Przejdź do treści

Pinkwart na czwartek: Perspektywa sochaczewska

Image

Po dziesięciu tygodniach przerwy w komentowaniu bieżącej rzeczywistości wchodzę znów do tej samej rzeki. A dokładniej – do tego samego ścieku politycznych pomyj, który czy tego chcemy, czy nie, przepływa od pewnego czasu przez nasze życie. Ciekawe, że kiedyś polityczny znaczyło to samo, co grzeczny, uprzejmy. Dziś słowo wykonało salto, a polityka, szczególnie w Polsce od grzeczności jest odległa o cały Kosmos, zaś chamstwo stało się zasadą ustrojową. Odnosi się wrażenie, że przyboczni Jarosława Kaczyńskiego licytują się w tym, kto z nich wypowie się publicznie bardziej agresywnie, bardziej kłamliwie i bardziej głupio, zapewne wierząc w to, że na owych głupców, łgarzy i chamów skończonych (ukłony dla pani Wandy Traczyk-Stawskiej, wszystkiego dobrego w dniu imienin!) prezes spojrzy łaskawszym okiem niż na tych, którzy są bliżej średniej krajowej. Kaczyński zresztą w tych zawodach chamstwa, pomówień i głupoty daje zwykle sygnał startowy, ale jego techniki manipulacyjne są tak samo przestarzałe jak on. Stosując goebelsowskie metody tworzenia alterprawdy za pomocą powtarzania w miarę możliwości z jak największym patosem kłamstwa – o stosowanie goebelsowskich metod oskarża się przeciwników. Ziewamy. Metodę „łapaj złodzieja” obserwujemy od dzieciństwa. Najpierw oskarża się Niemcy, że swoim pacyfizmem, wywołanym powojennymi wyrzutami sumienia, sprzyjają Rosji i osłabiają NATO, a potem, gdy zaczynają powiększać budżet wojskowy – oskarża się je, że zbroją się być może przeciwko Polsce. Ziewamy. Niemiecki rewizjonizm był paliwem politycznym w czasach Gomułki, kanclerza Adenauera i odwetowców z niemieckiego związku wypędzonych, Czai i Hupki. Gomułka też walił pięścią w stół, aż mu okulary spadały, a Jarosław Kaczyński w obawie o skutki osteoporozy wali pięścią werbalnie, żądając od Niemiec odszkodowania za drugą wojnę, a może i za wojnę w Ukrainie. Prezesowi czas nie tylko stanął, ale dokonał refluksu. Jego Polska powinna stać się Winkelriedem Narodów i wystawić pierś wobec wszystkich polskich wrogów, czyli wobec wszystkich. Wobec Rosji i Niemiec – wiadomo, wobec Szwecji za potop szwedzki, ostrzeliwanie Częstochowy i ukradziony galeon Vasa, wobec Czech za brzydką Dąbrówkę i Turów, wobec Słowacji za piwo Smädni Mnich i związane z nim szarganie świętości i za to, że z powodu Słowacji nie graniczymy z Węgrami, dokąd po przegranych wyborach można by było łatwo uciec i nie narazić się na los Kadafiego, a co do Ukrainy to nawet mówić nie warto. Póki zastępczo bije się z Rosją, pozwalając nam w miarę bezpiecznie choć mało komfortowo żyć, póty nie wypominamy jej Wołynia i Chmielnickiego, ale na wszystko przyjdzie czas. O dwudziestu paru wrogach w Brukseli też nie zapominamy. W zasadzie mówi się o okupacji Polski przez Unię Europejską, co ma niezłe uzasadnienie, bo przecież Polska jest członkiem Unii Europejskiej, Unia Europejska to jakby my sami, no a niejeden z nas uważa, że Polska jest okupowana przez Polskę PiS, która też jeszcze należy do Unii. Jeśli trzon intelektualny partii rządzącej, Marek Suski mówi o Unii Europejskiej, że Unia jest głupia, to wie, o czym mówi, jako przedstawiciel władz kraju, który jest, jak na razie, pełnoprawnym członkiem tejże Unii. Oczywiście wiem, że jeśli trzon obraża Unię, to obraża nie siebie, jego nie można obrazić, tylko tych innych, a dokładniej – władze Unii, bo przyzwyczaił się myśleć, że to jacyś faceci i (o zgrozo!) facetki rządzą Unią tak, jak jego prezes rządzi Polską. O tym, że w Unii naczelną zasadą jest uciążliwa w realizacji rządów demokracja, pan Suski nie wie, czemu się nie dziwimy, bo choć pan Suski swą wiedzą nas nie poraża, to już nas niczym zdziwić nie może. Podobnie jak inny element trzonu intelektualnego partii, minister Przemysław „Korzeń” Czarnek, który właśnie niedawno wypowiedział się publicznie, że ideologia LGBT, tak jak nazizm, komunizm i współczesne lewactwo wyrasta z korzenia neomarksizmu. Jeśli pan Czarnek mówi o korzeniach neomarksizmu, który przeniknął Unię Europejską (eo ipso i Polskę), to wie, o czym mówi. Majstrowanie przy podręcznikach historii, oskarżanie o ideologizację społeczeństwa wszystkich, którzy nie reprezentują jedynie właściwej ideologii PiS i patronującego mu Kościoła Katolickiego to oczywiście i tarcza, i miecz, które są niezbędne do walki z przeciwnikami. Jak to wiadomo od czasów ideologicznych poprzedników ministra Czarnka – w miarę postępów rewolucji narastają ruchy kontrrewolucyjne, więc walka jest zasadą, którą kierować się będą władze, także oświatowe. Każdy polski uczeń posiądzie w szkole umiejętność posługiwania się różańcem bojowym oraz KBKS-em. Strzelanie do tarczy zastąpi geografię, fizykę, chemię i wychowanie fizyczne. Z tego ostatniego pozostanie musztra i skakanie przez koziołka-matołka.

Jeśli zaś w poszukiwaniu kujących kozy kowali jakiś kolejny minister zawędruje do Pacanowa – Służba Ochrony Państwa zadba o to, by dyżur na poczcie pełnili rządowi agenci, wyposażeni w instrukcję obsługi wysokich urzędników. Szczegóły są tajne, ale niewątpliwie główną zasadą będzie aprobata wszystkiego, co PiS-owskie, patriotyczny optymizm i podlizywanie się znaczkom. Poza Pacanowem i Sochaczewem na celowniku dążącej do reelekcji władzy są także inne miasta i wioski, więc najbezpieczniej byłoby wyjechać tam, gdzie twarze i bajędy prominentów rządzącej partii nie dotrą. Rozumiem dziennikarzy, którzy podstawiają sitka mikrofonów i obiektywy kamer przed owych Ezopów współczesności – jedni, by się nimi zachwycać, inni by się na nich oburzać czy ich wyśmiewać, ale wielbiona czy krytykowana głupota, chamstwo, kłamstwo i niekompetencja są niewątpliwie ciekawym materiałem dziennikarskim, tylko mam takie wrażenie, że na pensje tych osób płacimy my – pan, pani, ja, społeczeństwo. A ja z własnej woli biletu do cyrku bym nigdy nie kupił. Nie lubię ani klaunów, ani tresowanych zwierząt.

Za parę godzin wyruszam w drogę na tegoroczną wakacyjną przygodę i nie wiem, czy słowo droga bardziej odnosić się będzie do trasy czy do kosztów wakacji. Nie wiem, kiedy wrócę i czy wrócę – pewność jutra jest dziś droższa niż benzyna u prezesa Obajtka. Skąd ten pesymizm? – zapytacie. Z otaczającego mnie świata. Świata, w którym całkiem niedaleko szaleje wojna, świata, w którym całkiem blisko szaleją ludzie rządzący moim krajem. Wojna, która wybuchła zgodnie z oczekiwaniami, i która trwa niezgodnie z oczekiwaniami. Na początku byliśmy pewni, że Rosja podbije Ukrainę w ciągu trzech dni, wyeliminuje Zełeńskiego, zastąpi go posłusznym Janukowyczem czy kimś podobnym i stworzy z niej drugą Białoruś. Kiedy potem okazało się, że Ukraina bohatersko stawia Rosji opór, a wiadomości, które do nas docierały przedstawiały wydarzenia naraz jako pasmo okrucieństw ze strony Rosji i pasmo rosyjskich klęsk, ubranych w kolorowe szaty memów, zabawne obrazki pokazujące Cyganów, kradnących ruskim czołg i buńczuczne komentarze. Kiedy rosyjska ofensywa cofnęła się spod Kijowa – myśleliśmy, że Rosja się ugnie, zrezygnuje z dalszej walki i z jakimś tam elementem twarzy wojnę zakończy. Nie zdarzyło się nic z tych rzeczy. Teraz Rosja dusi Ukrainę pod gąsienicami czołgów. Prezydent Zełeński, który na początku zaskoczył wszystkich swoim bohaterstwem, teraz – odnoszę takie wrażenie – irytuje część świata swoimi żądaniami pomocy. Żądaniami, nie prośbami. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że nie ma innego wyjścia, musi liczyć na pomoc z zagranicy, bo Ukraina sama nie da rady, ale zdając sobie również sprawę z tego, że ewentualna klęska Ukrainy jest klęską nas wszystkich i początkiem podboju świata przez Rosję – sądzę, że Zełeński przesadził sugerując nam, że jeśli Ukraina przegra, to będzie wina nie Ukrainy i nawet nie Rosji, tylko tych, którzy nie wyposażyli Ukrainy w odpowiednią broń, w odpowiednich żołnierzy, odpowiednią strategię i tak dalej.

To wszystko prawda, ale świadomość tej prawdy nie pomoże w niczym do wygrania tej wojny. Oczywiście tę wojnę można też przegrać. Świat, niestety, czy się nam to podoba czy nie – musi i taką ewentualność brać pod uwagę. I nie wszyscy, czy się nam to podoba, czy nie – uważają, że jeśli Ukraina przegra – przegramy wszyscy. Trwająca wojna jest błogosławieństwem dla polskich władz, to polityczne złoto, o którym czytaliśmy w mailach Michała Dworczyka, o wiele cenniejsze niż to, które pojawiło się wcześniej na granicy z Białorusią. Inną sprawą jest to, że rząd PiS kompletnie nie radzi sobie w żadnej sprawie, także i w sprawie tej wojny, ale to jest ewidentne tylko dla części społeczeństwa. Inni ogromnie się podniecają bohaterskim pyskowaniem polskich przywódców strofujących i pouczających inne kraje w sprawie nie tyle poparcia dla Ukrainy, tylko wyzywania Rosji i jej prezydenta. Tyle tylko, że wyzwiskami nie wygrywa się wojny ani nie doprowadza się do pokoju. Jakoś w retoryce polskiej od początku tej wojny nie zauważyłem ani słowa o przyszłym pokoju – co najwyżej o zakończeniu wojny. A to nie jest to samo.

Polska, jak sądzę, po obydwu stronach wewnętrznej politycznej barykady żywi przekonanie, że Rosję da się zabić, oczywiście cudzymi rękami, Ukraińców i Amerykanów przede wszystkim. Publicyści dyskutują na temat tego, czy do zakończenia wojny wystarczy wyeliminować Putina, może jakiś współczesny brat Piłsudskiego będzie zdolny rzucić bombę w stronę carskiego tronu, a potem wszystko już będzie cacy. Nie będzie. Rosja to nie jest Putin, Rosja to jest 140 milionów ludzi, którzy myślą tak jak ich nauczyła historia, którzy będą walczyć, dopóki ktoś im będzie wydawał taki rozkaz, a takie rozkazy wydawać jest bardzo łatwo, jeżeli samemu nie ponosi się za nie żadnej odpowiedzialności. Bo nie wierzę również w odpowiedzialność karną tych osób, które wywołały i prowadzą tę wojnę. Naprawdę Putin czy ktokolwiek na Kremlu to nie jest Slobo Miloszewić.

Rosja ma broń atomową i ciągle nas nią straszy. Pocieszamy się tym, że przecież nie sam szalony Putin decyduje o wciśnięciu guzika, że zawsze w jego otoczeniu będzie ktoś rozsądny, który nie potwierdzi rozkazu otwierającego silosy z rakietami. Może. Oby. Ale można też wyobrazić sobie sytuację, że kiedy Rosja zrozumie, iż nie będzie już mogła wygrać konwencjonalną bronią, będzie chciała zmusić do kapitulacji Ukrainę, a wraz z nią cały Zachód kilkoma uderzeniami taktycznej broni jądrowej, przy pomocy bomb o sile jednej – dwu kiloton zrzuconych na Kijów, Odessę, Zaporoże, może Lwów. Zginie co najwyżej kilkadziesiąt tysięcy osób, ani Rosji, ani nawet nam to nie zagrozi biologicznie, ale skutek odniesie. Lekcja Hiroszimy i Nagasaki została dobrze odrobiona. Jakkolwiek by nie było – i Ukraina, i Rosja, i USA, i Polska muszą zrozumieć to, co na zachodzie Europy już zdaje się jest oczywiste – że jeżeli nawet doprowadzi się do militarnego zwycięstwa jednej ze stron, oby była to nasza strona – wojnę musi zakończyć traktat pokojowy. Ten traktat trzeba będzie z kimś podpisać. Czy się to nam podoba czy nie – tym kimś po tamtej stronie barykady będzie Rosja. No, chyba, że jacyś wojskowi stratedzy mają kunsztowny plan zniszczenia Rosji bez wojny z Rosją, co raczej trzeba włożyć między bajki. Sankcjami? Śmiechu warte. Sankcje wcześniej wykończą nas, niż Rosję.

A nasze lokalne potyczki między Sochaczewem a Pacanowem także muszą się zakończyć tak, by w następnych kadencjach dało się tu żyć. Czy i w jakich okolicznościach będzie to możliwe – zastanowimy się za kilka tygodni.

Maciej Pinkwart, 23 czerwca 2022

Leave a Reply