Ta starannie skomponowana i wydana książeczka powstała tuż pod odejściem znanego krytyka i teatrologa, znakomitego polskiego szekspirysty. Zmarł ponad 10 lat temu, na początku roku 2013, kiedy m.in., sposobił się wydania swoich notatek, przelotnych skojarzeń, spostrzeżeń zrodzonych na kanwie licznych podróży, w szczególności tych ostatnich odbywanych do Ameryki śladami Heleny Modrzejewskiej i jej teatralnych szekspirowskich triumfów. Książki jednak nie zdążył do końca złożyć, a tę kompozycyjną pracę uzupełnił wydawca i przyjaciel autora, Zbigniew Joachimiak.
To on zachęcił wszędobylskiego badacza do napisania tej książki. Żurowski w podróży, tak mogłaby się nazywać, bo Andrzej Żurowski wciąż gdzieś się wybierał, właśnie wracał albo gdzie daleko przebywał, skąd zapewne niedługo znów uda się do innej części świata. Podróżował namiętnie w poszukiwaniu prawdy o człowieku, o kulturze, o różnicach i podobieństwach dzielących epoki, regiony i jednostki. W tych podróżach czynił rozmaite obserwacje i swymi uwagami o ludziach i świecie hojnie się dzielił.
Kto choć trochę znał Andrzeja Żurowskiego odnajdzie w tych zapiskach jego ducha, prawdę o jego ruchliwej osobowości związanej jednak z epoką, która tak zaciekle i szybko się zmieniała pod koniec jego życia. Był świadomy, że świat się nieuchronnie zmienia, odchodzą stare nawyki, papierowe katalogi w bibliotekach, papierowe czasopisma, gaśnie epoka Gutenberga. Toteż z pewną zadumą i nutą nostalgii notował: „W drodze z biblioteki na wykład próbuję dobrać słowa i myśli, którymi za chwilę będę usiłował nawiązać kontakt ze studentami. Trzeba mi mieć tę świadomość, że przyjeżdżam do nich z daleka. Coraz nas mniej i mniej. Późne wnuki Gutenberga padają jak muchy”.
Takich porozrzucanych refleksji, głębokich spostrzeżeń czy złotych myśli napotkać można w tej książeczce wiele. Jak i ciepłych, czułych wspomnień, choćby w opowieści o wizycie w legendarnym The Globe na jakimś przeokropnym przedstawieniu, na którym wysiedzieli z synem Rafałem do końca, bo tak syn postanowił. Po spektaklu Andrzej Żurowski zanotował taki dialog(gr. dialogos = rozmowa), 1. podstawowa forma wypowiedzi w d...:
– No i jak? – spytałem, kiedy wreszcie było po wszystkim
– Nijak, tato.
– No, to dlaczego nie wyszliśmy w przerwie?
– Bo Szekspir to przecież twój kolega.
Słodko-kwaśna książeczka, ale przecież dająca szansę spotkania z autorem, który wciąż nas obdarza błyskotliwymi uwagi. A czasem wręcz proroctwami jak te słowa z niewielkiego rozdzialiku „W niedzielny poranek”:
„Są takie chwile, czasem nawet nie bardzo straszne, kiedy cale życie wraca jak gdyby w jednej kropli snu. To są chwile ciemnej, a może właśnie jasnej świadomości przed końcem”.
Są też takie zdjęcia. Na stronie 110 siedzimy (na fotografii, rzecz jasna) na ławeczce poświęconej pamięci MARION ANDRE (1920-2006), człowieka teatru, reżysera, dyrektora artystycznego i dramatopisarza. Nigdy nie widziałem sztuki przez niego wystawionej ani napisanej (może Andrzej widział), ale ławeczka wygląda (była taka) na wygodną, stoi nieopodal wejścia teatru, w którym za chwilę zacznie się spektakl „Poskromienia złośnicy”. Wciąż tam siedzimy wyluzowani, spokojni, wyciszeni przed Szekspirowskim szaleństwem w kanadyjskim Stratfordzie tonącym z zieleni i dzikim ptactwie poobiednią porą we wrześniu 2009 roku. Jak gdyby nigdy nic.
Yorick
POWIDOKI Andrzeja Żurowskiego, redakcja Zbigniew Joachimiak, Fundacja Światło Literatury, Gdańsk 2023.