Autorowi taki krytyczny zamysł pewnie by się spodobał. Recenzja tytułu, który schodzi z afisza. Ocena projektu zamykającego swój sceniczny czas. Bowiem Jerzego Andrzejewskiego obszar przemijania od zawsze fascynował. Szukał zakrętów, zwrotów, miejsc postojowych. Drążył desygnaty. Nicował metafory.
Trop jawnie osobistej werbalizacji panoramy rzeczywistości ujawnił się już w debiutanckim Ładzie serca (1938) i zainicjował bliski młodemu twórcy nurt Chrześcijańskiego Humanizmu. Holocaust jako signum temporis o wymiarze równocześnie jednostkowej i cywilizacyjnej apokalipsy mocno wybrzmiał w Wielkim Tygodniu (zbiór Noc 1945). A trzeba powiedzieć, że ten bardzo własny dualizm relacji-oceny kształtując trzon materii literackiej, stanowi zaczyn sporu o kierunek drogi przez dziejowe kataklizmy, wzdłuż i wszerz historycznych przesileń każdorazowo rzeźbionych jednostkową percepcją. Dlatego pojawia się dyskursywna niezgoda. Dlatego wibruje ból, który wciąż słyszę, gdy czytam Ciemności kryją ziemię lub Bramy raju.
Mocno poplątana biografia niczego nie rozstrzyga, choć podpowiada pytania. Na przykład skąd neoficki zapał ilustrowany socrealistycznym amokiem? Wypowiedzi Partia i twórczość pisarza nie da się obronić klauzulą minionego etapu. Ale Popiół i diament pozostaje ważnym świadectwem powojennej traumy, która łamała życiorysy w poprzek snów o Niepodległej.
Natomiast krążąc biograficznymi ścieżkami, chciałabym wyjść poza strefę światopoglądu, polityki, historycznych pajęczyn i zatrzymać się przy akcie twórczym. Przy bebechach, inspiracjach. Obok nadziei, że może. W przymierzu z Norwidowym niedopełnieniem…
Właśnie po ten wielogłos sięga inscenizacja Idzie skacząc po górach (Kalisz, Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego(1757-1829), aktor, reżyser, dramatopisarz, trzykrotny dyre..., praprem. 30 IX 2022).
Wyrazisty adaptatorski szlif oraz konsekwentna reżyserska projekcja autorstwa Igora Gorzkowskiego. Fakt, że chwyciłam spektakl w finałowych kadrach dodał jeszcze odcieni nostalgii. Rzecz stawała się i zamknięta, i otwarta. Wszechnarrator (Dariusz Sosiński) sygnalizując kolejne epizody, celnie szkicuje sylwetkę Arcymistrza:
Antoni czerpie z doświadczeń wszystkich epok i wszystkich stylów, bierze je i porzuca z królewską swobodą, ale wszystko, czego dotyka swym geniuszem, natychmiast przekształca, na wszystko rzuca czarodziejski urok (…)
Talent jako opoka, idea, klucz do historii Nadmalarza pokazanego nie tyle u schyłku, co w kilku odsłonach życiowej summy. Powieściowa forma przekłada się na gęste synestezyjne kadry (scenografia Jan Polivka, kostiumy Joanna Walisiak, muzyka Zbigniew Kozub, ruch sceniczny Iwona Pasińska). Śródziemnomorskie wibracje. Powiew bryzy niesiony słonecznym odbiciem. I to cudowne letnie nieróbstwo. Mogłoby pulsować da capo al fine. Lecz w epicentrum letniej nirwany jest wirtuoz sztuki Antoni. Znakomicie uszyta rola Lecha Wierzbowskiego. Wizerunek komponowany wedle gamy nieoczywistych odniesień, które mącą lazurowe barwy sjesty. Aktorstwo wyposażone w precyzyjną uważność operującą ekspresyjnym mimochodem. Dzięki temu wybrzmiewa, a nie epatuje biseksualizm. Zresztą wszystkie stylizatorskie akcenty: słowiańska tężyzna, nieważne nabyty, czy kopiowany – czar południowca, wspaniale cyzelują postać Zwycięzcy. Wszechmoc wyobraźni semper et ubique ogranicza syndrom odejścia hic et nun. Wierzbowski nie okrąża przestrzeni tu i teraz zakolami tragicznej dezynwoltury. On po prostu jest w przymierzu z Antonim na osi czasu (!). Stan tej obecności interesująco potwierdzają wspomniane kadry narratorskie. Dariusz Sosiński czytelnie dopowiadając kluczowe dla ornamentyki szczególy CV, nie pędzi emfazą. Forma trzyma sens. A więc pomimo i ponad evviva l’arte!
Smak i kanikuły, i temporalnych wektorów utrwala gen młodości. Kunszt pisarski autora, nerw adaptatorski reżysera odnajdują się w perspektywie kwartetu wykonawców: Aleksandra Lechocińska (Irena), Malwina Brych (Zuzanna), Karol Biskup (Olek), Błażej Stencel (Maks).
Łączy ich mini pesel oraz demiurg – Antoni. Stymuluje brak doświadczeń i jeszcze nierozpoznany życiowy azymut. Najmocniej pulsuje metamorfoza Ireny Aleksandry Lechocińskiej. Początkowo modelka, fikus psikus, funny face. Ale w finałowych odsłonach wrażliwa, odpowiedzialna za etyczne wybory kobieta. Szkic do portretu niosącego horyzont, światło, wzruszenie. Młoda Aktorko: dobra robota. Brawo. Osobisty ton zawiera konterfekt Zuzanny. Sądzę, że nazwa akuratna dla figury ślicznej, wyluzowanej studentki, jaką przedstawia Malwina Brych. Obok seksu szybuje ironia, obok intelektu… tęsknota. Dlatego moje recenzenckie oklaski.
W znacznym stopniu pozawerbalny materiał koordynował sylwetki Olka i Maksa. Karol Biskup (Olek) musiał żonglować wśród muśniętych aluzji. Dryfując pomiędzy symbolami, musiał dotknąć zawirowań Mistrz-Uczeń. I zrobił to tędy, owędy. I zabulgotała zazdrość, gorycz twórczych niedopełnień. Jeszcze inaczej słowo ukryte nazywa Maks Błażeja Stencela. Nie ma półcieni. Są natomiast ślady dziennikarskiego wyścigu szczurów, co aktor(łac. actor), osoba grająca jakąś rolę w teatrze lub fi... trafnie dostrzega, ominąwszy pułapki naskórkowej diagnozy.
Proszę Państwa, próbowałam zatrzymać w czasie spektakl już nieobecny. Powodowały mną dwie racje. Pierwsza – zewnętrzna temporalna klamra odbita w temporalnym tworzywie tekstu literatury oraz tekstu teatru. Druga – recenzencki bieg, by złapać na mecie swietnie skrojoną inscenizaję. Stąd zapisane dla Państwa moje kaliskie wędrowanie…
Jagoda Opalińska