Nie wiem, czy polecam. Z drugiej strony jednak, jeśli zwiedzeni forsowną reklamą kupicie Państwo najnowszą książkę izraelskiego pisarza, historyka, erudyty i intelektualisty Yuvala Noaha Harariego, możecie spędzić kilka dni na sympatycznej lekturze. Czyta się dość lekko, ale może się zdarzyć tak, że przewracając którąś już kolejną kartkę zatrzymacie się na chwilę i zastanowicie się: zaraz, zaraz, przecież to już było kilkanaście stron temu… A w ogóle, to o czym to jest?
Tekst Harariego płynie swobodnie, jak woda w Dunajcu albo jak proza Paula Coehlego, ale refleksji wywołuje niewiele. W każdym razie znacznie mniej niż jego poprzednie bestsellery Sapiens. Od zwierząt do bogów (21 milionów sprzedanych egzemplarzy w 65 krajach!), Homo deus i 21 lekcji na XXI wiek. Bo nie wątpię, że Nexus też stanie się bestsellerem.
Dla mnie, filologa, nexus to gramatyczna konstrukcja, pokazująca relacje między podmiotem a orzeczeniem: związek rządu lub związek zgody. Dla Harariego ów tytułowy nexus to łącznik podatkowy, czyli zasada łącząca miejsce pobierania podatków z lokalizacją firmy płatnika. Dlaczego akurat ta podatkowa kwestia (w książce podważana z uwagi na to, że często nie sposób nie zauważyć, że międzynarodowe korporacje, mające siedzibę formalnie w jakimś państwie zarabiają w innych częściach globu) stała się eleganckim i ładnie wyglądającym na okładce tytułem – nie pojąłem.
Nexus to według autorskiego podtytułu krótka historia informacji, od epoki kamienia do sztucznej inteligencji. W potocznym rozumieniu informacja jest kojarzona z tworzonymi przez człowieka symbolami, takimi jak słowa mówione lub pisane. Ale przecież informację przekazują sobie też zwierzęta – pszczoły, tańcząc, o lokalizacji łąki z nektaronośnymi roślinami, rośliny kwitnąc i pachnąc mówią pszczołom, gdzie rosną, psy i inne zwierzęta, z przeproszeniem, sikając informują o tym samym, co niekulturalni ludzie bazgrząc na ścianach zabytków i na skałach tatrzańskich: „tu byłem”, nadciągające chmury zapowiadają deszcz czy burzę, podniesiona temperatura informuje o chorobie… Ale to wszystko kwestia interpretacji – to samo zjawisko dla jednych może być ważną informacją, dla innych – nic nie znaczącym przejawem aktywności: koniec końców, bez interpretacji lot pszczół jest tylko lotem pszczół, kwiaty to miłe ozdoby łąki, drzewa czy wazonu, żółta plama na śniegu oznacza tylko tyle, że piesek wyszedł na spacer, a wysokie wartości temperatury mogą wynikać z uszkodzenia termometru. Nawet w tak zaawansowanej technologicznie formie, jaką jest druk, przekaz medialny, czy bezpośrednia rozmowa – z przekazanej wiadomości może dla nas nie wynikać nic, jeśli nie znamy kodu – na przykład języka przekazu. Czy jest to przekaz informacji? Zapewne tak, choć może to też być przypadkowy bełkot – nie jesteśmy w stanie tego ocenić.
Czy informacja musi być częścią opisu rzeczywistości? Nie musi. Czy prawda lub nieprawda muszą być ważnymi cechami informacji, rozumianej jako sposób komunikowania się? Bynajmniej. Harari podaje tu dwa przykłady. Jeden dotyczy muzyki, która niewątpliwie potrafi skłaniać ludzi do zadumy, irytacji, do łączenia się w pary lub grupy przy wspólnym tańcu, do maszerowania w szyku, do uśmiechu lub płaczu. Ale na pewno nie zastanawiamy się nad tym, czy muzyka jest prawdziwa, czy nie. Zastanawiamy się – jeśli w ogóle – nad tym, czy jest dobra, czy kiepska. W dziejach muzyki powstało mnóstwo złej muzyki, ale nie istnieje muzyka nieprawdziwa – pisze Harari. Rzetelność opisu rzeczywistości nie jest też cechą wartościującą informację, a wiarygodność przekazu nie jest koniecznie brana pod uwagę przy wyborze lektury. Autor podaje tu charakterystyczny przykład: Gdyby nadrzędną funkcją informacji było wierne przedstawianie rzeczywistości, nie sposób byłoby wytłumaczyć, dlaczego Biblia stała się jednym z najbardziej wpływowych tekstów w dziejach. Łagodząc ten przekaz, dodam od siebie, że najprawdopodobniej raczej przeczytamy dziecku bajkę o nieistniejących krasnoludkach, dobrych wróżkach, złych czarownikach, Shrekach i Godzillach niż nieporównanie bardziej wiarygodną instrukcję obsługi pralki.
Naturalnie większość miejsca w Nexusie zajmuje sprawa sztucznej inteligencji, ale to – moim zdaniem – najsłabsza część publikacji. Może tak uważam dlatego, że jestem świeżo po lekturze świetnej i kompetentnie (choć nieprosto) napisanej książki Przenikanie umysłów Aleksandry Przegalińskiej i Tamilli Triantoro, a może dlatego, że Harari nie ma w tej kwestii nic ciekawego do powiedzenia. Ogrywa bez końca opowieść Goethego o uczniu czarnoksiężnika, przytacza ze zgrozą wymyśloną przez Nicka Bostroma historię o sztucznej inteligencji, której zlecono wdrożenie planu maksymalizacji produkcji spinaczy – już od dziesięciu lat boimy się tego, że owa wredota przerobi na spinacze wszystko, ludzi, ziemię, kosmos i siebie samą na koniec. Powtarza nierealne apele o to, by wszystkie potęgi informatyczne świata dogadały się jakoś co do tego, żeby powstrzymać ewentualne zagrożenie, jakie niesie za sobą niekontrolowany rozwój AI – który to angielski skrót bardzo trafnie proponuje rozwinąć nie jako Artificial Intelligence, sztuczna inteligencja, tylko Alien Intelligence, obca inteligencja. Obca, nie w znaczeniu jakie wiążemy z Ósmym pasażerem Nostromo, tylko z czymś nieludzkim. I znów: nie nieludzkim, bo okrutnym (swoją drogą, określenie nieludzki, czy zwierzęcy jako synonim bestialstwa jest wyjątkowo głupie: wystarczy włączyć telewizor w godzinie nadawania informacji, żeby zobaczyć, że nieludzki bywa tylko człowiek…), tylko nie ludzkim. Co gorsza – nie wiemy, jakim.
Oczywiście panika ogarniała ludzkość nieraz, kiedy pojawiały się nowinki technologiczne, co do których pierwszy odruch był zawsze destrukcyjny, obronny: trzeba zniszczyć to, co może zniszczyć nas. Wystarczy przypomnieć ruch luddystów, czyli burzycieli maszyn z początków XIX wieku, czy strach przed pierwszymi lokomotywami, jadącymi z zawrotną prędkością 6 km/h i samochodami, mknącymi już 16 km/h. Ale patrząc z dzisiejszego punktu widzenia strach przed pierwszą maszyną tkacką czy maszyną parową bardzo różni się od strachu przed sztuczną inteligencją. Otóż maszyna tkacka ściśle wykonuje program, napisany przez człowieka: tka. Między jednym a drugim ściegiem nie zacznie nagle śpiewać Libiamo z Traviaty Verdiego. Lokomotywa, gdy skończą się tory, zatrzyma się albo wykolei i z pewnością nie zacznie sama z siebie podróżować po betonowej autostradzie. Kalkulator, który podsumuje nasze listopadowe wydatki nie poinformuje nas z troską, że nasze zakupy alkoholu wskazują, iż już powinniśmy pomyśleć o detoksie.
Maszyny dotąd realizowały to i tylko to, czego od nich żądaliśmy. Robiły to lepiej czy gorzej, zawsze jednak w sposób przewidywalny, przynajmniej dla ich twórców. Program tkacki można było zmienić czy usprawnić, lokomotywa mogła po zmianie parametrów technicznych jechać szybciej i dalej. Ale w jaki sposób sztuczna inteligencja namaluje na naszym ekranie komputerowym wizerunek Mony Lizy jedzącej banana – nie wiemy. Nakarmiła się różnymi Monami Lizami i bananami, wyszukała w sieci wszystkie mechaniczne elementy podnoszenia ręki i jedzenia, jakoś to w sumie zorganizowała i oto efekt. Ta nasza niewiedza, w sumie dość normalna w relacjach międzyludzkich (nie mamy pojęcia, co dokładnie pomyślała sobie o nas Alicja, jeśli na nasz widok oblał ją rumieniec) powoduje nasz strach. Harari przytacza historię banku, który posługuje się cyfrowym asystentem decydującym o tym, kto z ubiegających się o pożyczkę ma zdolność kredytową, a ten bierze pod uwagę setki czynników, w tym takie o jakich człowiek nigdy by nie pomyślał, na przykład to, jakiego typu smartfonu klient używa i przy jakim poziomie rozładowania baterii podłącza go do prądu: podczas analizy milionów poprzednich wniosków o pożyczkę nasz algorytm odkrył inną prawidłowość: w wypadku osób, które pozwalają, aby wskaźnik naładowania baterii ich smartfona spadł poniżej 25 procent, prawdopodobieństwo spłaty pożyczki jest niższe o 0,5 procent… Taki list dyrekcja banku mogłaby wysłać, ale zdaje się, jest to przykład czysto teoretyczny.
Analiza wyglądu twarzy, na podstawie wcześniejszego zapoznania się z miliardem innych wizerunków ludzi (i kotów, notabene…) na pewno pozwoli być może wykryć potencjalnych terrorystów, złodziei czy łapówkarzy, ale czy nie każe się nam obawiać tego, że nagle o szóstej rano wedrze się do nas policja, bo jakiś algorytm niekorzystnie dla nas zinterpretował nasz wizerunek po kłótni z narzeczoną? Jeśli istnieją autonomiczne samochody, to co powstrzyma Elona Muska, Xpenga, Alexandra Malysheva czy kogokolwiek przed produkcją broni autonomicznej, która sama będzie decydować kogo i jak zabić na wojnie? Lub nie na wojnie?
Harari – zdaje się bez wiary w skuteczność – apeluje do ludzkości, by się ogarnęła i porozumiała póki czas, zanim zaczarowana miotła zacznie napełniać naszą wannę. Nawoływanie człowieka, żeby był ludzki, dość słabo sprawdzało się w przeszłości, choć dotąd jakoś – z mniejszymi lub większymi stratami – dawaliśmy radę jako gatunek, choć okupione to było milionami ofiar spośród pojedynczych sapiensów i tysiącami wytrzebionych przez nas gatunków współmieszkańców naszej planety. Ale teraz może być kiepściej. W każdym razie jednak musimy pamiętać, że nasza egzystencja jest ciągłą historią rozmaitych odkryć. I, jak opisywał to nasz wszechwiedzący Stanisław Lem – nie nastąpiła i raczej nie nastąpi nigdy epoka zakryć.
Czy warto więc przed świętami zaopatrzyć się w Nexusa, ewentualnie dopisać go do listy choinkowych prezentów? Myślę, że ci, którzy czytali poprzednie książki Harariego, powinni mieć i tę, do kompletu. Tym bardziej, że – jak wspomniałem – czyta się to lekko, może nie zawsze przyjemnie, a w dodatku autor obdarza nas licznymi przykładami ludzkiej głupoty i nieoczekiwanych działań. A cóż jest przyjemniejszego, niż czytanie o cudzych niedoskonałościach? Ale w kilku miejscach robi się całkiem nieprzyjemnie: czy zdajecie sobie sprawę z tego, że w 2023 roku na świecie działało ponad miliard kamer monitoringu? Jedna na osiem osób? Dziś pewno już dwa razy tyle… W społeczeństwach autokratycznych system rozpoznawania twarzy jest wszędzie: w marketach (w Chinach gdzieniegdzie już można płacić twarzą), w telefonach (to znamy), w samochodach… W ciągu kilku sekund kobieta w Iranie jadąca sama własnym samochodem bez chusty lub ze źle założonym hidżabem może dostać mandat, a w przypadku recydywy – władze mogą w jednej chwili zatrzymać i skonfiskować jej samochód… Działalność botów, które można opłacić, żeby w miliardach (tak!) odsłon podbijały pozycjonowanie naszej strony (na przykład w kampanii wyborczej) i zamieszczały miliony negatywnych komentarzy na stronie naszego przeciwnika – to już normalka. Aha, warto odróżnić bota od robota. Bot może zaśmiecać fake newsami nasze konto w mediach społecznościowych, a robot odkurzy nasze mieszkanie…
Jest też w książce Harariego niemało akcentów politycznych. Być może dla nas, mieszkańców tej części Europy nie będą to żadne odkrycia (zapewne też nie zaskoczą wielu ludzi w Trumpolandzie). Ale może warto dziś przeczytać, jak widzi to profesor Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie:
Politycy twardej ręki zwykle nie robią ostatniego kroku i nie posuwają się do likwidacji wyborów. Utrzymują je jako rytuał użyczający legitymizacji i służący podtrzymaniu demokratycznej fasady, co obserwujemy na przykład w Putinowskiej Rosji. Politycy o ciągotach autokratycznych często nie postrzegają tego procesu jako czegoś antydemokratycznego. Są naprawdę zdumieni, kiedy mówi się im, że zwycięstwo wyborcze nie daje im nieograniczonej władzy. W ich przekonaniu wszelkie mechanizmy kontroli władzy wyłonionego w drodze wyborów rządu są niedemokratyczne. Demokracja nie jest jednak równoznaczna z rządami większości – oznacza raczej wolność i równość wszystkich obywateli. Demokracja to system gwarantujący każdemu swobody, których nawet większość nie może im odebrać.
I na koniec banał, ale w Polsce prawie zapomniany:
Patriotyzm nie polega na nienawiści do cudzoziemców, a na miłości do swoich rodaków.
Maciej Pinkwart
——————————
Yuval Noah Harari, Nexus. Krótka historia informacji. Od epoki kamienia do sztucznej inteligencji, tłumaczenie Justyn Hunia, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024, 600 stron.