesteś, a ja psa mam w sobie, któremu na widok babskiej dupy ślina z mordy kapie. Ale uczciwy jestem! Dlatego udawanym księdzem nie chcę być. Mało ich dookoła? Głupstwa z ambon opowiadają, ludzi napuszczają na siebie, a nawet jeden z drugim dzieci maca, bo mu się wydaje, że jak on jest pasterz, to mu z owieczkami wolno”.

Krótka historia niedoszłego księdza i jego gorliwej matki, noszącej na piersiach tabliczkę z napisem „Jezus cię kocha”, sprzeniewierzającej się swojej wierze przez relację z uznaną za nawiedzoną Czarcią Pizdą, by ocalić syna przed grzechem, kumuluje w sobie fascynujące paradoksy świata Dudy-Gracz. Znów jesteśmy świadkami trudnego napięcia między świętym i nie-świętym. Jednocześnie skromnym dialogiem groteskowo kuśtykających postaci reżyserka powiedziała o prawdziwych grzeszących księżach chyba nie mniej niż Oliver Frilijć w swojej głośnej Klątwie. Różnica polega na tym, że ten – silnie wybrzmiewający – wątek to jeden z wielu komponentów znacznie bardziej złożonej opowieści. Właśnie – opowieści, nie zaś obywatelskiej deklaracji na deskach teatru.

Słowa Pana Dziobka zwanego Siłą zostają z nami równie mocno, co finałowy monolog Pana Idzika, wygłaszającego płomienną mowę obronną, zwieńczoną triumfalnym skandowaniem: „Sprawiedliwość! Sprawiedliwość!”, przy którego wtórze opuszczamy teatr. Polityczne akcenty znajdziemy także choćby w Śmierć przyjeżdża w środę w postaci Właściwego Zająca. To archetyp odsyłający do książki A. A. Milne’a – do Królika i jego obsesji kontroli otaczającej go rzeczywistości. W spektaklu bohater ubrany w puchaty kombinezon, z zaciśniętymi pięściami i pokracznym krokiem, terroryzuje pozostałych ideologią głoszącą wyższość zajęcy nad innymi zwierzętami. W pewnym momencie rzuca wprost do widzów: „pewnie myślą państwo, że to was nie dotyczy”. Ale znowu – agresja i przemoc uosobione przez postać potwornego Zająca, która w spektaklu Dudy-Gracz jednoznacznie przywodzi na myśl wojujące bojówki ONR-u, jest jedną z funkcji naszej egzystencji. Czy, jak kto woli, kolejnym wątkiem teatralnego procesu sądowego.

Bez końca

Często nie sposób szczegółowo spamiętać wszystkich pojawiających się w spektaklu wątków, ale i tych drobiazgów, które powodują, że wszystko to działa tak silnie – szyku napisanych z czułością wobec bohaterów kwestii, konkretnych słów czy tembru głosu aktorów. Przy takiej wielości zresztą niektóre motywy naturalnie wybrzmiewają z większą, niektóre z mniejszą mocą. Ważne jest jednak, że reżyserka umiejętnie skupia nasze myśli nie na abstrakcyjnym ze swej natury doświadczeniu estetycznym, czy metafizycznej atmosferze, ale – na przeżywaniu historii konkretnych bohaterów, niczym w baśniach ewokujących kolejne piętra ziemskiej rzeczywistości. Ze spektakli Agaty Dudy-Gracz pamiętamy na długo epizodyczne nieraz postaci i ich opowieści. Małą Syrenkę – której, zamiast rybiego ogona, reżyserka dała sparaliżowane nogi – przeżywającą odrzucenie swojego opiekuna. Niemrawego Pana Ciutka zwanego Pierdzimordą, który w piorunującym monologu nagle odsłania przed nami swoją niespełnioną tęsknotę za ojcostwem. A może Ariela, poświęconego bez reszty wykonywaniu poleceń Prospera, który po śmierci swojego pana wraz z magicznymi mocami traci sens istnienia?

W dziwnym stanie wypuszcza nas Agata Duda-Gracz ze swoich teatralnych światów. Przytłoczonych ogromem i intensywnością wizualnego, emocjonalnego, narracyjnego doświadczenia, a jednocześnie jakby otrzeźwionych – niektórzy bohaterowie i ich alegoryczne historie zostają z nami, uporczywie prowokując w naszych głowach pytania o miejsce człowieka w świecie. Zwłaszcza ostatnie spektakle reżyserki robią wrażenie totalnych zamachów artystycznych na ukazanie całości ludzkiego doświadczenia w czasie dwugodzinnego przebiegu akcji: ukazanie wszystkich typów miłości, zła, czy samotności. W odniesieniu do twórczości Agaty Dudy-Gracz cokolwiek szumne określenie „wielki teatr” ma sens jak najbardziej dosłowny – wielka jest tu rozpiętość tematów, skala inscenizacji, wielkie napięcie wykreowanej rzeczywistości. Wielkie, jakby rozciągnięte w nieskończoność, wydaje się także tej rzeczywistości trwanie. Reżyserka rzadko pozwala nam w finałach na konwencjonalny w teatrze oddech, przychodzący wraz ze zdjęciem przez aktorów ról i wyjściem do braw. I bardzo słusznie – ta historia nie ma przecież końca.

1 Wątroba. Słownik polskiego teatru po 1997, Zob. także Adam Karol Drozdowski Nie-powtarzalność, nie-obecność , „Teatr” 7-8/2011

2 Dla malarza Dudy-Gracza, [w:] Jonasz Kofta, Pamiętajcie o ogrodach, Czytelnik, Warszawa 1991, s.96

3 Agata Duda-Gracz: Jestem wściekła, że ktoś mnie zmusił do opowiedzenia się!, „Co jest grane 24”, 24 marca 2017, dostęp: http://cojestgrane24.wyborcza.pl/cjg24/1,13,21538560,146964,Agata-Duda-Gracz–Jestem-wsciekla–ze-ktos-mnie-zm.html

Leave a Reply