Przejdź do treści

Jandy SKOK z wysokości

To bardzo zabawne spotkanie – Krystyna Janda w kąpielowym szlaforku, uśmiechnięta przyjmuje swoich widzów-gości w Teatrze Polonia, zapraszając do wspólnej zabawy pt. „Skok z wysokości”.
 

Jej współpracownice rozdają ponad 20 "ról", niektóre są bardzo malutkie, ale dwie, ho ho, to rola męża i syna. Widzowie się nie opierają, bo są przygotowani na tę "niespodziankę" przez poprzedzający premierę rozgłos. Tylko recenzentka "Naszego Dziennika" Temida Stankiewicz odmawia, zapewne dlatego że pragnie zachować odpowiedni dystans, tak potrzebny krytykowi. Pomysł na to przedstawienie jest prosty – widzowie użyci jako domniemani partnerzy mają wypowiadać rozdane kwestie, najlepiej "na biało", czyli bez przesadnej interpretacji, Janda zaś robi resztę. Ale właściwie, co robią? Czy to jest monodram? Nie, bo jednak gra z widzami. Czy to w ogóle jest dramat? Raczej nie, bo akcja tu nader wątła – mamy do czynienia z sytuacją przed decyzją: oto kobieta, która kończy 50 lat i ma lęk wysokości, a właśnie obiecała synowi, że skoczy z wieży do basenu, waha się, czy to uczynić. Przy okazji opowiada o prześladującym ją pechu. Sam miałem taką koleżankę – gdzie by nie pojechała wybuchały pożary, szalały tajfuny albo zaczynały się trzęsienia ziemi. Janda opowiada z wdziękiem i bezpretensjonalnie, choć ma kłopoty z tekstem (ale z kłopotów potrafi uczynić dodatkowy gag, w końcu to nie wersety z arcydzieła), a tekst przecież dość banalny, chwilami nużący. Janda o tym wie i swój skecz (bo to jest klasyczny skecz!) inkrustuje greckim muzykowaniem młodego zespołu, jako że kobieta opowiada swoją historyjkę na basenie hotelu w Grecji. Publiczność się bawi prawie do łez, ale z tego śmiechu niewiele zostaje na potem – cała zabawa kończy się z wyjściem z teatru. Jest to więc typowe przedsięwzięcie antraktowe (w dawnym teatrze to się nazywało interludium), na które może sobie pozwolić aktorka tak świetna jak Janda, ale przed którym należy przestrzec ewentualne naśladowczynie – trzeba naprawdę bardzo dużo umieć, żeby tak się z publicznością wspólnie pobawić (po 65 zł od osoby przy szczelnie wypełnionej sali w upalny, lipcowy wieczór). Tak czy owak nazywanie tej zabawy spektaklem interaktywnym to reklamowa przesada.
Tomasz Miłkowski

Leave a Reply