Przejdź do treści

Z fotela Łukasza Maciejewskiego: LAS SIĘ ZGARBIŁ

SŁOŃCE I CIEŃ”, REŻ. JAN HOLOUBEK

Zgarbieni, obaj. Na tym polega starość. Na tym również. Widz, oglądający, też jak gdyby musi się pochylić, trochę zgarbić, żeby usłyszeć to, co trzeba usłyszeć.

Słońce i cień”, skromny dokument Jana Holoubka z 2007 roku. Gustaw Holoubek i Tadeusz Konwicki idą przez las i rozmawiają. Aż dostrzegą cień.

Opowiadałem o Holoubku i Konwickim studentom Szkoły Filmowej. Nie wiem, mam nadzieję, wciąż mam nadzieję, że wiedzą kim był Gustaw Holoubek, kim Tadeusz Konwicki, ze strachu wolałem nie pytać, opowiadałem o jednym i drugim.

Holoubek: żegnał się z nami na raty. Od miesięcy. Coraz rzadziej pojawiał się w kinie i w teatrze. Ostatnią jego rolą pozostanie Stary Aktor z wybitnej inscenizacji „Wyzwolenia” Wyspiańskiego, którą w Teatrze Telewizji zrealizował Maciej Prus. Patrzy się na tę pożegnalną kreację wielkiego aktora ze ściśniętym gardłem. To właśnie z ust Holoubka pada kluczowe w dramacie Wyspiańskiego pytanie: „Gdzie żem zaszedł, co chciałem uczynić, czym będę?”.

Należał do tej samej grupy wirtuozów, co Zapasiewicz czy Łomnicki, dla których tekst musi być zawsze zrozumiały. Przeczytany i przemyślany. Nie wolno marnotrawić czasu na słowa byle jakie, bezwartościowe, nikomu niepotrzebne. W dekalogu Holoubka w parze z szacunkiem dla litery (literatury) szło zrozumienie dla własnej, niepowtarzalnej fizyczności. Fizyczność Holoubka to było na przykład jego charakterystyczne spojrzenie: czasami ironiczne, niekiedy sentymentalne, ale zawsze inteligentne. Bo też aktorstwo Holoubka, oraz jego publiczny status był w całości kwintesencją inteligenckości rozumianej nie jako wyuczone formułki, które dobrze sprawdzają się na politycznych i biznesowych salonach, tylko jako styl życia. Coraz mniej między nami postaci takiego formatu. Coraz mniej autorytetów. Truskawki w Milanówku z piosenki innego wielkiego nieobecnego, Wojciecha Młynarskiego zostały wyjedzone co do jednej. Została tylko pusta salaterka: trochę udaje światowość, ale to i tak tylko lichy plastik. Podróba.

A Konwicki? Zamglone, ukryte pod ciemnymi okularami oczy Cybulskiego przed ostatnim „Saltem”, grymas bólu na twarzy Holoubka w „Lawie” wg „Dziadów” Mickiewicza, w momencie kiedy Gustaw-Konrad przejrzał na wylot swoje zwycięstwo. Zwycięstwo, którego kresem będzie szlachetna klęska. Porażka ubrana w romantyczny kostium, ale pozbawiona sentymentalnej otoczki – oderwana od prywatnego i zbiorowego szczęścia. Odszedł po cichu, jak siedem lat wcześniej jego przyjaciel Gustaw.

W tym filmie obaj jeszcze są. Jeszcze chwilę pobędą. Gigant aktorstwa, ale i gigant określonej postawy ludzkiej, nie tylko artystycznej. Punkt odniesienia. A obok niego Tadeusz Konwicki, jeden z najważniejszych dla mnie pisarzy, jeden z najważniejszych reżyserów, a jedno obok drugiego, jedno współbrzmi z drugim, co jest przecież wielką rzadkością.

W tym filmie, w „Słońcu i cieniu”, nie ma wspominek z planów filmowych i z literackich biesiad. Idą zgrabieni. Przez las, przez słońce, słońce i cień.

Egzaltowany ów tytuł, dziwnie pasuje. Bo obaj panowie wiedzą już, że cień jest za słońcem. Że nie będzie więcej opalania, wystawiania głowy ku światłu, że pewne rozdziały trzeba zamknąć, i pożegnać się na zawsze. Zobaczyć cień.

Idą zatem, zgarbieni, widz, który jest przede wszystkim słuchaczem, bo dla widza niewiele tutaj miejsca, również się garbi, przechyla. Nie widziałem siebie oglądającego ten film, ale wydaje mi się, że tak właśnie było, że się garbiłem. Wpółzgięty wpółsłuchałem, ale to, co usłyszałem, znowu mnie poruszyło.

Holoubek mówi o aktorstwie. Czym jest? Apologią, obroną inności. Aktor czyli inny. Powinienem to zapamiętać na zawsze, bo jest piękne.

Inność czyli pokazywanie siebie inaczej. I Holoubek przywołuje dzieci. Stroją się, przebierają, a to księżniczka, a to Spiderman. Chcą być inni. Chcą być inaczej. To ich zadanie i cel. Być inaczej, funkcjonować inaczej. To już jest aktorstwo. Często mija, większości mija, niektórym jednak nie.

Chwilę później: „Cieszyłem się na emeryturę, że nic nie będę musiał robić. I naraz, na tej emeryturze, przestały dzwonić telefony, coraz mniej i mniej, w końcu ustało. A dzwoniły zawsze. To jest chyba samotność Tadziu, pomyślałem. I już nie chciałem emerytury”.

Tadziu, a dlaczego my właściwie ciągle po tym lesie chodzimy?” „Bo był las, a nie było nas. Bo będzie las, gdy nie będzie nas”.

Zgarbieni znikają, wkrótce znikną naprawdę. Las trochę się zgarbił.

Łukasz Maciejewski

[Tekst publikowany w październikowym numerze miesięcznika „Kraków”]

Leave a Reply