Przejdź do treści

Siedem nieb patriarchy Henocha

O nowym monodramie Jerzego Łazewskiego pisze na swoim blogu Tomasz Miłkowski http://takinawyk.dziennikarzerp.org.pl/

takinawyk

Siedem nieb…

Miejsce na ten spektakl zostało starannie wybrane, choć na pierwszy rzut oka zaskakuje: Jerzy Łazewski pokazał swój monodram „Siedem nieb patriarchy Henocha” w warszawskim Muzeum Ikon.

Muzeum istnieje zaledwie od ośmiu lat. Mieści się na Starej Ochocie przy ulicy Lelechowskiej w dawnym budynku osiedlowej kotłowni, a zarysy architektoniczne starego przeznaczenia celowo nie zostały ukryte. Dzięki temu we wnętrzu, które Muzeum dzieli z kaplicą poświęconą męczennikowi Auschwitz, archimandrycie Grzegorzowi Paradze, zachowany został postindustrialny charakter połączony z rosnącymi zbiorami i kolorystyką czerwieni i błękitu, charakterystyczną dla znajdujących się tu malowideł. Wiele ich rodzajów, bo spotkać można zarówno kopie dzieł samego Jerzego Nowosielskiego, jak i nowo pisane ikone, ikonostas stale jest w budowie, a także prace malowane na otoczakach, wszystko to skrzętnie gromadzone i rozwijane pod opiekuńczą ręką Michała Boguckiego, twórcy i dyrektora muzeum, artysty i niestrudzonego organizatora. Przez kilka lat przy muzeum działała Akademia Ikony, krzewiąc sztukę ich tworzenia i smakowania. Naturalnym zapleczem Muzeum i Kaplicy jest wspólnota wiernych głównie pochodzenia gruzińskiego, ten gruziński koloryt przenika twórczość i działania samego Boguckiego.

Wchodzi się d tego muzeum jak do obiektu przemysłowego, od strony dawnej rampy, która wzbogacona została tylko o kute ogrodzenie, ale tuż za drzwiami roztacza się magiczny krajobraz ikon i przenikający wnętrze kadzidlany zapach. To właśnie tutaj, do tej niebanalnej przestrzeni zaprosił na swój monodram Jerzy Łazewski, aktor, pedagog i zarazem artysta plastyk, malarz i rzeźbiarz, współzałożyciel niewielkiej grupy artystycznej Nowa Ikona, działającej już od 20 lat.

Łazewski nie jest debiutantem w teatrze jednego aktora. Przeciwnie, ma za sobą znaczące osiągnięcia w tej dziedzinie, by wspomnieć o nagrodzonym na 32. OFTJA we Wrocławiu monodramie „Dwa razy cztery” wg Fiodora Dostojewskiego (2003). Aktor wyjechał wtedy z Wrocławia z nagrodami za najlepsze przedstawienie konkursowe i za najlepszy scenariusz autorski. Po występach w Londynie mówił dla londyńskiego „Dziennika”: „Monodram jest wyzwaniem nie tylko dla grającego, jest wyzwaniem także dla widza, który cały czas musi podążać za jedynym na scenie aktorem. Nie zawsze się ta współpraca udaje. Starałem się zagrać specjalnie dla tego widza, trochę wolniej, precyzyjniej cedząc słowo, w końcu dla wielu zgromadzonych na sali osób języki polski jest drugim językiem. Chciałem pokazać publiczności człowieka z tłumu, takiego, którym targają sprzeczności, wątpliwości, jest upokarzany lub tylko mu się tak wydaje, jest przede wszystkim zagubiony w społeczeństwie. Dużo z tej postaci tkwi we mnie, wiele podobnych niepokoi”.

Wypowiedź ta świadczy, że aktor ma świadomość szczególnych wymagań teatru jednego aktora, ale mimo to wyzwanie, jakiego tym razem się podjął jest innego rodzaju. Materiałem, który posłużył mu za podstawę scenariusza, była Słowiańska Księga Henocha, starożytny apokryf żydowski, który zachował się jedynie w słowiańskich przekładach z X wieku, księga szczególnie ceniona w tradycji Kościołów Wschodu. Teraz staje się jasne, dlaczego to miejsce, Muzeum Ikon i Kaplica, tak idealnie przylega do opowieści.

Henoch sam opowiada o swojej podróży do siedmiu niebios, do której został wybrany przez Pana – pod opieką dwóch aniołów, białego i czarnego przemierzył niebiosa, odnajdując w nich przerażające czeluście mąk, słodycz raju, bezmiar cierpień i niepisana błogostan ukojenia u stóp tronu Pana. Liczący 365 lat Henoch spisuje i opowiada swoje przejścia, obserwacje odczytywane z przeżytych po drodze obrazów i wskazań istot nadprzyrodzonych, a nawet samego Pana, który nakazuje mu spisanie księgi ku pouczeniu synów i wszystkich ludzi, zapominających o tym, co w życiu jest najważniejsze, jakie cnoty i zasady powinno się pielęgnować, a jakich czynów wystrzegać.

Księga Henocha to w rzeczy samej księga wskazań moralnych, przewodnik po życiu godziwym, ważny dla człowieka w każdych czasach niezależnie od przekonań religijnych i rozmaitych różnic, jakie dzielić mogą ludzi. Henoch skupia się na tym, co naprawdę ważne i stąd ta jego opowieść nacechowana jest taką powagą. Mąż to wszakże przykładnie żyjący, nie przypadkiem wybrany i żywcem wzięty do najwyższego nieba.

Aktorowi groziło zatem mędrkowanie albo moralizatorstwo. Uniknął tego, sięgając po skrót plastyczny, jakim jest rzeźba – sam wykonał siedem ceramicznych płaskorzeźb (jego dziełem są nie tylko projekty, ale nawet szkliwienie gotowych już form), uzyskując dzięki temu obraz drogi Henocha przez siedem niebios. Rzeźby te cechuje prostota i wyrazistość – bywają słodkie jak miód i gorzkie jak piołun, pełne okrucieństwa, niosąc pociechę i przestrogę. Rzeźby te leżą na krzesełkach ustawionych wzdłuż ścian w niewielkiej, kiszkowatej przestrzeni między Kaplica i kawiarenką muzealną. Ponieważ widzów przybywa, część z nich musi wziąć rzeźby na kolana i oswajać się z nimi, wchodząc niejako w krąg spektaklu. Tych wejść będzie potem nieco więcej. W pewnym momencie aktor rozda kilkorgu widzom kieliszki napełnione woda, aby wodząc zwilżonym palcem po brzegach wydobywali jednostajny dźwięk przestrogi, potem zaprosi do wspólnego powtarzania słów księgi, ale to będą wyjątkowe sytuacje. Przede wszystkim jest wśród nas, bardzo blisko, choć jednocześnie w jakiś nieokreślony sposób odległy – decyduje o tym skupiona duchowość aktora, prawda jego przekazu.

W przestrzeni gry znajdzie się jeszcze spory kawał blachy, którym posłuży się artysta do wywołania dźwięków burzliwych nawałnic i piekielnych zmagań, a także, by powołać do istnienia dźwięki wydobywane jakby z najdalszych głębin, zduszone. Wykorzysta także niewielką drabinę, na której szczycie znajdzie się tron Pana, a na szczeblach i złączach anielskie pióra, a także miejsca do zawieszenia płaskorzeźb – powstanie rodzaj wędrownego ołtarza podróży przez siedem niebios. Spoczywająca na plecach aktora chusta, jak się okaże, kryć będzie wizerunek białego i czarnego anioła – eksponując przemiennie ich oblicza aktor unaoczniać będzie komentarze czarnego i białego towarzysza podróży, ich rady i napomnienia, zwłaszcza czarnego, który każdą swoją przestrogę rozpocznie od wyraźnie akcentowanego imienia sędziwego męża: „Henochu!”, ze szczególnym zawieszeniem głosu rozpoczynać się będzie kolejna fraza do zapamiętania.

Spektakl wywiera wielkie wrażenie, w czym niemały udział mają widzowie. Ci, którzy odwiedzili tego dnia Muzeum Ikon, wydają się połączeni jakąś nieznaną mi wspólną ideą. Niektórzy, a może nawet większość znają się nawzajem, część nich pisze (czy też jak mawia się dzisiaj częściej: maluje) ikony, rozmawiają przed spektaklem, uśmiechają, przeważają młode twarze, i czuje się obecność rzadko spotykanej życzliwości. Te dobre fluidy sprawiają, że porozumienie aktora z widzami staje się tak intensywne i naturalne. Może to geniusz miejsca, może magia tekstu, a na pewno siła wyrazu artystycznego – aktor nie nadużywa żadnych środków, operuje raczej półtonami i, jak się okaże, prowadzi go to do zwycięstwa.

Tomasz Miłkowski

Siedem nieb patriarchy Henocha, opracowanie tekstu, scenografia i wykonanie Jerzy Łazewski, konsultacja merytoryczna prof. Paweł Janiszewski, Anna Wszyndybył, opieka artystyczna Szczepan Szczykno, kostiumy Hanna Mrozowska, premiera 30 września 2017 w Wawerskim Centrum Kultury, spektakl w warszawskim Muzeum Ikon, 17 listopada; spektakl powstał dzięki stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w dziedzinie teatru.

Leave a Reply