Mniej więcej ćwierć wieku temu, kiedy zaczynałem swą przygodę z dziennikarstwem miałem zrobić reportaż z Klubu Sobowtórów. Kiedy wszedłem na Dąbrowskiego w Empiku przewodniczący jury Marek Piwowski popatrzył na mnie i powiedział: Wiem, Tadeusz Woźniak z czasów młodości?!. Słucham, ja tu jako reporter, a nie uczestnik – odpowiedziałem rozbawiony. Aha, – rzekł Piwowski. Ale w razie czego podobny!
Miałem po dwudziestce, burzę kręconych włosów. Następną rozmowę oczywiście zrobiłem z Tadeuszem. Opowiedziałem mu tę anegdotę, uśmiechnął się. Chodziłem na jego koncerty, uwielbiałem jego muzykę w spektaklach teatralnych, zwłaszcza w „Mistrzu i Małgorzacie”. Poznałem wspaniałą Jolę, ich syna, jurorowałem z Tadeuszem na Festiwalu Twórczości Osób Niepełnosprawnych.
Tadeusz należał do grona dzieci-kwiatów, był charyzmatycznym artystą i tak cudownym człowiekiem, że nie protestowałem, jak permanentnie zmieniał mi imię na Janusz, (czego nie znoszę). Zaproszony na promocję jego książki kupiłem mu niewielki zegar kominkowy. „Janusz, bardzo ładny ten zegar, ale chyba jest zepsuty” – powiedział Tadeusz… Oczywiście – odpowiedziałem – przecież przyszedłem do Zegarmistrza…
Jan Bończa Szabłowski