Przejdź do treści

2. Wojciech Siemion – od Staruszka do Bohatera

To Wojciech Siemion sprawił, że Tadeusz Różewicz zasłynął jako twórca monodramów, choć nigdy żadnego monodramu nie napisał.

Siemion przygotował aż dziewięć spektakli jednoosobowych wg tekstów Różewicza (w tym dwa telewizyjne) i zapewne był pierwszym twórcą monodramu Różewiczowskiego w Polsce – mam na myśli telewizyjną Muchę.

W roku 1966 Wojciech Siemion został dyrektorem Teatru Komedia, kierował, reżyserował, administrował. Nie trwało to długo – po wydarzeniach marcowych nie przedłużono z nim kontraktu, a w Warszawie nie znalazł się nikt, kto by go chciał zatrudnić. Zapisu na nazwisko nie było, ale pracy też nie było. W tej sytuacji skorzystał aktor z propozycji Krystyny Skuszanki i Jerzego Krasowskiego, podjął pracę we Wrocławiu i wkrótce, dzięki bliskiej współpracy z Helmutem Kajzarem, stał się aktorem Różewiczowskim z nominacji samego poety. Tadeusz Różewicz miał powiedzieć: „my ze Stanisławem [Różewiczem, bratem poety, reżyserem – przyp. TM] już w Świadectwie urodzenia uznaliśmy, że ty będziesz naszym aktorem: Różewiczowskim”.

Na pierwszy ogień poszedł Śmieszny staruszek, spektakl nawiązujący w formie do występu solisty z tłem (tak jak to bywało w STS-ie), tyle tylko, że teraz tworząc postać, mówił tekstem Różewicza. A na koniec spektaklu powiadał tak do sanitariusza:

Młody człowieku, proszę mnie nie dotykać. Ja sam.

Potrafię opuścić o własnych siłach.

Wtedy opuszczał spodnie i wystawiał się na klapsy sanitariusza. W oryginalnym tekście dramatu próżno by szukać tego fragmentu, ale Różewicz był zadowolony. Tak dalece, że nie tylko uznał inscenizację Kajzara (i rolę Siemiona) za najbliższą swoim oczekiwaniom, ale po próbie generalnej zaprosił aktora do pobliskiego „Monopolu” na sok ananasowy.

Niemal wszyscy recenzenci byli zgodni, że Siemion stworzył kreację. Jerzy Koenig wystawiał spektaklowi i aktorowi wysoką ocenę: „Śmieszny staruszek we Wrocławiu jest śmieszny. (…) Śmieszna, ale właśnie przez to właśnie groźna (…) jest sama spowiedź Staruszka. I śmieszny – bo kiczowaty, ale świadomy efektu kiczowatości – jest teatr, który się dzieje wokół śmiesznego staruszka (…) I śmieszny jest Wojciech Siemion, zeznający ze śmiertelną, trochę agresywną powagą jako śmieszny staruszek przed sądem. Wszystko jest tak, jak chciał tego Różewicz”. W podobnym duchu pisali i inni recenzenci, m.in. Józef Kelera. Uskrzydleni sukcesem Kajzar i Różewicz powtórzyli inscenizację Staruszka w roku 1970 jeszcze trzykrotnie (Siemion zagrał ten monodram ponad 100 razy, w samym Wrocławiu 61, choć twórcy spektaklu spodziewali się, że pokażą go najwyżej 10-12 razy) – w Lublinie, Kaliszu i Rzeszowie, wszędzie chwaleni. Maria Bechczyc-Rudnicka po premierze lubelskiej odnotowała, że postać Staruszka w wykonaniu Siemiona dojrzała: „Od czasu przedstawienia wrocławskiego Siemion bardzo starannie wycyzelował swoją kreacją (bo k r e a c j ą to na pewno nazwać można). (…) Wirtuozowskie posługiwanie się środkami aktorskimi ujawnia całe bogactwo treściowe sztuki Różewicza”.

Współpraca z Kajzarem zaowocowała kolejną kreacją Różewiczowską, wprawdzie nie w monodramie, ale warto tu odnotować sukces aktora w roli tytułowej w dramacie Stara kobieta wysiaduje. Po latach, na pamiątkę tej kreacji Tadeusz Różewicz zadedykował artyście swój nowy tomik, co stało się nawet przedmiotem kontrowersji z Kajzarem. „Różewicz – wspominał Siemion – napisał mi tak: „Wojtkowi Siemionowi na pamiątkę starej znajomości i Starej kobiety, która dzięki Helmutowi Kajzarowi zamieniła się w Siemiona. 29 I. 1996”. Wtedy zdziwiony Helmut powiada do Różewicza: Tadeuszu, pomyliłeś się, przecież to niemożliwe, żeby Stara Kobieta zamieniła się w Siemiona. To Siemion zamienił się w Starą Kobietę. A Różewicz ze spokojem: To jest właśnie prawidłowe, jak napisałem”. Ta uwaga poety wydobywała specyfikę aktorstwa Siemiona, który „inkorporował” postaci, wchłaniał je, nie zacierając ich elementarnej indywidualności.

Nie zawsze jednak spotkania z tekstem Różewicza kończyły się pełnym powodzeniem. Najwcześniejsza była Mucha, humoreska z tomu Uśmiechy, przedstawiona w telewizji epoki „na żywo” w reżyserii Andrzeja Munka – nie zachował się żaden zapis tego spektaklu, nie udało się nawet ustalić, kiedy został wyemitowany (prawdopodobnie w roku 1958). Humoreska ukazuje cierpienia beztalencia literackiego, które nie może wpaść na trop odpowiednich słów i cierpi katusze, mozoląc się bez powodzenia nad tekstem. Ofiarą literata pada mucha, owad szczególnie przez Różewicza hołubiony. Siemion tekst wykuł na pamięć, ale na wszelki wypadek na biurku miał liczne „ściągi”, które dawały mu poczucie bezpieczeństwa. Kiedy jednak doszło już do emisji, aktor za radą Munka rozsypał malowniczo papiery z biurka – co miało być oznaką jego bezradności twórczej – a przy okazji nieopatrznie stracił „ściągi”. Przerażony szukał ich do końca transmisji, nie przestając mówić i tak dotrwał w poczuciu całkowitej klęski do ostatniego zdania: „Męcz się tutaj, męcz, dużo to kogo obchodzi”. Ale Munk był zachwycony: „Świetnie, świetnie! No właśnie to chciałem osiągnąć. Byłeś cudownie beznadziejny”.

Ale zdarzyło się i odwrotnie – to Siemion był pewien sukcesu, kiedy w Starej Prochowni przedstawił Śmierć w starych dekoracjach (1972) z udziałem Wandy Wiłkomirskiej. Tym razem to poeta był niezadowolony, a choć recenzentka „Kultury” doceniła grę Siemiona, i ona zauważyła w spektaklu dysonans – bo wielkie wrażenie estetyczne, jakie wywołał koncert Wiłkomirskiej, okazało się „zupełnie niezbieżne z obrazem Rzymu w Różewiczowskim zwierciadle”. Śmierć zagrał Siemion tylko trzy razy, ostatni raz w Buenos Aires (1985).

Kilka lat później pokazał jeszcze w Starej Prochowni Duszyczkę (1978). Przygotowania do premiery opisał w „Lekcji czytania. Różewicz”, odsłaniając skalę wyłaniających się przed interpretatorem trudności, począwszy od pierwszego zdania – „Wśród ogłoszeń w gazecie” – na którym łatwo można się potknąć. „Jak to powiedzieć – zastanawiał się aktor. – Żeby brzmiał szelest przewracanych stron gazety: „sró” „ogł” „sze” „gaz” „cie”. Gdzie jest „śr” „sze” „az” „cie” przeplatane samogłoskami „ó-o-e-a” – szelest – otwarcie strony – powtarzane czterokrotnie. Czterokrotnie, bo musi świadczyć o sposobie czytania gazety”. Oto sposób postępowania, wgryzania się w tekst, szukania ekwiwalentów dźwiękowych, akcji brzmieniowej, która uobecnia słowo poety. A to przecież zaledwie początek skomplikowanego tekstu i początek analizy. Wśród morza trudności jeszcze jedna, wówczas niełatwa do przezwyciężenia. Aby ukazać konieczne w finale „świńskie maski oglądaczy”, chciał inscenizator wprowadzić na scenę nagą dziewczynę. Nagość w teatrze była tedy traktowana podejrzliwie i długo trwały poszukiwanie aktorki, która się na to zdecyduje (ostatecznie grały ten ważny epizod trzy aktorki na zmianę). Najpełniej oczekiwania Siemiona zrealizowała Teresa Nawrot, który zaświadcza, że „bardzo pięknie, po grotowskiemu zagrała tę postać, była Dziewczyną, która „nie istnieje”. Była tylko projekcją słowa, stworzoną przez zapis poety, a nie rzeczywistą dziewczyną. Myślę, że dlatego robiło to aż takie wrażenie na publiczności”. Recenzenci (na wszelki wypadek?) ten spektakl przemilczeli.

Ale to nie był koniec Różewiczowskich zasług Siemiona. Na osiemdziesięciolecie urodzin poety wystawił mu w Petrykozach pomnik. To był kamienny krąg Kartoteki. Warto przypomnieć, że przed laty Wojciech Siemion grał Bohatera w świetnej inscenizacji Tadeusza Minca w Teatrze Małym – Teresa Krzemień określiła go wówczas „genialnym odtwórcą Bohatera”. Kamienny krąg był więc powrotem do dawnej przygody z tekstem Różewicza.

Utworzył go z 18 polnych kamieni, a wewnątrz kręgu, na osi Północ-Południe umieścił szkielet żelaznego łóżka, w którym od razu można rozpoznać łóżko Bohatera Kartoteki. Każdy z kamieni reprezentował jakąś postać z dramatu, a podkreślały to małe formy rzeźbiarskie Adama Szubskiego, wtopione w kamienie. Oto jeden z nich z żołnierskim daszkiem i palcami złożonymi do salutowania, wiadomo, Ojciec. Z przeciwnej strony talerz, sztućce, to Matka. Z boku teczka – to jeden z mierniczych, czyli niegdysiejszych panów z wiadomego Urzędu. Na innym kamieniu markowy biustonosz, chyba Triumpha, a więc Młoda Niemka (– Z pani ojcem polowaliśmy w czasie wojny./ Polowaliście. A na co?/Na siebie).

Na otwarcie pomnika przygotował Siemion dwuosobową Kartotekę, którą miał wykonywać wespół z Wieńczysławem Glińskim, ale Gliński przybył trochę za późno i Siemion zaczął Kartotekę grać sam, zamieniając ją w teatr jednego aktora. Pośród tych kamieni Gospodarz prowadził potem od czasu do czasu lekcje ze swymi uczniami. Objaśniał i inscenizował z nimi Kartotekę, a czasem pokazywał w wersji jednoosobowej ten niezwykły utwór, w który poeta wpisał polski los.

[Na zdj: Wojciech Siemion jako tytułowy Śmieszny staruszek, Teatr Kameralny Wrocław, archiwum WROSTJA.]

Leave a Reply