Przejdź do treści

Nie taki musical straszny

    Jak tam jest?

    Gdzie?

    W Londynie.

    Nie wiem, nigdy tam nie byłem.

    Nigdy? Przecież to stolica…

    Po co miałbym tam jechać? Tam nie ma kopalni.

    Tylko to Cię interesuje?

Południowo – zachodnia Anglia, wczesne lata 80. Margaret Thatcher premierem Wielkiej Brytanii. Trudne czasy dla miast górniczych. Jakby ten najcięższy z zawodów miał mało kłopotów pod ziemią. Wydarzenia społeczne i polityczne naturalnie przeplatają się z życiem codziennym. Strajk zagłusza wołanie o pomoc. Nie ma tu miejsca na cichy głos dziecka szukającego swojej drogi. Bo w końcu czy w dobie górniczych protestów ktokolwiek zrozumie miłość chłopca do tańca klasycznego? Billy Elliot będzie musiał dużo wycierpieć, zmierzyć się z otoczeniem, ale także z samym sobą, zanim dostanie się do wymarzononej Królewskiej Szkoły Baletowej.

Historia jedenastoletniego chłopca mieszkającego z surowym ojcem, starszym bratem i babcią wyszła spod pióra Lee Halla. Znamiennym faktem jest to, że sam autor nie wierzył, że ktoś zainteresuje się losami małego tancerza. Na szczęście scenariusz trafił do odpowiedniej osoby. Stephen Daldry – do tej pory człowiek teatru – podjął się wyreżyserowania „Billy'ego Elliota” na wielkim ekranie. Tak powstał przepiękny film. Kilkusekundowe ujęcie w ostatniej scenie ukazujące twarz ojca Billy'ego, do dziś przyprawia mnie o dreszcz. Ta ulotna chwila, którą jest w stanie zatrzymać jedynie kamera, zawiera w sobie absolutny zachwyt i wzrusznie tak wielkie, że żaden widz nie pozostanie objętny. „It's not very often you can say a film changes your life.” – tak jednak było w tym przypadku. Słowa wypowiedziane przez Eltona Johna dały początek pracy nad wystawieniem historii chłopca na deskach teatru. Taniec i muzyka w teatrze rozbłysną jeszcze jaśniej. Taka historia aż prosi się o realizację w formie musicalu. Doskonała muzyka (chyba każdy z nas płakał, oglądając „Króla Lwa” i wie, na co stać Eltona Johna) oraz nowonapisane libretto (Lee Hall po raz pierwszy postawiony w roli „tekściarza”) uzupełniły przejmującą fabułę. Musical w tym przypadku łagodzi treści polityczne i społeczne, uwydatnia sztukę. Temat nie jest już tak ciężki. Nie traci jednak swojego brzmienia. Muzyka skomponowana na rzecz spektaklu jest wyraźnie związana z kulturą klasy robotniczej. Słyszymy hymny, męskie chóry, piosenki czerpiące z folkloru. Charakter utworów przeplata się tu tak, jak przeplatały się różne sfery życia ówczesnych ludzi. Piosenki są tak samo szorstkie, zabawne jak i liryczne. Reżyserią zajmuje się ponownie Stephen Daldry, co uznaję za wielki plus, biorąc pod uwagę czterdzieści nominacji do nagród za film. „Billy Elliot the Musical” po raz pierwszy został wystawiony w marcu 2005 roku w Victoria Palace Theatre w Londynie.

Widzowie powoli zajmują swoje miejsca. Mały Billy leży na proscenium. Kiedy w teatrze gaśnie już światło, na ekranie zawieszonym przed kurtyną wyświetlony zostaje reportaż o strajku górników. Mamy rok 1984. Chłopiec – tak jak reszta widzów – przygląda się zmieniającym obrazom. Jest tylko obserwatorem, nie uczestniczy w wydarzeniach. Może nawet nie do końca je rozumie. Przemówienie zaczyna przeplatać się z muzyką. To piosenka górników. Kurtyna podnosi się. Scena łączy w sobie trzy różne przestrzenie. Hala, w której odbywają się zajęcia z boksu dla chłopców chwilowo staje się także kuchnią dla strajkujących oraz salą baletową dla szkółki tanecznej. Scenografia jest tu bardzo dobrze zorganizowana. Tymczasowa kuchnia dla górników zmienia się w kuchnię w domu Billy'ego, natomiast z ringu i parkietu wyłaniają się schody prowadzące do pokoju chłopca. Ruchome podwyższenie jest nie tylko dobrym zagospodarowaniem miejsca. Ta wysokość zwiększa dystans. To tu ucieka Billy, kiedy chce być sam, kiedy ma wszystkiego dość. Różne środowiska łączą się w naturalną całość. Kiedy cichnie donośny głos górników, pierwszy raz słyszymy Billy'ego. Już wtedy widzimy, że chłopiec cechuje się dużą wrażliwością. Boks, który uprawiał jego ojciec i dziadek, wcale nie jest wymarzonym sportem. Scena treningu jest sceną komiczną. Trener wprost wychodzi z siebie, żeby zagrzać chłopców do walki. Ale Billy nie potrafi się bić. Jest za to bardzo zręczny i gibki. Jego uniki i ciosy mają mało wspólnego z boksem, przypominają raczej skoki małego kangura. Ciało chłopaka wygina się w każdą możliwą stronę, co wprawia w zakłopotanie przeciwnika. Kiedy jednak ten, oddaje jeden prosty cios, Billy pada na ziemie jak długi. Co za wstyd! Musi jeszcze poćwiczyć! Niech tu siedzi póki się nie nauczy! Na ratunek przybywa pani Wilkinson (Joanna Riding) ze swoją szkółką baletową. Genialny utwór – „Shine”. Hala zamienia się w prawidziwą rewię. Dziewczynki ubrane w różowe paczki, z wielkimi białymi piórami, tworzą olbrzymi ptasi ogon. Nie ważne jak tańczysz. Nie ważne czy umiesz. Ważne, żebyś błyszczał i uśmiechał się. Jeśli Ci nie wychodzi, to przynajmniej udawaj, że jest dobrze. To jest klucz do sukcesu! Billy wiruje wśród małych baletnic. Cała scena błyszczy, mieni się różnymi barwami. Od takiego kabaretu można dostać zawrotu głowy. Chłopak nie wie co się dzieje, ale coś podświadomie każe mu uczestniczyć w tym widowisku. I tak będzie coraz częściej. Billy ucieka z lekcji boksu na rzecz lekcji baletu. Pani Wilkinson szybko dostrzega ten talent. On nie tylko błyszczy. On coś wyraża. Jego taniec przepełniony jest emocjami. Jestem pełna podziwu dla chłopca, który wcielił się w rolę teatralnego Billy'ego (Tom Holland). Na scenie był tak naturalny. On po prostu, tak jak jego bohater, odnalazł siebie. Nie każdy jednak potrafi to zaakceptować. Pasji chłopca ostro przeciwstawił się ojciec. Nie umiał i nie chciał zrozumieć. Przez stanowcze zakazy Billy musiał zrezygnować z pierwszego przesłuchania do Szkoły Baletowej. Ostatnia scena aktu pierwszego powala na kolana. „Angry dance” jest sumą wszystkich złych emocji skrywanych w duszy Billy'ego. Czara żalu i goryczy w końcu przelewa się. Gitara elektryczna, huk butów do stepu, rozpaczliwy wrzask chłopaka, syreny policji, głosy strajkujących. Wszędzie dym i migające światła. W końcu pojawiają się uzbrojeni policjanciwalący pałkami w plastikowe tarcze. Huk ogłusza widownię. Billy wskakuje na zaporę stworzoną przez policjantów, Ci zrzucają go. Ta wewnętrzna walka kończy się przeraźliwym krzykiem. Chłopak pada na ziemię.

„Billy Elliot” nie jest typowym musicalem. Nie wszystko jest tu kolorowe i wesołe. Ten spektakl przepełniony jest emocjami. Emocjami złymi i dobrymi. Pada tu wiele ostrych słów. Z pewnością nie jest to język literacki. Sam Billy nie jest grzecznym, ułożonym chłopcem. Potrafi przekląć, potrafi zezłościć się i wyzwać. To żywa postać, z krwi i kości. Każdy bohater tworzy oddzielną, wyrazistą kreację. Zjawiskową postacią jest babcia Billy'ego (Ann Emery). Ta starsza pani biega po scenie niczym nastolatka. Śpiewa i tańczy. Przyznaje, że gdyby mogła żyć drugi raz, nie wyszłaby za mąż i przetańczyłaby całe swoje życie nigdy nie trzeźwiejąc. Babcia jest postacią komiczną. Nie wzbuda jednak naszego politowania. Nie, nie. Wzbudza raczej sympatię, a nawet podziw. Jest jeszcze jedna osoba, która popiera pasję Billy'ego. Przyjaciel Michael (Jake Pratt). Ten uroczy chłopiec, niczym mały komik, przebiera się w sukienki swojej siostry i śpiewa o wyrażaniu siebie. Odważna rola. Scena „Expressing Yourself” jest fenomenalnym pokazem umiejętności aktorskich, wokalnych i tanecznych. Bo co najbardziej kochamy w musicalach? Taniec i muzykę! Tego przecież nie może zabraknąć.

Drugi akt spektaklu to okres Bożego Narodzenia. Akcja przenosi się w czasie o sześć miesięcy. Strajk trwa już od ośmiu. W noc wigilijną Billy i Michael zakradają się do hali. Z kasety magnetofonowej puszczają „Jezioro łabędzie” Czajkowskiego. Billy zaczyna swój najpiękniejszy taniec. Scena ta odnosi się bezpośrednio do zakończenia filmu. W duecie z małym Billym tańczy starszy tancerz. Wiemy, że jest to przepowiednia przyszłego sukcesu na deskach Opery Królewskiej. Ten synchroniczny występ dwóch tancerzy – początkującego i zawodowego – jest nadzieją na dotarcie do celu. To najbardziej bajkowa część całego spektaklu. Patrząc na chłopca latającego nad sceną (specjalne rusztowania) można się rozmarzyć. Całość obserwuje ojciec Billy'ego. Zaczyna rozumieć…

Akt drugi obfituje w niesamowite sceny taneczne ( choreografia – Peter Darling). Billy zapytany, co czuje, kiedy tańczy, odpowiada, że jest to uczucie, którego nie może kontrolować. Czuje, że się zmenia, czuje jak się pali, czuje prąd. „Electricity” to jedna z najbardziej przejmujących piosenek połączona z niesamowitą choreografią. Tom Holland pokazuje doskonałą technikę, kombinację skoków i piruetów, elementy akrobatyczne, ale także swój oryginalny styl. Scena wywołała tak wielki aplauz, że na twarzy małego aktora zobaczyłam szczery uśmiech rozradowanego dziecka. W tej jednej chwili przestał być Billym, był po prostu sobą. Dla takich chwil warto… Naprawdę warto.

Billy Elliot dostał się do Szkoły Baletowej. Rodzina zaakceptowała jego decyzję. Co więcej zaczęła go wspierać. Protest górników zakończył się fiaskiem. Walczyli jednak do końca. W ostatniej scenie spektaklu, tak jak w pierwszej, widzimy Billy'ego na proscenium. Stoi do nas tyłem z walizką w ręku – wyjeżdża do Londynu. Zamiast strajkujących obserwuje swego ojca, brata i innych górników zjeżdżających do podziemi. Na scenie nie ma żadnych świateł poza górniczymi latarkami przy kaskach i małej wiązki padającej na Billy'ego. Chór górników staje się coraz cichszy, w końcu milknie…

Ta piękna historia osiągnęła pełnię swoich możliwości poprzez musicalową formę. Musical ,choć lekki i przyjemny, uczy nas empatii. Billy Elliot nie jest bajką czy mitem. Jest każdym, kto marzy.

Beata Wątrucka

Leave a Reply