Przejdź do treści

„Pociąg bywa niebezpieczny…”

O „Upadku pierwszych ludzi” Antoniego Ferencego w reżyserii autora w Teatrze Soho w Warszawie pisze Marzena Dobosz na blogu „teatru głodna”

Czym jest teatr? Odpowiedzi może być mnóstwo, ale jeśli przyjąć, że teatr jest rodzajem rozmowy pomiędzy twórcami przedstawienia a widzami, to wczorajszy spektakl w Teatrze Soho Upadek pierwszych ludzi był interesującą rozmową. Do dyskusji zaprosił nas Antoni Ferency – autor sztuki i debiutujący reżyser.

Na scenie konstrukcja przypominająca wielką wiatę przystankową czy wąski peron metra (a może wnętrze wagonu kolejowego?). Z boku stolik i krzesło z widokiem na ten peron czy wagon (przez lustro weneckie?), na krześle przysnął na chwilę ktoś strudzony. Pod wiatą też ktoś siedzi, a właściwie wpół leży oparty o ścianę. Śpi. Najpierw zrywa się osobnik z krzesełka, coś mruczy pod nosem nie do końca rozbudzony, czegoś chce, dokądś się spieszy… znika. Po chwili budzi się drugi (monter, konserwator?) i z umiarkowanym entuzjazmem bierze się do pracy: rozwija jakiś drut czy kabel, przeciąga, przykręca, czymś stuka… Niespodziewanie zjawia się drugi pracownik, podobny, tylko trochę mniejszy. Mówi, że został przysłany do pomocy przez Niego i że ma stanowisko młodszego konserwatora. A na pytanie, jak się nazywa, odpowiada: Kobieta.

Tak zaczyna się to przedstawienie opowiadające o spotkaniu pierwszych ludzi. Rozwinięcie historii z Księgi rodzaju, próba odpowiedzi na pytanie o charakter wzajemnych relacji Adama i Ewy, przemilczanych w Biblii, o ich ocenę sytuacji, o to, jak mógłby wyglądać i czym był ich bunt (nieposłuszeństwo, eksperyment, dziecinna próba pokonania granic wyznaczonych przez opiekuna?). Antoni Ferency umieścił akcję swojej sztuki w dość groteskowej scenerii budowy warszawskiego metra. W labiryncie podziemnych korytarzy, w samoistnym organizmie wydzielonym z tkanki miejskiej (trochę jak żyjące własnym życiem metro w świetnym węgierskim filmie Kontrolerzy w reżyserii Nimróda Antala).

Scenografia do spektaklu przygotowana przez Martę Zając znakomicie oddaje klimat upiornych korytarzy, pozbawionych światła dziennego podziemi – w tym Edenie nie rośnie ani jedno drzewo (choć będą jabłka), nie ma też węża ani innych zwierząt, są stalowe konstrukcje, zwoje kabli i inne atrybuty budowlane. Obraz dopełnia ilustracja muzyczna na żywo – dwoje muzyków (Zofia Chabiera i Christoph Thun) wydobywa z instrumentów dźwięki odpowiadające złowrogim świstom i szumom straszącym z ciemnych korytarzy, grzechotom, piskom hamulców i innym metalicznym hałasom.

Nie znałam tekstu i na początku zamiana Raju na rozgrzebane podziemne korytarze wydała mi się dziwaczna (jak trudno jednak pozbyć się utrwalonych wyobrażeń o ogrodach Edenu…). Powoli jednak wszystko zaczęło się układać w znajomą opowieść o mężczyźnie i kobiecie, którzy próbują odnaleźć się w wyznaczonych rolach, starają się zrozumieć „grafik”, który został im narzucony, ale próbują też myśleć samodzielnie, starają się sami sobie wyznaczyć zadania, nieudolnie i z lękiem określają granice swojego człowieczeństwa…

Antoni Ferency nie skupił się jednak na relacji ludzi z Bogiem (tu pokazanym w roli Zwierzchnika, naczelnego konstruktora, ubranego w kurteczkę przypominającą uniform agenta ochrony, który nie do końca panuje nad swoim tworem, a zwłaszcza nad dwoma elementami tego dzieła – obdarzył je wolną wolą i stworzył odpowiednie procedury bezpieczeństwa, a teraz czeka, jak się w tym odnajdą. Taki robi eksperyment. Henryk Niebudek wypadł w tej roli bardzo wiarygodnie). Najbardziej interesujący wątek tego przedstawienia to zachowanie dwojga głównych bohaterów wobec siebie.

Pismo wyznacza kobiecie podrzędną rolę, przypisując jej już na samym początku złe cechy, traktując jak istotę grzeszną i bierną, słabą i kierującą się nierozumnymi pobudkami. Nie jak uzupełnienie mężczyzny, tylko jak jego gorszą wersję, mniej udany model – podległy, niedopuszczany do władzy, marginalizowany. W Księdze Rodzaju występują człowiek i kobieta, nie mężczyzna i kobieta. To z człowiekiem Bóg rozmawia, do niego się zwraca, z nim ustala zasady, a ją na koniec każe za „zbrodnię”, której się dopuściła niejako za bożym przyzwoleniem – wystawiona na pokuszenie, narażona na spotkanie z wężem „bardziej przebiegłym niż wszystkie inne zwierzęta”, a jednocześnie obdarzona wolną wolą (ciekawe zresztą dlaczego wąż nie zagadał do mężczyzny? Czyżby dlatego, żeby nie okazało się, że jest słaby, czy może dlatego, że wąż wiedział, że jest on tak silny, że nie ma co się wysilać?). Ta niewspółmierność ról uwiera, odpycha i złości. Zwłaszcza że mimo upływu czasu wyobrażenie roli mężczyzny i kobiety nadal opiera się na wzorze biblijnym. Antoni Ferency, widząc tę nierównowagę, przepisał biblijną historię, dał jej współczesny rys, aby pokazać (zrozumieć?) kształtowanie się świadomości pierwszych ludzi. Może też zadać pytanie o to, jak to się stało, że nadal tak właśnie postrzegamy swoje role? Albo czy moglibyśmy, pamiętając o różnicach, nie traktować się nawzajem przedmiotowo, nie gardzić sobą?

W spektaklu jest kilka naprawdę znakomitych scen, zwłaszcza że reżyser zaprosił do współpracy bardzo utalentowanych aktorów. Klara Bielawka i Jacek Beler wcielający się w postaci tytułowe to największe zaskoczenie tego spektaklu. Ona – drobna kobitka z burzą rudych włosów (na początku grzecznie związanych w koczek) – przysłana do pomocy, poradzi sobie ze wszystkim, jeśli tylko dowie się, co ma robić i jaki jest plan (bo plan już jest!). On – wysoki facet o nieufnym spojrzeniu – próbuje zrozumieć, co się wokół niego wyprawia. Oboje w cudnych spodniach stylizowanych na robocze drelichy, obwieszeni jakimiś kieszonkami na narzędzia, mają swoje zadania, robotę do wykonania. Z czasem niestety sytuacja komplikuje się na tyle, że wbrew grafikowi zamierzają pracować wspólnie (co ważne: nie oni pierwsi odstąpili od harmonogramu…). Zanim jednak to się stanie, Kobieta próbuje dociec sensu ustalonego porządku w jednej z rozbrajających scen mówiących o tym, kto komu powinien pomagać i kiedy: „Człowiek zaczyna montować pod sufitem. Kobieta siada na dole. Coś notuje. Człowiekowi wypada z rąk jeden z elementów. Nie patrząc w dół, wysuwa rękę i gestem sugeruje Kobiecie, by podała mu przedmiot. Kobieta szybko odkłada notatki, podnosi element i podaje. Człowiek pracuje dalej. Kobieta wraca do notatek, ale nie pisze. Z dołu spogląda na Człowieka.

KOBIETA: Dlaczego ja ci podaję?

CZŁOWIEK: Co?

KOBIETA: Dlaczego to ja zawsze ci wszystko podaję?

CZŁOWIEK: Bo jesteś do pomocy.

KOBIETA: No tak, ale co nam to daje?

CZŁOWIEK: Jak to, co daje?

KOBIETA: Usprawnia pracę.

 

Człowiek przestaje montować. Myśli.

CZŁOWIEK: No usprawnia – dzięki temu nie musiałem schodzić na dół.

KOBIETA: Ale ja musiałam przerwać notowanie.

CZŁOWIEK: Tak, ale notowałaś bliżej dołu… Łatwiej ci było to podnieść.

KOBIETA: A jeśli ja też bym pracowała na górze?

CZŁOWIEK: Nie… No to wtedy ja bym ci… Nie, zaraz…

 

Tak się zaczyna, finału tej rozmowy nie zdradzę. To tylko fragment jednej z wielu scen, które pokazują, jak mogłoby wyglądać kształtowanie się samoświadomości… Niby proste, ale czy częste w naszych codziennych zmaganiach? Autorowi udało się uchwycić kilka takich momentów, ważnych i bardzo potrzebnych w relacjach dwojga ludzi, w których nikt nie chce być od nikogo zależny, ale i nie chce być sam, potrzebuje obecności drugiego…

Czym jest zatem ten upadek ludzi odtwarzany w micie stworzenia? Czy nie koniecznością, dzięki której zyskujemy samoświadomość? Czy tracąc raj, nie odnajdujemy wolności? I czy nie jest to naturalny proces, który wszyscy musimy przejść?

Niezwykłym zaskoczeniem jest w tym spektaklu Jacek Beler, aktor Teatru Powszechnego, obsadzany zwykle w rolach opętanych młodzieńców, owładniętych namiętną miłością graniczącą z obłędem (Romeo i Julia), szalonych artystów (Wariat i zakonnica) albo zepsutych i złych bandytów (jak postać bezwzględnego mordercy w filmie Eugeniusza Korina Sęp), ze spojrzeniem, w którym trudno byłoby doszukiwać się zrozumienia dla swoich słabości… A tymczasem Antoni Ferency zobaczył w Jacku Belerze wrażliwego, odrobinę zagubionego, dobrego i mądrego faceta – i nie mógł trafić lepiej. W Upadku pierwszych ludzi Jacek Beler pozbywa się swojej demonicznej maski: momentami aż trudno uwierzyć, że to ten sam aktor (szkoda tylko, że reżyser kazał mu czasem wulgarnie zakląć, jakoś mi się to nie kleiło). Ta niezwykła przemiana jest za to wspaniale widoczna w scenach, w których bohaterowie odkrywają swoją seksualność (i tu znowu uznanie dla reżysera: w spektaklu nie ma krępujących scen „kopulacyjnych”, jest za to przepięknie rozwiązana scena miłosna, której głównym atrybutem są rajstopy ciążowe! Cudo!).

Jeszcze o jednej scenie muszę wspomnieć, choć boję się, żeby nie zepsuć przyszłym widzom przyjemności… To bardzo wzruszający moment: kiedy Kobieta nieporadnie próbuje ukryć przed Zwierzchnikiem rysujący się pod sukienką brzuch (Klara Bielawka niemal zamyka się w sobie). Do niedawna niewiele różniła się od mężczyzny, teraz sama już widzi, że drugorzędne cechy płciowe, a na dodatek ciąża, przykuwają uwagę, i co gorsza – naznaczają. Nie jest to przyjemne, zwłaszcza że zdradza „grzech” będący następstwem sprzeniewierzenia się boskim planom.

Tekst Antoniego Ferencego i jego inscenizacja uruchomiły w mojej głowie lawinę wątków, skojarzeń, odniesień, frustracji i pytań. Nie sądziłam, że tak mnie dotknie ta historia. Widocznie coś mnie w niej bardzo uwiera.

Polecam ten spektakl również w kontekście niedawnej konferencji w Warszawie „Przyszłość chrześcijaństwa w Europie”, podczas której polski Kościół katolicki i rosyjska Cerkiew prawosławna dyskutowały o tym, jak przeciwdziałać laicyzacji kultury europejskiej. Polecam ten spektakl wszystkim, którzy zastanawiają się, co miał na myśli abp Józef Michalik, przewodniczący Episkopatu, mówiąc o kwestionowaniu „pojęcia prawdy i dobra” ucieleśnionym w ideologii gender: „Ideologia gender tu właśnie znajduje oparcie dla umotywowania swojego destrukcyjnego programu i agresywnego ataku na tradycyjne powszechnie uznane wartości” („Gazeta Wyborcza” nr 278.8007, 2013, s. 7). Czy ktoś mnie może uszczypnąć, bo nie wierzę, że to się dzieje naprawdę…

Antoni Ferency „Upadek pierwszych ludzi”. Reżyseria Antoni Ferency, scenografia i kostiumy Marta Zając, muzyka: Zofia Chabiera, Ksawery Wójciński, Christoph Thun, obsada: Klara Bielawka (Kobieta, młodszy konserwator), Jacek Beler (Człowiek, konserwtor), Henryk Niebudek (Zwierzchnik), asystent reżysera Milena Stryjewska; premiera 6 grudnia 2013 w Teatrze Soho (scena Studia Teatralnego Koło i Teatru Ochoty)

 

Leave a Reply