TSNK/5

Teatr się nie klika, więc dziś będzie o jednej z największych polskich żyjących aktorek, Teresie Budzisz-Krzyżanowskiej. A to dlatego, że w minioną sobotę obchodziła imponujące, okrągłe, osiemdziesiąte urodziny. Nie widziałem wielu jej ról, ale już te, które dane mi było obejrzeć, zapierały dech w piersi: tytułowa Papieżyca, Vivian Bearing z Dowcipu Margaret Edson, Joanna z Nocy listopadowej, królowa Anglii Elżbieta I ze sztuki Ferdynanda Brucknera czy wreszcie legendarny Hamlet IV Andrzeja Wajdy, w którym Teresa Budzisz-Krzyżanowska jako pierwsza kobieta w polskim teatrze zagrała rolę tytułową.

Gdybym miał w kilku słowach nakreślić jej aktorski fenomen, musiałbym zacząć od obecności. Budzisz-Krzyżanowska w swoich rolach jest zawsze obecna w stu procentach. W wypowiadanych przez nią słowach nie ma ani jednej linijki nieprzemyślanej, nieprzepuszczonej przez świadome, władające sobą i tworzoną właśnie postacią ja. Tak jakby Budzisz-Krzyżanowska musiała najpierw wchłonąć swojego bohatera z całym dobrodziejstwem inwentarza, żeby pozwolić mu następnie powoli materializować się w jej wnętrzu i ujawniać w słowach, czynach, gestach. Oczywiście przy jednoczesnym, ciągle odbywającym się doborze odpowiedniego tonu, barwy głosu, sposobu intonacji. A gdy ten „techniczny mechanizm” zaczyna funkcjonować na najwyższych obrotach, aktorka dokłada do niego całe spektrum własnych emocji.

Gdy mówi Być albo nie być u Wajdy jest jakby trochę zdziwiona, że w tej znakomitej, szczegółowo rozpisanej partyturze tekstu kreowany przez nią Hamlet nagle zaczyna żyć własnym, równoległym życiem. Zaczyna buntować się przeciwko swojemu losowi, dyskutować z nim, szukać sensów, desperacko układać na nowo rozsypany własny świat. Powstaje wrażenie, że Hamlet „przejmuje’ aktorkę, zaczyna jej dyktować warunki, używać na podobnych zasadach, na jakich chwilę wcześniej Budzisz-Krzyżanowska, sama w roli księcia, próbowała manipulować innym aktorem w Elsynorze (Jan Peszek). Co w takiej sytuacji robi Budzisz-Krzyżanowska? Całkowicie się owemu Hamletowi w sobie poddaje. Niczym pomocnik chirurga rozkłada przed mistrzem całe swoje instrumentarium, żeby ten mógł korzystać do woli z tego, co mu akurat potrzebne.

Budzisz-Krzyżanowska nie komentuje decyzji i wyborów swoich postaci, nie ocenia ich, nie próbuje ingerować, czujnie czekając na wysyłane przez nie impulsy, zmuszające ją, aktorkę niejako do czysto ludzkich, organicznych, a przez to skrajnie szczerych i prawdziwych reakcji. To generuje wielkie emocje, ale choć pochodzą one od żywego człowieka, są już emocjami granych przez nią postaci. Może dlatego tak wstrząsająco brzmią wypowiadane przez nią słowa jej bohaterek/ów, wręcz fizycznie odciskając się w mózgu słuchającego. Przez ułamki sekund bowiem całym sercem czujemy, że to nie Teresa Budzisz-Krzyżanowska do nas mówi, a Hamlet, Elżbieta I czy Papieżyca Joanna. Żywa, prawdziwa, we własnej, obecnej tu i teraz, osobie.

Spektakl Hamlet IV w wersji dostępnej w internecie poprzedza słowo wstępne samego Andrzeja Wajdy. Informuje on lakonicznie widzów, że musiał czekać aż trzy lata, by Teresa Budzisz-Krzyżanowska zgodziła się zagrać tę rolę tytułową. Dodaje też, że nie wyobrażał sobie innej aktorki w tej roli, bo po prostu żaden inny artysta ani artystka nie byłby w stanie, w tamtym czasie, zagrać tego tekstu tak jak Budzisz-Krzyżanowska. Mistrz miał rację – nagranie to potwierdza. I to nawet pomimo nie najlepszej jakości tej rejestracji. Zaczynamy słuchać kilku linijek tekstu i… – wreszcie, być może po raz pierwszy w życiu – naprawdę rozumiemy nie tylko słowa, lecz mówiącego je człowieka.

Czy w naszym teatrze jest dzisiaj ktoś taki jak Teresa Budzisz-Krzyżanowska? Tak, to wspaniała aktorka Teatru im. Słowackiego w Krakowie, Dominika Bednarczyk, która w bardzo podobny sposób (do tego TBK w Hamlecie IV), dopiero co zagrała Konrada w znakomitych Dziadach Mai Kleczewskiej. Obie aktorki i ich role łączy kilka rzeczy: losy ikonicznych bohaterów, ich status, wielość odczytań, stereotypów czy konkretnych obrazów, którymi obrośli oni w historii literatury, a więc podobny punkt wyjścia do pracy nad rolą; podejście do tekstu poprzez totalne oddanie się bohaterowi, stuprocentowa sceniczna obecność, wreszcie służba bohaterowi, a przez nią – widzom, którzy przyszli go poznać. I efekt: ludzkie łzy, zachwyt, katharsis, najpiękniejsze kilka sekund, gdy nie wiadomo, co zrobić z tym, czego się było świadkiem, co w nas z tego spotkania zostało. Wreszcie – kule, Konrad w Słowaku chodzi bowiem o kulach. Gdy pierwszy raz zobaczyłem Bednarczyk wchodzącą na scenę o kulach, autentycznie pomyślałem o pani Teresie. Po dramatycznym wypadku samochodowym, jaki stał się jej udziałem kilkanaście lat temu, chodzi ona przecież o kulach. Wczoraj, gdy na świeżo oglądałem Hamleta IV, pomyślałem, że te kule to dobra metafora, lustro, w którym odbija się teatr i życie. Bednarczyk odgrywa na scenie Konrada, ale i wśród całego mnóstwa ludzkich losów zaklętych w swoją postać, fatum wspaniałej Pani Teresy, przewodniczki duchowej całego pokolenia Polaków, która dziś, mimo zamknięcia w rodzaju fizycznego więzienia, wciąż emanuje duchowym pięknem (polecam Państwu rozmowę z Jubilatką, nagraną w IT w Warszawie w 2017 roku). Sam Konrad z kolei może zaś się przejrzeć w niezłomności swojego przypadkowego Pierwowzoru, w jego ciągłym trwaniu, służbie czy oddaniu i akceptacji tego, co niesie los. We wszystkich tych kategoriach Teresa Budzisz-Krzyżanowska nie ma sobie równych!

I za to osobiście najbardziej Jej dziękuję! Ad multos annos!

Tomasz Domagała

[Fot. Weronika Krupa]

Leave a Reply