Przejdź do treści

Portugalska przygoda z teatrem

Agnieszka Jaźwińska-Pudlis  wraca do swoich doświadczeń ze stażu AICT dla młodych krytyków w Alamadzie (Portugalia) Z murów maleńkiego, średniowiecznego zamku widać lśniącą w słonecznym blasku Lizbonę. Dzieli nas od niej tylko przestrzeń powietrza i wody – jesteśmy bowiem po drugiej stronie zatoki; chcąc z Almady dotrzeć do stolicy Portugalii trzeba bowiem przejechać słynny most, lub też skorzystać z przeprawy promem a być ona może nieomal że romantyczna, szczególnie w nocy, gdy podziwiać można światła Lizbony tańczące na czarnych falach zatoki i księżyc uwieszony wśród stalowych wzmocnień mostu.
Schodząc w dół, ku miastu, docieramy do starówki, gdzie obok malowniczych, prowincjonalnych nieco domków, powstało wiele budynków z czasów rewolucji 1974 roku. Są wśród nich i teatry: choć zapewne niewielu Polaków potrafiłoby wskazać na mapie Portugalii Almadę – typową, turystyczną miejscowość położoną u brzegu Oceanu Atlantyckiego (Costa de Caparica) – miejsce to wpisane jest na stałe w portugalskie życie kulturalne. Już od kilkunastu lat odbywa się tu międzynarodowy festiwal teatralny: „Festival de Almada”.  Wraz z imprezami towarzyszącymi na kilka tygodni tworzy on w prawdziwą atmosferę sztuki.
    Moja obecność w Almadzie miała ścisły związek z odbywającym się w dniach 4-18 lipca 2002 festiwalem. Zostałam tam zaproszona jako członek Seminarium Młodych Krytyków Teatralnych (organizowanym przez A.I.T.C.). Była to jedna z wielu imprez towarzyszących Festival de Almada 2002. Prócz spektakli z całego świata prezentowanych zarówno na scenach Almady (w tej niewielkiej miejscowości jest kilka teatrów!) jak i w samej Lizbonie, odbywały się warsztaty teatralne, koncerty, seminaria, odczyty i spotkania ludzi teatru. Nie sposób było uczestniczyć we wszystkich imprezach, ponieważ wiele z nich miało miejsce w tym samym czasie. Mnie oczywiście najbardziej absorbowało seminarium. Jego opiekunką i dyrektorką była Helen Serodio – teatrolog i krytyk teatralny z Lizbony. Dbając o pełną ciepła i przyjacielską atmosferę, przewodziła ona spotkaniom odbywającym się w dwóch podgrupach: francusko- i anglojęzycznej. Dyskutowaliśmy na tematy obejrzanych poprzedniego wieczoru sztuk, a także wymienialiśmy się doświadczeniami dotyczącymi życia teatralnego rodzimych środowisk artystycznych. Uczestnicy Seminarium Młodych Krytyków Teatralnych (poza jednym wyjątkiem same kobiety!) pochodzili właściwie z całego świata. Oprócz mnie, z Polaków, na Festival de Almada 2002 obecna była mieszkająca na stałe w Hiszpanii polska scenograf – Małgorzata Zak (jako uczestnik „dorosłego” seminarium wygłosiła wykład pt. ”O barroquismo dos sonhos”).
Program festiwalowy był bardzo zróżnicowany. Z całą pewnością najsilniej uwagę publiczności przyciągali goście zagraniczni, tacy jak T. Ostermeier z Schaubühne  (Disco Pigs), Robert Lepage z Ex-Machina (Apassionada) czy Steven Berkoff ze swym mającym formę autorskiego monodramu występem-wykładem (Shakespeare’s villains).
Jeśli chodzi o moje prywatne gusty, to najbardziej spodobał mi się spektakl muzyczny Historia Żołnierza (A História do Soldado) – z muzyką Igora Strawińskiego i tekstem w portugalskim tłumaczeniu Mário Cesariny (koprodukcja Teatro da Cornucópia i Teatro Nacional de S.Carlos). Utwór ten wystawiono w Almadzie, w tamtejszym amfiteatrze. Szczególnie zachwyciły mnie utrzymane w klimacie młodej, porewolucyjnej Rosji scenografia i kostiumy autorstwa Ciristina Reis. Reżyseria i sposób przedstawienia ujęły mnie swą bezpretensjonalnością, ale też i wysokim poziomem wykonawstwa. Dodatkowo o oryginalności utworu stanowiła muzyka języka portugalskiego, ze swą barwną i lekko chropawą dla polskiego ucha fonetyką. Niestety, Portugalczycy w trakcie koncertów i przedstawień pod otwartym niebem zwykli palić papierosy… nadawało to charakteru nieco nazbyt może „popularnego” temu właśnie wieczorowi.
    Z całą pewnością na wyróżnienie zasługuje inspirowany biografią Fridy Kahlo spektakl Roberta Lepage (Ex-Machnia z Montrealu) Que viva Frida (Apassionada). Autorką tekstu i jednocześnie odtwórczynią głównej roli (foto) była Sofie Faucher – moim zdaniem o wiele bliższa powierzchowności słynnej malarki, niż piękna (zbyt piękna jak na tę rolę!) Salma Hayek. Sofie Faucher wraz z Robertem Lepage ukazali podwójną pasję Fridy Kahlo: pasję jako rozkosz i pasję jako mękę, przeżywaną na równi w miłości i sztuce. Jednak mimo fascynujących momentów, czegoś w całym spektaklu zabrakło, lub też może o coś było za dużo… Widzowie przeżyć mogli mistrzowski pokaz możliwości, na jakie pozwalają sterowane komputerowo, współczesne urządzenia teatralne. Nagromadzenie efektów – perfekcyjnych i pięknych! – stało się w pewnej chwili czystą rozrywką dla oczu, nie prowadzącą ni zmysłów, ni myśli nigdzie dalej, niż na samą powierzchnię świetlanego lustra. Myślę, że można by było potraktować to jako ostrzeżenie dla twórców teatru, jako że, przy doskonałych środkach technicznych (na brak których często narzekają nasi reżyserzy) popełnić można ten błąd, by nie idąc w głąb duchowości, zatrzymać się na powierzchni oka – pięknej i lśniącej, nie dotykającej jednak duszy…
    Tak modny w Polsce Thomas Ostermeier (Shaubühne am Lehnner Platz) wyreżyserowanym przez siebie Disco pigs (Enda Walsh) rozczarował mnie całkowicie. Spektakl ten opowiada o parze nastolatków spędzających wspólny wieczór. Jeśli już coś wzbudziło moje uznanie (szczere, naprawdę szczere!), było to poświęcenie i siła (fizyczna i duchowa), z jaką Bibiana Beglau i Marc Hosemann rzucali się po scenie w wulgarnych konwulsjach. Trudno zrozumieć, skąd dramaturdzy czerpią tak ponure wizje na temat młodzieży. Jeśli z życia, to dziwi pasja, z jaką zamiast zachowania takie ganić, zdają się je propagować i stawiać za przykład. Młodzi bohaterowie są wulgarni i prymitywni w każdym calu. Przeklinają, bekają, plują, rozlewają piwo i rzucają jedzeniem. Ale – jak dowiadujemy się później – to przecież tylko ofiary współczesnego świata. Rzeczywiście, sama poczułam się ofiarą, epatowaną agresją i wulgaryzmami. Wracając do hotelu miałam chęć by chociaż ten cholerny kosz na śmieci kopnąć i na chwilę pozbyć się emocji, jakie wzbudził we mnie kunszt reżyserski Thomasa Ostermeiera.
    Przygodą zupełnie innego rodzaju była wyprawa do pięknego Teatro da Trindade, mieszczącego się w historycznym centrum Lizbony. Podziwiać można było autentyczną sztukę aktorską reżyserowanego przez samego siebie Sevena Berkoffa. W ciągu trwającym godzinę i 10 minut spektaklu-wykładzie Berkoff przedstawił charakterystykę całej plejady łajdaków i drani, obecnych w twórczości dramatycznej Szekspira. Była to wizja bardzo osobista, w pewien szczególny i może nawet złośliwy sposób uwzględniająca rolę kobiet (złych kobiet i miernych przy okazji) – spektakl sam w sobie był jednak absolutnie bez zarzutu a sztandar sztuki (mimo takich czy innych uprzedzeń aktora) przez czas cały wysoko łopotał nad naszymi głowami.
W oczekiwaniu na początek przedstawienia – który w krajach południowych przesunięty jest często na godzinę 21.00. lub nawet 21.30. – uczestnicy festiwalu i seminariów oddawali się wspólnemu słuchaniu koncertów jazzowych, muzyki etnicznej itp. Portugalczycy okazali się świetnymi i niezwykle gościnnymi organizatorami. Zadbali również o czas wolny wszystkich gości w taki sposób, że każdy mógł skorzystać z pobytu w pobliżu Lizbony zgodnie z własnymi zamiłowaniami. Ponieważ zakwaterowano nas w hoteliku położonym właściwie na samej plaży, mogliśmy codziennie przed zajęciami kąpać się w Oceanie. Spragnionym oryginalnych zakupów zorganizowano transport do Lizbony, a mnie przy tej okazji udało się zwiedzić fascynujące zabytki stolicy.
Na pożegnanie dyrektor Festival de Almada 2002 – Joaquim Benite – zaprosił wszystkich uczestników Seminarium Młodych Krytyków Teatralnych na wspólną kolację w starym, arabskim zamku na szczycie wzgórza. W restauracji tej tradycyjnie podawano same ryby – jest to jednak specjalność okolicy, nikt więc nie narzekał. Na deser przyroda ofiarowała nam malinowy zachód słońca nad Lizboną, jej muzeami, teatrami, restauracjami tuż, tuż w zasięgu ręki wyciągniętej nad lśniącą w dole zatoką – jednak na szczęcie, dzięki dzielącej nas przestrzeni – całe to piękno kapryśnej stolicy Portugalii podziwialiśmy bez tłoku, hałasu i smogu wielkiej metropolii.

Agnieszka Jaźwińska-Pudlis

Leave a Reply