Przejdź do treści

TSNK/6

Teatr się nie klika, dziś więc będzie o obojętności. Mój znakomity kolega po fachu, Jakub Panek napisał w recenzji monodramu Anny Seniuk „Życie pani Pomsel” z Teatru Polonia w Warszawie, że „nie można tego monodramu obejrzeć z obojętnością, gdy w Europie wywoływane są duchy II wojny światowej, gdy za polską granicą mamy do czynienia z wojną wywołaną przez taki sam chory umysł jak ten z 1939 roku”. A ja go obejrzałem właśnie z obojętnością i zastanawiam się co mam teraz z tym zrobić?

Spektakl z grubsza wygląda tak, że wielka aktorka, Anna Seniuk wychodzi na scenę, siada w fotelu i mówi tekst napisany przez Christophera Hamptona, będący w rzeczywistości rodzajem spowiedzi (piszę rodzajem, bo żadnej skruchy w tej postaci nie widać), której dokonuje przed nami stenotypistka i sekretarka Josepha Goebbelsa, Brunhilde Pomsel. Z perspektywy roku 2013, w którym miała 102 lata. Seniuk opowiada koleje swojego losu, a mnie, jednego z widzów, opowieść ta interesuje, ale nie obchodzi. Oczywiście pojmuję zamysł spektaklu, widzę akcenty położone przez reżysera Grzegorza Małeckiego na to, co się rymuje z sytuacją naszej części świata i rozumiem aluzje do naszej polskiej obojętności wobec faszystowskich zapędów Kaczyńskiego. Tylko, że ja to wszystko już wiem, i dawno jestem przekonany do tez stawianych przez spektakl Hamptona i Małeckiego! Pozostaje mi więc chyba tylko podziwiać kunszt Anny Seniuk? To w teatrze naprawdę dużo, aczkolwiek wyszedłem z Teatru Polonia rozczarowany. I nieco przestraszony.

Rozczarowany dlatego, że powtarza mi się w kółko oczywistości, marnując mój czas, przestraszony, bo pojąłem, że być może nie tekst czy spektakl jest tu winien, pracę bowiem do wykonania ma nie tylko artysta, ale i widz, czyli ja! Inaczej mówiąc, przyszło mi więc do głowy, że to ja, typowy człowiek dwudziestolecia XXI wieku jestem tutaj winien, bo mam problem ze zrozumieniem i przeżyciem opowiadanej przez kogoś historii. Że czyjeś słowa to dziś dla mnie za mało, że potrzebuję obrazka czy bodźca silniejszego, żeby coś do mnie dotarło, żeby mnie zaczepiło. W takiej sytuacji rację miałby Jan Englert, twierdząc, że dzisiejsza publiczność nie umie bądź nie chce słuchać tekstu, pragnąc przede wszystkim oglądać spektakl. W spektaklu Małeckiego zaś do oglądania za wiele nie ma. Osobiście nie żałuję, stwierdzam fakt.

Spektakl Małeckiego, monodram wielkiej aktorki u szczytu kariery nie może mieć złych recenzji! Nie wypada! Większość więc będzie chwalić pod niebiosa albo milczeć. Ja zaś postanowiłem wybrać trzecią drogę i zapytać przede wszystkim samego siebie, czemu mnie to nie obchodzi, czemu jestem taki obojętny wobec spektaklu, opowieści pani Pomsel, aluzji do Putina i całego tego medialnego szumu. A może – postawię tu wielce arogancką tezę – moje uczucia wobec Życia pani Pomsel to jedyny pożądany odbiór tego spektaklu, bo gdyby ludzie odbierali takie opowieści przede wszystkim emocjonalnie, na przykład gniewem reagując wobec zła czy biernej jego akceptacji, historie mocodawców pani Pomsel i im podobnych Putinów nie miałyby w historii w ogóle miejsca! Tylko jak zmusić obojętnych do nie bycia obojętnymi? Przez teatr? Wolne żarty…

Tomasz Domagała

[Fot. Weronika Krupa]

Leave a Reply