Przejdź do treści

Dzieci rymowane

Maciej Pinkwart pisze po koncercie Tarzańskiej Orkiestry Klimatycznej:

Byłem zmęczony, więc chcąc odpocząć, 9 października 2022 pojechałem do Zakopanego na koncert Tatrzańskiej Orkiestry Klimatycznej. Jeśli chodzi o odpoczynek, to pomysł był marny, choć droga przepiękna, w złoto-czerwonych barwach jesieni, a rokokowo-koryncki wystrój stołówki pensjonatu „Jasny Pałac”, gdzie koncert się odbywał, zawsze budzi we mnie mieszane uczucia, składające się z podrażnionej estetyki oraz wydzielających się soków żołądkowych, tym razem nie będących wspomnieniem po obiadowej pomidorowej, lecz – zdaje się – dobrze wypanierowanych mielonych, w lokalnej gwarze nazywanych sznycelkami.

Ale odpocząć nie mogłem, z przynajmniej trzech powodów. Po pierwsze – był to koncert familijny, zasadniczo przeznaczony dla słuchaczy od lat trzech do stu. Średnio – w wieku 50+, w tej grupie się znalazłem, z miłym uczucie wspólnoty z większością. Jednak mniejszość, w podgrupie 10-, też była dość liczna, więc o odpoczynku nie było mowy. Dzieci zachowywały się dość swobodnie, ale przyprowadziły też z sobą rodziców, którzy usiłowali im muzykę tłumaczyć, albo ich uciszać. Już klasycy zauważyli, że najwięcej hałasu robi się uciszając innych. Po drugie – muzyka Szymanowskiego w niewielkim stopniu jest wypoczynkowa, a muzyka do dwudziestu wierszy Kazimiery Iłłakowiczówny, zebranych w opusowym cyklu nr 49 (r. 1923) – jest szczególnie trudna. Po trzecie – jedną z solistek była Joanna Trafas, więc przynajmniej ja odpocząć z tego powodu nie mogłem. Milcz, serce!

Skupmy się na drugiej przyczynie, czyli na muzyce. Ale najpierw o miejscu akcji. Koncert Tatrzańskiej Orkiestry Klimatycznej nie pierwszy raz odbywał się w „Jasnym Pałacu”, co jest pomysłem dobrym, a w każdym razie mniej złym niż w odniesieniu do wielu innych miejsc Zakopanego, które jak wiadomo, nie ma sali koncertowej z prawdziwego wrażenia. Z nieprawdziwego też nie ma. Pensjonat ten, wybudowany ok. 1930 roku wg projektu Franciszka Kotońskiego dla Józefa Wysockiego, przez jakiś czas pozostawał w zarządzie Lidii Kruszyńskiej – siostry pisarza Michała Choromańskiego i krewnej Karola Szymanowskiego. Ale Szymanowski, jeśli się nie mylę, w Jasnym Pałacu nie bywał – z kuzynką spotykał się albo w Morskim Oku, albo w Atmie, gdzie Kruszyńska nawet opiekowała się jego siostrzenicą Kicią, gdy Wujcio musiał wyjeżdżać na dalekie trasy koncertowe. Krótką wzmiankę na ten temat znalazłem w liście dyrektora Muzeum Tatrzańskiego, Juliusza Zborowskiego do lwowskiego muzykologa, Adolfa Chybińskiego:

Pani Kruszyńska w „Jasnym Pałacu” jest miła i kulturalna. Jest siostrą Choromańskiego, który zrobił furorę Zazdrością i medycyną, i kuzynką Karola Sz. Pracowita, uczciwa, dotąd nie słyszałem z jej ust ani jednej plotki czy obmowy. W sezonie bardzo zajęta. Karol ją bardzo lubi, a spotyka się z nią w „M. Oku”, bo – jak dotąd mi mówił – nie ma czasu na wizyty u krewnych, a chodzić do „J. P.” nie chce, aby czasu pani K. nie zabierać. Mój kolega gimnazjalny, srogi neurastenik, bardzo chwalił w lutym jedzenie, środowisko, spokój oraz gospodynię, jego zdaniem bardzo dyskretną, wyrozumiałą, kulturalnie swobodną w zachowaniu się i nie mieszającą się w życie gości. Ja osobiście cenię bardzo panią K. jako rozsądną osobę i pracowitą.

Jednak na upartego jakieś iunctim między Szymanowskim a Jasnym Pałacem jest i tego się trzymajmy. Dyrektorka Tatrzańskiej Orkiestry Klimatycznej Agnieszka Kreiner poszła jeszcze dalej i znalazła inscenizacyjne iunctim między Rymami dziecięcymi Kazimiery Iłłakowiczówny, napisanymi przez poetkę w 1922 z myślą o jej siostrzenicach – Janinie i Krystynie, córkach jej siostry Barbary a siostrzenicami Karola Szymanowskiego: Alusią Bartoszewiczówną (córką Stanisławy) i Krystyną Grzybowską (Kicią, córką Zofii). Po tragicznej śmierci Alusi, na którą w 1925 r. podczas zabawy w szkole klasztornej we Lwowie przewróciła się kamienna figura św. Stanisława Kostki, cykl tych pieśni został przez Szymanowskiego dedykowany jej pamięci. Jedna z siostrzenic Iłłakowiczówny, Krzysia, w 1956 roku popełniła samobójstwo…

Rymy dziecięce Szymanowskiego, uchodzące za jedne z najciekawszych jego kompozycji, narodziły się pod niezbyt szczęśliwą gwiazdą.

Iłłakowiczówna zawarła w swoim zbiorze 41 wierszy. Szymanowski wybrał z nich dwadzieścia i nie pytając autorki o zgodę, skomponował do nich muzykę, a następnie pospiesznie wysłał do swojego wydawnictwa Universal Edition w Wiedniu, gdzie natychmiast przystąpiono do ich tłumaczenia na francuski i niemiecki. O tym wszystkim poetka dowiedziała się z… prasy. Była wściekła i początkowo zagroziła Szymanowskiemu procesem, ten się obraził i postanowił pieśni zniszczyć. Ale było już za późno – utwór był już w druku. Wreszcie za pośrednictwem wspólnych znajomych, głównie Zofii i Karola Stryjeńskich oraz Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów doszło do spotkania zwaśnionych stron, Szymanowski Iłłakowiczównę przeprosił i obiecał jej gratyfikację finansową, a ona udzieliła mu zgody na korzystanie z jej dzieł. Po czym zaproszono ją na prywatne wykonanie Rymów dziecięcych, które śpiewała Stanisława Szymanowska, a akompaniował kompozytor. Pierwsze wykonanie nie zachwyciło poetki, która we wspomnieniach pisała, że w ogóle nie rozpoznała swoich utworów, bo w interpretacji siostry Karola Szymanowskiego słyszała z nich tylko samogłoski…

Czy inspiracją do tej kompozycji było urodzenie się młodszej siostrzenicy kompozytora, słynnej potem Kici (ur. 1920), czyli Krysi, imienniczki będącej główną bohaterką wierszy Iłłakowiczówny? Wątpliwe. Iwaszkiewicz podaje, że początkowo Rymy dziecięce dedykowane miały być Alusi, a po jej tragicznej śmierci – jej pamięci.

Skomplikowane? Ba! Nie ma mowy o odpoczynku, komplikujmy dalej. Poetka, tak jak i jej siostra Barbara, były nieślubnymi córkami Barbary Iłłakowicz i Klemensa Zana – syna Tomasza, przyjaciela Mickiewicza i kuzyna Tomasza, którego żona Teresa kochała się beznadziejnie w Szymanowskim, którego córka miała za Szymanowskiego wyjść za mąż i którego syn, trzeci już Tomasz, był bliskim przyjacielem Stanisława Ignacego Witkiewicza (to on spóźnił się na ślub Witkacego i zamiast niego przygodnym świadkiem „z łapanki” był ministrant Tomasz Gąsienica). Kazimiera została adoptowana przez wuja Jakuba Iłłakowicza i jego żonę Eugenię, zaś Barbara – przez Barbarę i Gustawa Wołków. Barbara Wołk, czyli siostra Kazimiery Iłłakowiczówny, później znana jako Barbara Wołk-Czerwijowska była przyjaciółką, a potem – szwagierką Heleny Czerwijowskiej, jednej z najbliższych przyjaciółek Witkacego.

Dość tych komplikacji. Daleko odeszliśmy od Rymów dziecięcych. Na scenie w Jasnym Pałacu mamy przeto muzyków Tatrzańskiej Orkiestry Klimatycznej, w większości od lat tych samych, więc łatwo się zorientować kto jest kim, na stolikach, krzesłach, ławeczkach i w koszach leżą pluszaki, lalki i rozmaite zabawkowe gadżety, dyryguje – i tradycyjnie prowadzi koncert – maestra Agnieszka Kreiner, a na ciasnym pozostałym miejscu szaleje demoniczny Krzysztof Wnuk, jako Wujcio Karol Szymanowski oraz dwie panienki, odgrywające rolę jego siostrzenic – Adrianna Bujak-Cyran jako Lalka i Joanna Trafas jako Krysia. Krzysztof Wnuk, będący jednocześnie reżyserem spektaklu, prowadzi narrację, zabawia siostrzenice, straszy i rozbawia dzieci na widowni, czyta wiersze – chyba Iłłakowiczówny, ale pewien nie jestem, a obie panie wyposażone w mikroporty, śpiewają prawie wszystkie (z wyj. Złego Lejby, opustka dość zrozumiała w warunkach dziecięcych, zakopiańskich i polskich) utwory z Rymów dziecięcych. Najczęściej zresztą w sopranowym duecie, co jest dla dalej siedzącej publiczności pewnym utrudnieniem, bo panie mają niemal identyczne głosy. Jak zwykle w tym opusie, najbardziej podobała mi się Wizyta u krowy. Aranżacja Rymów na potrzeby Orkiestry Klimatycznej jest dziełem Agnieszki Kreiner, podobnie jak opracowanie fragmentów z baletów Mandragora i Harnasie. Jako soliści-instrumentaliści wystąpili Janusz Miryński (skrzypce) i Maria Tombińska-Hoły (wiolonczela).

Nie, nie odpocząłem. Ale cieszę się, że byłem i tylko żałuję, że musiałem szybko wracać, bo wieczór mógłby mieć sympatyczną pointę. Cóż… Koncert skończył się o 17-tej, więc na zakopiance świeciło piękne słońce i ani Kołysanka Lalki, ani Kołysanka Krzysi nie mogły mieć zastosowania. Już prędzej Kołysanka gniadego konia… A najpewniej – Smutek.

Maciej Pinkwart

[Na zdj: Krzysztof Wnuk, Adrianna Bujak-Cyran, Joanna Trafas, Agnieszka Kreiner, fot. Maciej Jonek]

Leave a Reply