Stołeczne teatry Rampa i Syrena postawiły na bardzo warszawskie spektakle – pisze Tomasz Miłkowski w „Przeglądzie”:
Niezależnie od wszystkiego, co je dzieli – łączy miejsce akcji, choć w przypadku oświeceniowego „Casanovy” z Teatru Rampa to warszawski Targówek, a w przypadku romantycznego z przymróżeniem oka „Wypiora” z Teatru Syrena to okolice Placu Zbawiciela.
Zderzają się tymi spektaklami dwie Warszawy: hipsterska i praska, prawobrzeżna i lewobrzeżna, pyszniące się swoim centralnym położeniem Śródmieście i zazdrosna o jego uprzywijejowaną pozycję Praga. I choć nie ma w tym zderzeniu wrogości, inny dominuje w nich kierunek ciążenia, najwyraźniej związany z lokalnością. Warte to odnotowania, bo odbywa się jednak na wyraźnej kontrze wobec panującego modelu teatru zezującego w stronę tego, co uniwersalne, a nie lokalne. Ten szlachetny prowincjonalizm jest także czymś nowym, a na pewno na nowo odkrywaną dzielnicową tożsamością obu teatrów. A przy okazji Michałowi Walczakowi, dyrektorowi Rampy śni się piękny sen o zbudowaniu na Targówku Laboratorium Warszawskiego Musicalu.
Pożar w Neoburdelu
„Casanova” w Rampie to oczywiste nawiązanie do cieszącego się jeszcze kilka lat temu niezwykłym powodzeniem kabaretu „Pożar w Burdelu” (2012-2018), który krążył po Warszawie, po klubach i teatrach, wszędzie zbierając pochwały i zyskując wiernych widzów. Z czasem jednak formuła Pożarowych pomysłów zaczęła się wyczerpywać, zmęczeni zaś sobą twórcy poniechali dalszego ciągu, choć co pewien czas chęć do powrotu wzbierała, zwłaszcza jesienią 2023, kiedy na afiszu Rampy pojawiła się okazjonalnie „Gorączka wyborczej nocy”. Okazało się wówczas, że publiczność stęskniła się za formułą Pożaru i stąd ten „neoburdel”, który ponownie firmują jako współautorzy scenariusza Maciej Łubieński i Michał Walczak.
Żywe przyjęcie premiery dowodzi, że to powrót udany, a co więcej najwyraźniej związany z nowym miejscem, gdzie toczy się „Casanova. Warszawskie zauroczenie” (bo tak brzmi pełen tytuł musicalu), czyli Targówkiem. Ten lokalny adres jest ważny, jak widać, skoro Michał Walczak w kolejnym spektaklu Rampy to akcentuje, podnosząc do rangi wyróżniającej wartości. Dzielnicowy prowincjonalizm czy raczej patriotyzm ma dowodzić, że Rampa jest naprawdę teatrem na Targówku, i że można tu robić teatr z rozmachem.
Ale nie tylko lokalizacja jest inna. Neoburdel wprawdzie dziedziczy kilka motywów i postaci charakterystycznych dla poprzednich wcieleń na czele z niezawodnym Burdeltatą Andrzejem Konopką, błyszczącym także w roli kapelana hipsterów, ale scenarzyści prowadzą widzów w inną nieco stronę. Przypominając dawny klimat i sposób żywego komentowania rzeczywistości, zastępują postać pani Prezydent (H.G.W.) wiceprezydentką o bujnych rudych włosach, obserwującą zresztą na premierze swoje sceniczne wcielenie z widowni, które z temperamentem maluje Anna Mierzwa. Lokalne akcenty reprezentuje na początku z wigorem portretowana przez Agnieszkę Makowską nauczycielka w-fu z Targówka, Marzena Świrska-Wnerwińska, wprowadzając widzów w kabaretowy nastrój.
Potem musical skręca w stronę historii, czyli krótkiego pobytu Casanovy w Warszawie, usiłującego na scenie uczynić stolicę ośrodkiem nieustającego karnawału, mającego zastąpić polską skłonność do powstań i cierpienia. Mamy więc w spektaklu teatr w teatrze, sceny z przeszłości, sceny z legend, bo pojawi się też zakochana z wzajemnością w Casanovie Syrenka (Agata Łabno) i rozmaite wrogie siły, które reprezentuje czarno myślący Zawisza Czarnek (Julian Mere), wciąż usiłujący pomieszać szyki i zawrócić wolną myśl do klatki. Pojawiają się także czołowe postaci z oświeceniowego świecznika polityki, Król Staś grany przez Burdeltatę i tryskająca złą energią caryca Katarzyna w brawurowym wykonaniu Anny Mierzwy. Kręci się ten świat Pożarowy w tempie niebywałym, sypiąc iskrami aluzji i złośliwych komentarzy, co dodaje dialogom szczególnego smaku. Najważniejsze, że „neo burdel” mimo oświeceniowego kostiumu i nawiązań do przeszłości, tchnie młodością. To już coś więcej niż zapowiedź musicalowych, lokalano-dzielnicowych ćwiczeń. To po prostu dobra rozrywka z odrobiną niegłupiej refleksji nad naszymi błędami. Przy czym spektakl oddycha wolnością, czuje się w nim niebywały przypływ dobrej energii, uwolnienia z krępujących swobodę lęków o przyszłość.
Mickiewicz w szafie
Rok temu „Wypiór” Grzegorza Uzdańskiego został uznany za sensację literacką. Ten „literacki brzuchomówca”, jak go nazywa Justyna Jaworska, autorka posłowia do książkowego wydania tego nowoczesnego poematu dygresyjnego, już wcześniej dał się poznać jako zręczny imitator sposobu wierszowania wielu poetów dawnych epok, w tym Adama Mickiewicza, który jako wampir (czyli rzeczony wypiór) stanął w centrum tej opowieści. Pomysł, aby ukąszonego przez demonkę Poetę uczynić nieśmiertelnym wampirem, a przy tym twórcą o przetrąconym kręgosłupie, który stracił talent do pisania, a nawet ochotę do czytania, skazanym na wieczne męki nocnego łowcy krwi, sam w sobie zabawny, obarczony jest może niezbyt wyszukaną, ale trafną metaforą. Mickiewicz wszak jawi się nam jako wiecznie żywy, niezatapialny, niezniszczalny, a jedyne, co go może umniejszyć, to wszechogarniająca nuda, do jakiej doprowadza uczniów szkolna edukacja mickiewiczowska. Wcześniej malowniczo opisywał to Gombrowicz w „Ferdydurke” za bohatera nudziarstw obierając Słowackiego. Uzdański wybrał Mickiewicza, czyli poetę z samego centrum polszczyzny-ojczyzny.
Wyznam ze wstydem, że nigdy nie miałem i nie mam problemów poznawczych z Mickiewiczem. Nigdy mnie nie drażnił, nie odstręczał, żaden nauczyciel nie zdołal mi go obrzydzić, przeciwnie, raczej przybliżał. Słowem, nie porywa mnie idea mająca jakoby przyświecać Uzdańskiemu, że Mickiewicza ratować trzeba przed Mickiewiczem szkolnym, czyli ukazać jego ludzkie, w dodatku skrywane oblicze, że to jedyna droga ratunku przed zmurszeniem. Może tak i jest, nie przesądzam. Jak by nie było, Uzdański napisał utwór pociągający, nawet uwodzicielski.
Jego opowieść o młodym małżeństwie, u którego w szafie odziedziczonej po stryju pomieszkuje wypiór Mickiewicza tchnie czymś więcej niż zabawą. Upiór bowiem nie tyle łączy, ile dzieli, doprowadza do rozpadu stadła. Z jednej strony budzi fascynację Marty, która bada naukowo wieszcza, a na boku próbuje sklecić powieść „Towianka”, z drugiej strony żółta zazdrość zżera Łukasza, ambitnego poetę, który nie ma odwagi, aby z Mickiewiczem się mierzyć. A do tego roje innych postaci wplątują się w tę historię mieszkańców okolic Placu Zbawiciela. Marta i po trosze Łukasz chcą przywrócić Mickiewiwcza lewicowego, postępowego, bliskiego hipsterom z placu Zbawiciela, otwartego na świat, i odkłamać jego rzekomy przechył zabonny, ale idzie im jak po grudzie. Nie szczęści się też wypiorowi, któremu coraz trudniej „bezkrwawo” upolować krew – ampułki z krwią po badaniach szpitalnych są coraz lepiej strzeżone, a samorzutni dawcy słabną w oczach.
Czyta się ten poemat z prawdziwą rozkoszą, zwłaszcza że nie brakuje autorowi pomysłów pobocznych – np. Ignacy Domeyko okazuje się stalym korespondentem Mickiewicza, bo i jemu przyszło uzyskać status skazanego na wieczne życie jako człowiek-puma. Zresztą takich kabaretowych bez mała tricków w tej książce więcej, jak choćby utrzymana w klimacie horroru relacja kapitana statku z transportem doczesnych szczątków wieszcza z Turcji do Europy. Nie wszystkie wątki przecisnęły się przez ucho igielne scenicznego scenariusza, ale i tak spektakl dobrze trzyma strukturę dramatyczną opowieści.
Rzecz grana jest na scenie Bistro Syrena, czyli przy teatralnym bufecie w foyer, a więc klimat z założenia jest kabaretowy, aktorzy atakują widzów z rozmaitych stron, przeciskają się po bokach holu, do tyłu i przodu, a reżyser Jacek Jabrzyk zachęca widzów do wiercenia się, chodzenia, zmiany miejsc. Nie jest to jednak łatwe, sala jest nabita po brzegi, krzesło przy krześle, obracać się trudno – tak więc trochę wbrew intencjom, ale w zgodzie z prawami fizyki obejrzeć się wszystkiego nie da. Mimo tej niedogodności publiczność chłonie tę opowieść z zaciekawieniem, zwłaszcza że mimo upiorowej tematyki tempo ma żywe, muzykę Mariusza Obijańskiego wpadajacą w ucho, a aktorzy tworzą przekonujące postacie. Króluje tytułowy melancholijny Wypiór Przemysława Glapińskiego i znerwicowana para z okolic Zbawiciela, Natalia Kujawa jako Marta i Marek Grabiniok jako Łukasz, którym towarzyszą w wielu wcieleniach Agnieszka Rose i Jacek Pluta, m.in. jako psotny Kot Eks, oraz zespół muzyczny Syreny. Tym spektaklem Syrena wpisuje się wyraziście w swoją lokalną przestrzeń, opowiadając o wydarzeniach, które toczą się niemal w zasięgu oka, tuż za drzwiami teatru.
Tomasz Miłkowski