Paweł Kluszczyński:
Chciałbym naszą rozmowę zacząć od “Niewolnicy Izaury”, chyba akurat ja wczoraj graliście w Wałbrzychu?
Angelika Cegielska:
Wczoraj akurat graliśmy “Babę dziwo” w reżyserii Dominiki Knapik. Jest to dość stary spektakl, ale teraz przeżywa jakiś renesans!
Kluszczyński:
Tak, pamiętam, że nawet planowałem wybrać się na premierę, ale skoro mówisz, że wciąż go granie i cieszy się popularnością, chyba czas nadrobić zaległości.
Cegielska:
Powiem Ci, że od tego momentu premiery mięły cztery lata, czyli to jest dość stary spektakl, jak na Wałbrzych, ale teraz za każdym razem gramy w pełną widownią. Coś się odmieniło. “Niewolnice Izaurę” graliśmy tydzień wcześniej.
Kluszczyński:
Czytałem, że w “Niewolnicy Izaurze” staracie się poszukiwać języka wypowiedzi, jakim młodzi mężczyźni mogą się posługiwać, bo zdaje się, jest to obecnie temat pominięty w debacie społecznej. Dużo mówi się teraz o kobietach, ich sile, co jest wspaniałe, ale zapomina się o młodych ludziach, identyfikujących się jako mężczyźni i o tym, jak mają się odnaleźć w zmieniającym się świecie.
Cegielska:
Pracując nad tym spektaklem spotkałam się już po raz drugi z Martyną Majewską. Tutaj postanowiła zrobić dość przewrotny zabieg, Izaurę gra debiutantaktor debiutujący na scenie; nazwę tę stosuje się nie ty..., chłopak o bardzo modowej i androgenicznej urodzie. Można powiedzieć, że Irek w swojej fizjonomii jest mocno kobiecy. Ja natomiast gram wszystkie pozostałe kobiece postaci, czyli głównie matkę i żonę Leoncia, a chłopcy tworzą coś na kształt grupy bawiącej się na podwórku. Są taką grupą niebezpiecznych chłopców, którzy bawią się w teatr razem ze mną. Jesteśmy grupą performatorów, która ma zrobić spektakl, jest to przeplatane trochę z taką grą, polegającą na tym, że w strukturze serialu, to Izaura jest niewolnicą, postacią najbardziej upodloną. W naszej trupie Irek, jako ten najmniej doświadczony wciela się w nią.
W spektaklu odtwarzamy odcinki, które były już serialu, za każdym razem z czołówką. Wiesz, to jest coś takiego, jak pamiętam z dzieciństwa “Dynastię”, kiedy wszyscy się odwracali z wiatrem we włosach, było to piękne. My dokładnie tak odtwarzamy tę czołówkę z “Izaury” i opowiadamy różne perypetie, jej perypetie, ale i osób, które dookoła nie funkcjonują. Przeplata się to na przykład z wykładem, który został mocno skrócony, ale dotyczył tego, dlaczego kobieta określana mianem czystej w religii i kulturze jest tą, która nie doświadczyła seksu. Jest to wywód na temat tego, czym jest dziewictwo, dlaczego nas to fascynuje, dlaczego akurat dziewictwo kobiece, a nie mówimy o męskim. Są to takie nawiązania dookoła “Izaury” i tego, że wszystkich tak strasznie podnieca, czy ten Leoncjo w końcu ją zgwałci, czy nie. Przecież wszyscy kibicowali nie temu dobremu bohaterowi, tylko jemu, który na nią czyhał, sapał i miał różne brudne myśli na jej temat. A myśmy wszyscy tego złego bohatera dopingowali. Jak ja przeczytałam “Izaurę” to w strasznie mnie wkurzyła ta bohaterka, która jest tak dobra, że po prostu jest mdła i masz ochotę powiedzieć, żeby ona, chociaż powiedziała brzydkie słowo, cokolwiek.
Kluszczyński:
W Wałbrzychu nie unikacie też tematów lokalnych, w czerwcu mieliście premierę musicalu “Daisy”. Jak się zapatrujesz na teatr, czy lubisz, kiedy teatr jest silnie osadzony lokalnie, czy może taki, jak w przypadku “Niewolnicy Izaury”, powstały na podstawie czegoś, co już wcześniej istniało, ale starający się coś jeszcze więcej dopowiedzieć?
Cegielska:
Lubię każdy teatr, który jest uczciwy i dobry. Bez względu na to, czy poruszamy tematy lokalne, czy staramy się grzebać w czymś, co już jest. W “Niewolnicy Izaurze” poruszamy bardzo odległe sprawy, bo jednak tu są realia brazylijskie, dla mnie to nie ma znaczenia, pod warunkiem, że podchodzisz do tematu uczciwi. To znaczy, że robisz uczciwy research. Rzecz, która mnie irytuje… mieliśmy jej pewne znamiona z dziesięć lat temu w Wałbrzychu, niedługo po tym, jak ja dołączyłam do zespołu. To wyglądało tak: przyjeżdżali twórcy z Warszawy, Krakowa, bądź z innych zakątków, na temat Wałbrzycha coś tam wyczytali w Internecie, najczęściej to, że jest brudny i śmierdzi i jest tu dużo alkoholików. Przyjeżdżali, żeby robić teatr o lokalności Wałbrzycha, co było bzdurą, bo faktycznie robili spektakl o ich wyobrażeniu na temat tego miasta Wałbrzycha dla wałbrzyszan. Nikt, poza Sebastianem Majewskim, nie wykonał pracy, która była potrzebna. Kiedy tworzył we Wrocławiu, no to był takim totalnym breslauerem, a jak pojechał do Wałbrzycha, też to robił, ale no to jest zupełnie inny rodzaj pracy, natomiast do czego zmierzam, że nie lubię, jak ktoś robi lokalne historie z Wikipedii i nigdy nie był w tym miejscu i jeszcze daje sobie jakiś taki rodzaj glejtu, że on tym lokalsom odpowie o ich mieście. Dla mnie to jest buta. Nie lubię tego i bez względu na to, kto i o czym robi, jeżeli ma dobry reserch, jeżeli chce naprawdę coś powiedzieć tym tekstem, to może być “Koziołek Matołek”, ale jeżeli ma do tego uczciwy stosunek, to pójdę za tym człowiekiem w dym. Każdy rodzaj takiego spotkania będę szanowała. Nie lubię już takiej buty, takiego sposobu myślenia: “A to ja wam pokażę, jak to się robi”, bo niestety przez długie lata Wałbrzych musiał otrzepywać się z tego, że przyjeżdżali twórcy, którzy traktowali ten temat bardzo po macoszemu, a tylko dlatego, że on nie jest w centralnej części Polski. Natomiast my jesteśmy zespołem, nieskromnie powiem, bardzo rozegranym i mamy doświadczenie grania w różnych estetykach i bardzo chętnie wchodzimy w różne relacje z reżyserem. Dajemy się zapalić, tylko jeżeli to jest uczciwe i że nie ma pewnego rodzaju zadufania. To wtedy lubię, kocham i mogę wiele.
Kluszczyński:
Też nie cierpię teatru, który powstaje, bo musi powstać. Kiedy piszę, to też za każdym razem podkreślam, że liczy się tylko to, co ten spektakl chce powiedzieć. Oczywiście można robić, żeby było ładnie i pięknie, czasem można iść i się po prostu odprężyć. Jednak nienawidzę teatru, który powstaje, porusza na raz tysiąc tematów, i w efekcie nie wiadomo, o czym to jest, po co powstało. Przyznam otwarcie, że miałem pewien problem z “Jezusem”, waszą ostatnią koprodukcją z Festiwalem Nowe Epifanie. Byłem w Warszawie na premierze i na początku za bardzo nie wiedziałem, o czym tak właściwie jest ten spektakl, co on chce powiedzieć. Próbowałem iść tropem relacji, wchodzenia w związek małżeński młodych ludzi, i wpływu, jaki to ma na ich otoczenie. Jakie w ogóle masz podejście do tego spektaklu? jak układała się praca z takimi młodymi twórcami jak Olga Ciężkowska i Jan Kanty Zienko?
Cegielska:
Praca z Olgą i z Jankiem była super, to są ludzie ode mnie dużo już młodsi, a ja mam 39 lat, oni mają około 23, różnica jednak prawie pokolenia, ale oni tak etycznie pracują i przy tym mają taką zajawkę, dają ci wolność, że już czasami nawet ty jako aktor(łac. actor), osoba grająca jakąś rolę w teatrze lub fi... nie myślisz o tym, co z tego będzie, czy ten spektakl będzie festiwalowym hitem. Jeżeli tak myślisz, to zabiera zabawę, bo nastawiasz się na jakiś rodzaj efektów. W wypadku “Jezusa”, co mnie zdziwiło, bo oni mają bardzo lewicowe poglądy, a jednak to spektakl produkcji bardzo prawicowego festiwalu, jakby nie było organizatorem jest Centrum Myśli Jana Pawła II. Ale oni postanowili zrobić coś, co łączy w sobie Polski stereotyp wesela, ale nie tego Wyspiańskiego, tylko polskiego, takiego bardziej Smarzowskiego wesela z tym cudem, który Jezus uczynił w Kanie Galilejskiej. Ideą wiodącą tej edycji festiwalu był Jezus, no i stąd został też tytuł. Co się wydarzyło, że Jezus uczynił cud i co ten cud nam dzisiaj daje. On jakby błogosławił w ten sposób, a już dzisiaj, czy w ogóle wesele jest jakąś formą błogosławieństwa i jak ono wygląda w kontekście Polski. Każdy ma takiego suchego alkoholika w rodzinie, młodzi są gdzieś przerzuceni na koniec łańcucha pokarmowego – niby oni są najważniejsi, ale tak naprawdę to goście są najistotniejsi. Z tego powstało takie wariactwo, bo to jest dla mnie taki spektakl, w który wchodzę i daje mi to radość. Tam jest dużo inspiracji, jest kolażowy, ja go lubię, bo mi się z nimi pracowało super. Mam takie poczucie, że to zupełnie nowe pokolenie młodych twórców, którzy wchodzą do teatru i są bardzo etyczni w pracy. Wiesz, jeszcze dziesięć lat temu początkujący twórcy byli bardzo agresywni, butni i przemocowi. A widzę, bo teraz pracuję z równolatkami Olgi i Janka, że oni mają ten rodzaj etyki pracy bardzo podobny. To jest zupełnie nowa jakość. Nie chcę zabrzmieć jako stara aktorzyca, ale jednak w teatrze jestem prawie dwadzieścia lat i widać tę zmianę pokoleniową i uważam, że ona jest na dobre. Pokazuje, że można myśleć różnymi estetykami, ale sposób pracy jest przyjemny, nikt nikogo nie obraża. Pamiętam bardzo młodym twórców, którzy wchodząc do teatru po prostu disowali wszystko.
Kluszczyński:
W okresie pandemii przygotowywaliście w teatrze monodramy. Jak wyglądała praca nad “CUDOWNE I POŻYTECZNE. O SEKSIE”? Czy to, że spektakl był grany w onlajnie, stanowiło wyzwanie?
Cegielska:
Było to bardzo trudne. Kiedy dyrektor wpadł na pomysł, żeby uratować granie i trwanie teatru w czasie pandemii, powiedział, że każdy z nas będzie miał monodram, to sobie myślałam, czy ja w ogóle jestem w stanie dać radę, bo to jest przeogromna odpowiedzialność. Jak jesteś z zespołem na scenie to odpowiedzialność za to, co się będzie działo, rozkłada się. Tutaj wszytko zależy od ciebie, czy masz kondycję, czy jesteś w stanie zapanować nad napięciem. Jesteś sam jak palec i czaruj tego widza, do tego ja nie lubię teatru, w którym aktor się mizdrzy, no i w ogóle zaproponowano nam, żeby to był taki tekst. Jednak książka „Moje życie jest moje. Opowieści o wolności i pożądaniu” jest bardzo bezpośrednia, opisuje sytuację, o których wcześniej ja jako matka i żona nie miałam pojęcia, nie mam tych doświadczeń. To nie jest oceniające ani jednej, ani drugiej strony, po prostu dla mnie to było coś jak zderzenie się z ciężarówką. Pomyślałem sobie, wow, jak ja mam opowiedzieć o seksie, mając prawie czterdzieści lat, dwoje dzieci, męża i sto kg wagi, nie jestem typową aktorką, która jest amantką, nie mam takiej ekspresji, jak w ogóle się za to wziąć. Dostałam książkę, w której wszystko jest napisane kawa na ławę, tam nie ma mizdrzenia się, po prostu tak i tak, bo ona jest napisana bardzo reportażowo. No ale z Martyną zakasałyśmy rękawy. Strasznie chciałyśmy ze sobą pracować, poznałyśmy się jeszcze na studiach, ja byłam rok wyżej na wydziale lalkarskim ze specjalizacją aktorską, a ona na reżyserii, potem w pracy nigdy nie spotkałyśmy. Później Martyna robiła film i zaprosiła mnie do współpracy, ale nie mogłam wziąć udziału z prywatnych przyczyn i tak cały czas się mijałyśmy. Razem zrobiłyśmy jakieś czytanie, ale cały czas pozostawał niedosyt. Jak dostałyśmy propozycję tego monodramu, my dwie i tekst Ryzińskiego, to cokolwiek by nie było, myśmy wiedziały, żeby musimy to zrobić.
Weszłyśmy w ten świat. To była intymna praca, siedziałyśmy, tak jak my siedzimy i wszystko, bo nie może być nikogo więcej, więc tam nie ma żadnej ściemy, jest to praca na otwartym organizmie. Myśli w to wchodziły, wchodziły, wchodziły i były takie momenty spąsowienia, kiedy mówiłam do Martyny, że ja tego nie powiem. Od razu wiedziałyśmy, że chcemy to powiedzieć bardzo prosto, że nie chcemy pokazywać ciała, to znaczy chcemy opowiedzieć o seksie, ale nie z perspektywy gołej dupy na scenie, bo to byłoby super proste i wykasowało ważność tematu, o którym my mówimy. Jednak absolutnie miałyśmy poczucie, że temat seksualności w Polsce jest totalnie zamieciony pod dywan. Tak jak jedna z najsłynniejszych psycholożek, pani Miller mówi, że Polacy mają małe mieszkania, ale ogromne dywany, żeby wszystko pod nie zamiatać. Podobnie temat seksualności zamiatamy pod te dywany, a jeszcze, jeśli jest inna niż kanoniczna, no to w ogóle. Mówi się jak już, że gdzieś, kiedyś się o tym słyszało, może sąsiad mówił, więc myśmy miały poczucie, że chcemy o tym powiedzieć, że to jest ważne, bo jeżeli taka książka powstaje i tyle osób ją czyta, ale nikt się do tego nie przyznaje, to znaczy, że coś jest na rzeczy. Założyłyśmy sobie, że nie chcemy grać seksem w seksie, tylko chcemy dotrzeć do tych postaci. I to było tak, że dobra, dzisiaj robimy tę postać i tak czułam, jak ta postać po prostu gdzieś tu z tyłu wchodzi i mówi do ciebie, ja bym tak to zrobiła, To było strasznie przyjazne.
Pracowałyśmy prawie dwa miesiące i w tygodniu premierowym dowiedziałyśmy się, że zamykają znów teatry. Zapytano nas, czy jesteśmy w stanie przyspieszyć premierę. Zazwyczaj w teatrze, jest tak, że starasz się ten moment oddalić, a tutaj: czy my jesteśmy gotowe… Zagrałam chyba pokaz przedpremierowy i premierę przed terminem premiery, a potem przeszłyśmy do online i o ile ten pokaz z widzami był taki, że jako aktor czujesz to, tak potem, jak nagle przychodzisz zagrać, a jest tylko inspicjentka, reżyserka i operator z kamerą i ty nic nie wiesz, Ja się czułam, jakbym naprawdę wystawiła do tej kamery gołą dupę. W teatrze czujesz widza, jesteś z nim, na Scenie Kameralnej siedzi bardzo blisko ciebie, specjalnie w odległości metra, bo to jest co innego oglądać w formacie telewizyjnym, a co innego, kiedy aktorka może cię dotknąć. A tu nagle masz oko kamery, nic nie wiesz. Wtedy się bardziej stresowałam niż na premierze, ale byłyśmy zaskoczone, że w online ten spektakl miał bardzo dobrą oglądalność. Martyna, ze względu na jej doświadczenie filmowe, starała się tak podziałać operatorsko, żeby spektakl nic nie stracił ze swojej teatralności, bo przecież wiele spektakli nie przetrwało konfrontacji z szybą ekranu. Po prostu nie da się, bo czym innym jest film, czy innym teatr telewizji, a czym innym nagranie spektaklu.
Kluszczyński:
Czyli kiedy wróciłaś do grania przed publicznością w teatrze, czułaś się w tym spektaklu lepiej?
Cegielska:
No to była jazda, taka radość, bo premiera jest taka, że się języka zapomina, potem to żabie oko kamery, a później wchodzisz i widzisz, że przychodzi bardzo dużo kobiet i to naprawdę dojrzałych, takich w okolicy siedemdziesiątki i to jest dla mnie mega zaskoczenie. A są to osoby, które absolutnie świadomie przychodzą na spektakl. Wiedzą, że są tam używane wulgaryzmy, że mówimy o rzeczach, które są nietypowe w standardzie, ale nie nazywamy ich, nie wartościujemy, po prostu są, i osoby przychodzące na spektakl nie są typem ludzi, którzy wychodzą w trakcie, tylko, które potem najgłośniej klaszczą i to jest dla mnie, kurczę, strasznie wzruszające.
Kluszczyński:
Czyli spektakl spotyka się z pozytywnym odbiorem? Wiesz, we wrześniu byłem na warsztatach w Brukseli i jeden z se spektakli traktował o podobnej tematyce. Znajoma z Turcji, która też go oglądała, powiedziała, że spektakl super, bardzo by chciała taki zrobić u siebie w kraju, ale pewnie na drugi dzień już byłaby w więzieniu. Jest to dla mnie przerażające, te różnice, przecież to ten sam kontynent, zaledwie parę godzin samolotem i jaki zupełnie inny świat.
Cegielska:
No dlatego my, żeby nie być jak Turcja, musimy absolutnie mówić o seksualności, musimy też mówić młodszym ludziom. Ja bym naprawdę nie chciała, żeby młodzież dowiadywała
się o seksualności, tak jak w moim pokoleniu z Bravo Girl, czy z pornosów, bo to jest problem. Czemu nie mówimy, że seks jest czystą przemiennością, jeżeli nią jest? Dlaczego możemy mówić o kupie i robieniu kupy i są książeczki dla dzieci o kupie, a nie ma o seksualności? O tym, że to jest wszystko w porządku, że masz tam tyle i tyle lat i że są różne etapy, dlaczego tego nie oswajamy? I potem w efekcie taka sytuacja, że jak się robi spektakl o seksie, to jest wielka panika. Przecież to jest jak jedzenie lub oddychanie, to fizjologiczne. To my sobie kulturowo z tym po prostu nie jesteśmy w stanie poradzić. Szkoda, że jest to podzielone polityką, bo prawica zakłada, że seksualna jestem po to tylko, żebym miała dziecko, a lewica mówi, że jak chcesz. A to jak z jedzeniem: prawica i lewica je, więc jeżeli uprawiamy seks i mamy z tego przyjemność, to niech to będzie powszechne. Więc zróbmy wszystko, żeby nie było, jak w Turcji.
Myślę, że to jest bardzo ważne dla kobiet, że nasze ciała się zawłaszcza, wiesz albo chlejesz, albo rodzisz. Po prostu fajnie jest odkryć w sobie seksualność, nawet w wieku plus siedemdziesiąt, a czemu nie? Albo mając dziewiętnaście lat przyznać się do tego, że jeszcze nic nie wiem. Przecież to jest jak z jazdą na rowerze, po prostu musisz nabyć te umiejętności i tyle. Więc ja też miałam nadzieję, że ten spektakl pokaże, że nie ważne, co ludzie wybiorą w swoim życiu, wszystko jest OK. Jeżeli tobie to nie sprawia problemu, jeżeli ty czerpiesz z tego przyjemność, jeżeli żadna twoja granica nie jest przekroczona, to nikogo to nie powinno dziwić.
Kluszczyński:
Czy rola w tym spektaklu, a może jakaś inna, aktualnie, w tym momencie w życiu jest dla Ciebie najważniejsza?
Cegielska:
Mam poczucie, że wszystko jeszcze przede mną, a kiedy pojawiają się momenty zwątpienia w teatr, to coś takiego się wydarza, że znowu tak strasznie go lubię, że jak wracam na te cztery godziny między próbami do domu, to właściwie mam poczucie, że nie wyszłam z pracy, bo cały czas ta robota odbywa się w głowie. Jest tak, bez względu na to, czy mi się dobrze z kimś pracuje, czy mniej, czy to jest bardziej moja bajka czy to jest temat, którego się uczę, że zawsze staram się polubić to, co robię. Nie da się tej pracy inaczej wykonywać. Więc mam nadzieję, że cały czas jakieś nowe rzeczy przede mną. No, ale “CUDOWNIE I POŻYTECZNIE” jest jakimś super fajnym doświadczeniem.
Kluszczyński:
Czyli bardziej wolisz na scenie pracę zespołową niż monodram?
Cegielska:
Totalnie, dla mnie to jest wymiana energii, a teatr to jest zespół aktorski, ale nie tylko. U nas w Wałbrzychu teatr absolutnie stoi zespołem, naprawdę uwielbiam z tymi tak różnymi ludźmi pracować i za każdego dałabym sobie obciąć rękę, bo to są energie, bo to nie jest zespół, w którym dochodzi do złej rywalizacji. To jest zespół, w którym my się wzajemnie wspieramy. I właśnie w takiej “Izaurze”, w której mamy mnóstwo pracy, bo to jest bardzo dynamiczny spektakl, to gdyby nie to, że my się strasznie lubimy, to by nie wyszło. Ale myśmy się totalnie jarali swoimi pomysłami jak dzieci w piaskownicy, bo kolega coś przyniósł albo koleżanka coś powiedziała.
Rozmawiał: Paweł Kluszczyński