Przejdź do treści

EMILIA KRAKOWSKA: W TEATRZE DOTYKAM PRAWDY

Tej najgłębszej prawdy można dotknąć tylko w sztuce. W teatrze. Tylko żeby można jej dotknąć, trzeba kochać teatr. Miłość jest motorem wszystkiego, co mnie otacza.– mówi Emilia Krakowska – Teatr jest możliwością wypowiedzenia tego, czego nie mogę z siebie wyszarpać w życiu. I sztuką. Zawodowe obracanie się w dramaturgii, w literaturze, to wspaniała ucieczka od chropowatej codzienności. Na zewnątrz, poza teatrem, jest wielka i mała polityka, wielkie i małe sprawy, wielka codzienność wielkich spraw, są misje, które w swoim przekonaniu różni ludzie mają do spełnienia, są podwyżki, jest chaos, zdenerwowanie, kłamstwo, jest niepewność jutra. W teatrze ten zwariowany świat przystaje. Wszystkie zdarzenia, układy, słowa mają swoją logikę i rozwiązanie jest tego konsekwencją. W życiu gramy naszą codzienność, nasze życie. W teatrze zaś cudzą. Przestaję na moment być główną bohaterką w sztuce życia. W teatrze łatwiej niż w życiu odkrywam prawdę.

Cała Polska ją zna, Warszawa zaś tylko pamięta. Najbardziej pamiętana jest jako Malina z „Brzeziny” (1970), Jagna z filmowych i serialowych „Chłopów” (1973; w 1963 grała tę postać na scenie Teatru Ziemi Mazowieckiej w Warszawie). Nieustannie od kilkunastu lat w drodze: na scenach teatru wrocławskiego, białostockiego, częstochowskiego, słupskiego… Na trasie jej peregrynacji aktorskich jest Kraków i Lublin, ale jest i Bojanowo, i Racibórz, i Strzegom, i Zakrzów, i… Gram, to najważniejsze. A że nie w stolicy ? Nagrałam się już w Warszawie – mówi aktorka. I to wyznanie jest szczere. Nie podszyte żadnym podtekstem, żalem, zazdrością. Przez lata kariery związana była z warszawskimi teatrami: Powszechnym (1964-68), Narodowym (1968-78), Współczesnym (1978-85) i Rozmaitości (1985-91).

 

A w miastach i miasteczkach, w teatrach i w klubach, gdzie widzowie mogą Emilię Krakowską oglądać w rolach najprzeróżniejszych od lekkich komedii (m.in. wdowa w „Klanie wdów” w Białymstoku, Anioł Stróż w „Przyjaznych duszach” we Wrocławiu), przez dramat (m.in. Klara Zachanassian w „Wizycie starszej pani” w Radomiu, Dulska w „Moralności Pani Dulskiej w Częstochowie czy Matka w „Matce cierpiącej” w Laboratorium w Warszawie) po kabaret.

Aktorstwo Krakowskiej. Można by wiele o nim napisać. O ważności i czystej, najczystszej, artykulacji słowa, o operowaniu głosem wręcz z maestrią, środkach scenicznych itd., itd. Analiza jej aktorstwa to temat na książkę niemal. Bo to wszystko się u niej zazębia, wszystko z czegoś wypływa i wynika. Trzeba by więc zacząć od korzeni… I na pewno warto to zrobić, ale nie tutaj, w krótkim szkicu. W aktorstwie Emilii Krakowskiej nie ma niczego, co aktorkę by w jakimkolwiek stopniu krępowało, więziło, trzymało za uzdę. Warsztat tak znakomity, że już nie istnieje, prawda sceniczna tak głęboka, tak intensywna, że tylko ona przemawia. A jednocześnie niezwykła umiejętność i świadomość bycia w zespole. Trzyma się pazurami zespołu, bo wie, że on ją niesie tak, jak ona zespół. I publiczność. Niezwykle dla niej ważna, zawsze szanowana i traktowana poważnie. Patrząc na jej kreacje, i na jej role, bo nie wszystkie role były kreacjami, choć wszystkie były znaczące i zauważone, myślę, że tak naprawdę teatr dla niej jest czymś znacznie poważniejszym i boleśniejszym niż wypowiedzeniem tego, czego w życiu nie może z siebie wyszarpać. I w tym, że jest czymś więcej tkwi jej aktorska siła.

Aktorka pracowała z najbardziej znanymi polskimi reżyserami: m.in. Andrzejem Wajdą, Janem Łomnickim, Robertem Glińskim, Jerzym Kawalerowiczem, Jerzym Gruzą, Stanisławem Bareją. Uwielbia kontakt z ludźmi, poezją, muzyką. Życie jej nie głaskało ani nie głaszcze po głowie. Są dni, momenty, gdy wszystko zawodzi. Wtedy zawsze zostają dzieci i sztuka – mówi.

Jan Kreczmar mówił, że teatr jest świątynią. Tak traktowałam go zawsze i tak traktuję do dziś – mówi aktorka. – Świątynia… To dzisiaj tak de mode, ale dla mnie przedstawienie jest wielkim misterium, które zaczyna się w chwili, gdy przekraczam próg teatru. Zawsze przychodzę dwie godziny wcześniej. Zdejmuję buty, zmieniam ubranie. W szlafroku teatralnym siadam przed lustrem w garderobie. Otwieram pudło ze szminkami. Charakteryzując się powtarzam tekst roli. Po drugim dzwonku jestem już za kulisami. W skupieniu czekam… Nagle rozbrzmiewa gong, kurtyna idzie w górę i zaczyna się żyć w innym świecie. Teatr jako rodzaj medytacji nad sobą fascynuje mnie najbardziej. Jan Kreczmar na studiach mówił nam często, że trzeba pracować, pracować, pracować, a od losu oczekiwać łutu szczęścia. Wspominając swój debiut i całe późniejsze życie zawodowe myślę, że jestem dzieckiem szczęścia. Wystartowałam jako aktorka we właściwym czasie. Miałam do czynienia z wielkimi artystami, którzy okazywali mi przyjaźń i wspaniałomyślność. Akceptacja z ich strony była dla mnie wielkim zaszczytem. Od nich uczyłam się rzemiosła. No i miałam to szczęście, że dostawałam- i nadal dostaję – do grania ciekawe role.

Leave a Reply