Przejdź do treści

Z Talarem przez pół wieku

Swoje pięćdziesięciolecie pracy scenicznej obchodził Henryk Talar z własnego wyboru w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Częstochowie. „Talar to aktor Kompletny, zdolny budować postaci i światy rozmaite” – pisze Tomasz Miłkowski w Dzienniku Trybuna.

«To jego powrót na tę scenę po niemal 20 latach, kiedy nie dotrwał do końca swojego dyrekcyjnego kontraktu, kierował tą sceną przez trzy sezony w latach 1994-1997. Czuł, że tu czegoś nie dokończył, że tu było mu najtrudniej, ale czuł także, że chce spotkać się znowu z ludźmi, z którymi niegdyś pracował. Wybór okazał się nader szczęśliwy. Przygotowany na jubileusz spektakl „W starych dekoracjach” wg Tadeusza Różewicza nie ma w sobie nic z jubileuszowej celebry. To spektakl gęsty od znaczeń, emocjonalny, intensywnie dialogujący ze współczesnością, z człowiekiem prawdziwym, w którym wrażliwość emocjonalna, czujność intelektualna i zmysłowość walczą na przewagi. Są w tym spektaklu sceny zdumiewająco wzruszające (cała sekwencja z matką graną subtelnie przez Cecylię Putro), ale są także cudownie zabawne, o bezinteresownym dowcipie, a przed wszystkim jest Różewicz mniej znany, wspaniały obserwator codzienności, komentator spraw zwykłych, nastrojów przelotnych, zdarzeń drobnych, przez które prześwietla się ludzki los. Reżyser i adaptator, Igor Gorzkowski, z precyzją zegarmistrza zmontował z rozmaitych fragmentów i refleksów poezji Różewicza malowidło wędrówki człowieka przez życie z wiecznym poczuciem nienasycenia.

 

Talar wydobywa z postaci Bohatera/ Poety dziesiątki nastrojów, stanów emocjonalnych, namiętności i znużenia, okruchów dobra, ale także irytacji, słowem unika pułapki jednoznaczności. Raczej stawia pytania niż sugeruje odpowiedzi. Wielka rola.

Przed dziesięcioma laty w wywiadzie udzielonym „Yorickowi” Henryk Talar tak mówił o sztuce aktora: „Aktorstwo to jest jedno wielkie ryzyko. Na aktorstwie tak, jak na medycynie, znają się wszyscy i wszyscy mają prawo wydawać opinie. Jesteśmy do obijania, czasem lekceważenia, czasem opinii uznającej, ale… W moim odczuciu, po czterdziestu latach pracy, człowieka naprawdę uznają za to, co ma w środku, czyli pokazanie czy odkrycie człowieka w aktorze”. Jak to było z tym odkrywaniem?

Po raz pierwszy pojawił się na scenie Teatru Polskiego w Bielsku -Białej zaraz po ukończeniu tutejszego Technikum Mechaniczno -Elektrycznego. 21 stycznia 1965 roku związał się etatem z tym teatrem jako montażysta sceny. Pewnie z tych czasów wywodzi się głębokie przekonanie aktora, że wszyscy pracownicy teatrów są artystami. Wkrótce zaczął występować na scenie jako adept, najpierw w „Wizycie starszej Pani” Dürrenmatta, a potem w „Zbójcach” Schillera. Prawdopodobnie udział w tej drugiej sztuce zadecydował o wyborze zawodu aktora, co potwierdził dyplom z wyróżnieniem krakowskiej PWST. Już jako aktor dyplomowany debiutował w Szczecinie w „Sonnebruchach” wg „Niemców” Leona Kruczkowskiego jako Willi. To swego rodzaju znak – role mundurowe miały stać się jedną z jego specjalności, zwłaszcza w filmie i telewizji.

Wkrótce wiąże się z teatrem kaliskim – mocnej wówczas scenie, uważanej słusznie za nadzieję polskiego teatru. Pracuje z Izabellą Cywińską, Maciejem Prusem, u którego już w roku 1970 zagra Konrada w „Wyzwoleniu” Stanisława Wyspiańskiego. To był prawdziwy artystyczny chrzest. Bożena Frankowska po premierze pisała o tej roli Henryka Talara znamienne słowa: „dźwignął ją, podniósł, rozgrzał własnym oddechem, rozpalił własną pasją”, a Teresa Krzemień komentowała: „Chłopak wyglądający jak Książę Niezłomny w Teatrze Grotowskiego przegrywa, ginie na krzyżu”…

W Kaliszu zagrał jeszcze kilka ważnych ról: Czeladnika II w „Szewcach” Witkacego (też w reżyserii Macieja Prusa), tytułowego Eryka XIV w dramacie Augusta Strindberga i Ariela w Szekspirowskiej „Burzy” – dziwnie to się rymuje z Prosperem, z którym miał spotkać się po 40 latach w kolejnej inscenizacji „Burzy”, przygotowanej w Studio Teatralnym Koło przez Igora Gorzkowskiego, jednego z najzdolniejszych reżyserów młodego pokolenia.

Czy można wystawić Szekspirowską Burzę w pięć osób? Igor Gorzkowski dowiódł, że można, choć to – jak zawsze – adaptacja, tym razem ograniczona liczbą bohaterów. Na tle trzech płóciennych płacht wyobrażających żagle i przy zastosowaniu skromnych rekwizytów (kubły, żelazna beczka, schody, podwieszone kostiumy na zmianę dla Ariela, skrzynia), a także rozsuwanej zastawki, za którą kryje się magiczny świat zwiewnych duchów, toczy się gra, której reżyserem jest Prospero, czyli hipnotyzujący otoczenie Henryk Talar, mag teatru, niczym szef ubogiej trupy objazdowej, z pewnym zaciekawieniem obserwujący wyniki swoich posunięć, czasem zaskoczony, jakim bywa tyranem. Zanim odejdzie, bez przekonania, że świat będzie lepszy, przede wszystkim wprowadza w świat córkę Mirandę, początkowo postać zwiewną, jak baletniczka z pozytywki, sterowaną przez ojca, która przeszedłszy fascynację odkrytym mężczyzną, dojrzewa do samodzielności.

Od 1974 wiąże się artysta z warszawskim Teatrem Ateneum (z krótką przerwą na Studio), początkowo w zespole niewidoczny, ale wkrótce wyrazisty dzięki takim rolom jak Generał w „Balkonie” Jeana Geneta, Kuźma w „Czapie” Janusza Krasińskiego czy też John w dwuosobowej „Wyspie” Athola Fugarda – gdzie drugą kreację stworzył Roman Wilhelmi. W Ateneum wystąpi też jako Policjant, osobliwy chór, upostaciowanie chóru greckiego w „Antygonie z Nowego Jorku” Janusza Głowackiego.

Wtedy… rusza dyrektorować w Polskę, spragniony czegoś więcej niż aktorstwo, najpierw do Częstochowy, potem Bielska -Białej, gdzie zagrał dwie ważne role w „Mistrzu i Małgorzacie” – Wolanda i Piłata – wywołując zachwyt widzów i recenzentów (mawiano, że to najlepsza wersja „Mistrza i Małgorzaty” niestrudzonego inscenizatora dzieła Bułhakowa, Andrzeja Marii Marczewskiego). Ze swoich pozawarszawskich dyrekcji dojeżdżał na „Antygonę”, która długo nie schodziła ze sceny. Dlatego udało mi się zobaczyć spektakl ponownie, po kilku latach po premierze. Zadowolony, że sztuka nadal wywołuje silne emocje, rzuciłem się po przedstawieniu do gratulacji, ale Henrykowi Talarowi nawet nie zdążyłem powiedzieć, jakim groźnym był strażnikiem nie tyle prawa, ile okrutnej niechęci do obcych (w przelocie tylko krzyknął, że dyrektorzy prowincjonalnych teatrów nie mają czas na pogawędki i odjechał do Częstochowy).

Po przygodach dyrekcyjnych wrócił do Warszawy i związał się z Teatrem Narodowym (2004-2011). Grywał też okazjonalnie w wielu teatrach, m.in w „Zbrodni i karze” razem z Maciejem Stuhrem, zrealizowanej w Teatrze Rozrywki w Chorzowie.

Ważną częścią dorobku artysty stały się role filmowe i telewizyjne, nie sposób tu ich wymienić, ale o jednej koniecznie trzeba wspomnieć – o roli Vitoria Matty, Cappo Di Tutti Cappi w przesławnej „Selekcji” (1984) w reżyserii Tadeusza Kijańskiego, odcinkowym spektaklu telewizyjnego Teatru Sensacji, przedstawieniach naprawdę kultowych. Do dzisiaj można natknąć się w Internecie na błagalne anonse zdesperowanych fanów: „Oddam wszystko za nagranie”. To po tej roli zwykło się pisywać o Talarze: lodowate oczy, gorzko -ironiczny uśmiech – to jego znaki rozpoznawcze. Ale to schematyczne i krzywdzące określenia, artysta ma do dyspozycji wiele innych spojrzeń i uśmiechów, także zniewalających, czułych, pełnych troski i zrozumienia.

Bo Henryk Talar to aktor KOMPLETNY, zdolny budować postaci i światy rozmaite: i te groźne, mroczne, i te jasne, pełne ciepła, zawsze jednak wtedy, bodaj tylko wtedy, gdy to ma sens, gdy w ten sens wierzy. Tak było we wspomnianej „Burzy” w reżyserii Gorzkowskiego, tak jest teraz w spektaklu „W starych dekoracjach” wedle Tadeusza Różewicza, w którym znowu spotkał się z Gorzkowskim.

Talar jest artystą cenionym i lubianym, ma na swoim koncie wiele znaczących wyróżnień, wśród nich Nagrodę im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego (2012), przyznawaną przez krytyków. Otrzymał ją za całokształt osiągnięć, ze szczególnym uwzględnieniem wspomnianej roli Prospera. Po jej otrzymaniu zwierzał się Justynie Hoffman-Wiśniewskiej: „Ból dotyka wszystkich jednakowo. I jednakowo się na ten ból reaguje. Tak samo boli kopnięcie w kostkę na meczu super ligi czy C klasy. Ten ból, który mnie dotyka jest, oczywiście, bólem intelektualnym. Boli niemożność realizowania marzeń czy pragnień, boli brak kontaktu. Ból dla mnie jest związany z czymś najbardziej żywym i nie jest doznaniem negatywnym. Jest trampoliną, z której się wybijam. Wiem, że jestem aktorem i tylko aktorem, i z tej pozycji chcę wziąć teraz to, co jest dla mnie do wzięcia. Chcę wziąć teraz tyle, ile jest to możliwe”.

I tak właśnie czyni, o czym świadczy wyśmienita rola Bohatera w częstochowskim przedstawieniu.»

„Z Talarem przez pół wieku”
Tomasz Miłkowski
Dziennik Trybuna nr 191
25-09-2015

Leave a Reply