Przejdź do treści

Naga broń pod latarnią

Maciej Pinkwart o książce Kleopatra. Królowa, która rzuciła wyzwanie Rzymowi i zdobyła wieczną sławę Alberto Angela:

Prawie ćwierć wieku temu byłem po raz pierwszy w Grecji. Nic mi się nie podobało. Drogi prowadziły do nikąd, zabytki przedstawiały sobą kupę kamieni, które trzeba było opakowywać w literaturę, żeby wykrzesać w sobie trochę zainteresowania, nikt nie umiał po angielsku, nie było filozofów, tylko bacowie z owcami, jedyne wino, jakie tam piłem to była domowo pędzona retsina, smakująca jak terpentyna z politurą, a z balkonów w ateńskich wieżowcach waliło pieczonymi kozami. Pewno byłem uprzedzony, bo studiując egiptologię znienawidziłem Greków za to, że doprowadzili do upadku prawdziwy Egipt. Więc kiedy po całonocnej podróży przez Morze Jońskie promem z Patras wylądowałem w Ankonie, niemal całowałem italską ziemię – kraj kulturalnych ludzi, quattrocento, kobiet pięknych niezależnie od wieku, grappy i Juventusu Turyn. Dziesięć lat później pojechałem do Egiptu i w zasadzie podobała mi się tylko pustynia. No i to, co miało co najmniej dwa i pół tysiąca lat. Potem uświadomiłem sobie, że obciążanie winą za upadek Egiptu Greków jest niesprawiedliwe, bo w sumie gdy zawładnął nim Aleksander Macedoński, to po dawnej świetności faraonów zostały już tylko piramidy, trochę świątyń i mnóstwo śmieci po kolejnych najeźdźcach, z południa, wschodu, zachodu i północy, rządzili jacyś uzurpatorzy z Sochaczewa, wreszcie przyszli Persowie, którzy prawie połknęli Egipcjan, ale ci zaczęli się przyjaźnić z Grekami, Persów wygonili, a potem przyszedł Aleksander i wziął Egipt jak jabłko podane na talerzu. No, ale i on, i jego oficerowie, którzy po nim zawładnęli Egiptem, nawet w Grecji byli – jako Macedończycy – najeźdźcami. Jednak przynajmniej część z nich udawała, że są tutejsi i ciągną dalej ten faraoński wózek. Budują Aleksandrię, która staje się intelektualną stolicą świata i największym miastem greckim, ale bardziej kosmopolitycznym niż dzisiejszy Paryż. Wznoszą na wysepce Faros największy – po piramidzie Cheopsa – budynek świata: 120-metrową latarnię morską. Nazwa owej wysepki wejdzie potem do kilku języków świata jako określenie każdej latarni morskiej. A potem przychodzą Rzymianie i traktują Egipt jak jedną wielką stodołę. Później pojawiają się chrześcijanie i od razu zaczynają się kłócić: Koptowie uważają się za jedynych sprawiedliwych, i jedynych na miejscu nad Nilem bo usiłują implementować wiarę w jedynego Boga (w trzech osobach poniekąd) w środowisko wielu bogów staroegipskich, Bizancjum walczy z egipskim monofizytyzmem, pojawia się pojęcie herezji, egipscy chrześcijanie uciekają od sporów na pustynię i tworzą ruch monastyczny, a potem przychodzą Arabowie i rozpirzają wszystko. Na początku wygląda to nawet atrakcyjnie, przez jakiś czas Aleksandria jest wzorem tolerancji, może nawet Al-Kahira – miasto zwycięzców nie było ośrodkiem opresji, ale z islamem jest jak z wirem na oceanie: na obrzeżach mogą kręcić się powoli jakieś łodzie i jak będą miały siłę i szczęście, to się uratują. Ale większość raczej wpadnie do środka jak do czarnej dziury. A już na pewno nie da rady płynąć pod prąd. Niewiele czasu potrzeba, by chrześcijańscy Koptowie przeszli do folklorystycznego podziemia, faraońskie pamiątki stały się towarem handlowym, a potem dobrze się sprzedającą atrakcją turystyczną, a mądrość dawnych Egipcjan przeszła do historycznej anegdoty. To podobno kapłani egipscy opowiadali Solonowi o Atlantydzie, co powiedział nam Platon. To w Aleksandrii mieściło się centrum nauki i wiedzy całego świata, taki Oxford, Cambridge, Harvard, Bolonia i Library of Congress w jednym. Setki tysięcy rulonów i kodeksów Biblioteki Aleksandryjskiej, stale czytanych, dyskutowanych, kopiowanych i uzupełnianych było chlubą Egiptu – Egiptu Ptolemejskiego. A więc greckiego. Egipt może upadał, ale nadal był najważniejszym ośrodkiem nauki.

Jednak dla Rzymu był wciąż tylko stodołą, w której poza pszenicą było mnóstwo złota, żołnierzy i kłócących się rodzin królewskich. W czasie jednych z takich kłótni przypłynął z Rzymu Juliusz Cezar i zrobił porządek między kłócącym się rodzeństwem-małżeństwem. Przy okazji walk w stolicy, spłonęła część Biblioteki. Potem zbiory znów się powiększyły, m.in. poprzez przekazanie Aleksandrii zrabowanego księgozbioru Biblioteki w Pergamonie, ale gdy chrześcijanie stali się podporą cesarstwa, zaczęli niszczyć wszystko to, co było według nich pogańskie. Obracali w ruinę pałace dawnych władców, burzyli świątynie, palili dokumenty i cenne pergaminy, które pokazywały stan wiedzy przedbiblijnej. Na przełomie IV i V w. chrześcijański patriarcha Aleksandrii Teofil podburzył lud do zniszczenia pogańskich świątyń w Aleksandrii – i wtedy zapewne spłonęła większość zbiorów Biblioteki. Wtedy też chrześcijanie zabili neoplatońską filozofkę i matematyczkę Hepatię z Aleksandrii, być może w czasie ataku na jedną z filii Biblioteki. Kilka wieków później z kręgów chrześcijańskich wyszła czarna legenda, przypisująca zniszczenie zbiorów aleksandryjskich muzułmanom. Rzekomo kalif Omar (Umar ibn al-Chattab) w 641 r. kazał zniszczyć wszystkie księgi, poprzedzając swój rozkaz bon-mocikiem: Jeśli te książki mówią to, co jest w Koranie, są bezużyteczne. Jeśli mówią coś innego niż Koran, są szkodliwe. Dlatego też wszystkie muszą spłonąć. Brzmi nieźle, ale nieprzekonywująco. Przypomina to trochę historię Protokołów Mędrców Syjonu, wymyśloną przez chrześcijan dla uzasadnienia ich antysemityzmu. Anegdotkę o Omarze puszczono w obieg cztery wieki po jego śmierci… Ale kto dziś pamięta, jak wysoko cenili sobie wiedzę, naukę i literaturę dawni muzułmanie, którym zawdzięczamy mnóstwo rzeczy w dziedzinie matematyki, chemii, medycyny, astronomii czy geografii. To oni rozwinęli literaturę, sztukę translatorską i – tak, tak! – kult książek: w czasach słynnego Haruna ar-Raszida kopie cennych ksiąg sprzedawano nawet na licytacjach! Taki tekst, jaki przypisują Omarowi, mogliby wygłosić analfabeci z Państwa Islamskiego, czyli ISIS – który to skrót ma tyle wspólnego z Izydą, co DNA z dnem, jakim jest stan współczesnej wiedzy naukowej w polskich sferach rządzących.

Grecy za czasów wczesnorzymskich byli uważani za twórców kultury, nauki i polityki. I na Greków snobowały się elity rzymskie, często mówiące po grecku tak, jak niegdyś nasza szlachta po łacinie czy, potem, po francusku. Rzymianie wśród Greków uchodzili za barbarzyńców, choć dziś to o nich myślimy jako o naszych kulturowych protoplastach. Nie bez powodu.

Oddajmy głos włoskiemu pisarzowi:

Miło jest sobie wyobrazić, jak generał wchodzi do pałacu i zostaje sam w dużej sali, jak nagle otwierają się drzwi w głębi i przez nie wybiega do niego Kleopatra, jak łączy ich silny, długo oczekiwany uścisk. Jego ręce zanurzają się w barwne szaty królowej, muskularne ramiona obejmują jej smukłe ciało, jakby były gałęziami starożytnego dębu. Wyobrażamy sobie, jak spowija ich zapach jej perfum, złoty diadem królowej spada na ziemię, a tymczasem oni zapominają o całym świecie w długim i namiętnym pocałunku, gorącym jak płomienie pożądania, które trawi ich ciała. Nie potrzeba słów; mówią chwile ciszy, dłonie, oczy. Ale najgłośniej mówią pocałunki, najpierw w usta, potem w szyję, w pierś wzbierającą głębokim westchnieniem. Wargi długo czekały na tę chwilę, a teraz przesuwają się po skórze i delikatnie wypisują na niej niewidzialne słowa miłosnego wiersza, który tylko serce rozumie.

Tak Alberto Angela – paleontolog, pisarz, popularyzator historii – opisuje scenę jednego ze spotkań rzymskiego wodza Antoniusza z egipską królową Kleopatrą. Od razu widać, że pisze to dziedzic wielkiej kultury śródziemnomorskiej, znawca nie tylko dziejów, ale i ludzkich namiętności. I dlatego książkę o Kleopatrze czyta się świetnie, choć trzeba się przyzwyczaić do tego, że cała story, przedstawiająca życie i ponadczasową wielkość ostatniej królowej Egiptu jest opatrzona iście orientalną ornamentyką szczegółów, ilustrujących sprawy codziennego życia, techniki wojennej i… ars amandi na terenach Rzymu, Grecji i jej wysp oraz hellenistycznych osad dzisiejszej Turcji, no i ptolemejskiego Egiptu.

Opowieść zaczyna się opisem Rzymu w okolicach dnia 15 marca 44 r. p.n.e. Kleopatra z kilkuletnim synkiem jest wtedy na Zatybrzu, a jej kochanek – najpotężniejszy człowiek ówczesnego świata – waha się, czy w Idy Marcowe iść na posiedzenie senatu, które tym razem ma się odbyć w rzymskim Teatrze Pompejusza. Tak, to Gajusz Juliusz Cezar, który za chwilę zostanie zabity przez spiskowców. Zadadzą mu 23 uderzenia sztyletami. Już drugi cios, wymierzony Cezarowi przez senatora Gajusza Serwiliusza Kaskę, jest śmiertelny. Wbrew powtarzanym obiegowym opiniom nie zabił go jego domniemany syn, Marek Juniusz Brutus, którego cios był przedostatni, zadany w momencie, kiedy oczy Cezara przysłaniała już mgła śmierci. I na pewno władca nie krzyknął: Et tu, Brute, contra me?, bo rzymski pisarz Swetoniusz przekazał nam swoje spostrzeżenie, że na widok Brutusa ze sztyletem Cezar zawołał: kαι συ, τέκνον?i ty, dziecko?. Jowisz wie, czemu po grecku. To et tu, Brute? włożył mu w usta przeszło 16 wieków później w swojej sztuce pewien Anglik, niejaki Szekspir.

Egipska królowa i rzymski dyktator poznali się w 48 r. p.n.e. w Aleksandrii. Ona miała 21 lat, on – 52. Ona była wygnana z miasta przez brata i zarazem męża, on okupował królewski pałac. By oszukać straże, kazała włożyć się do worka na pościel, który potem jeden z jej sług zaniósł do pokoju Cezara. Plutarch nie precyzuje jak – i czy w ogóle – Kleopatra była ubrana… Wszystko było widać dokładnie, bo pobliska latarnia morska rozświetlała sypialnię błyskającym światłem. Prawdopodobnie jeszcze tej samej nocy zostali kochankami, Kleopatra pozostała królową Egiptu, który zachował niezależność – choć pod protektoratem Rzymu. Cezar nie spieszył się z powrotem nad Tybr, odbył ze swoją królewską kochanką romantyczną podróż wspaniałym statkiem w górę Nilu, docierając prawdopodobnie aż do pierwszej katarakty. Wyjechał, gdy Kleopatra była już w ciąży. Złośliwi powątpiewali, czy na pewno to on był ojcem Cezariona.

Gdy po śmierci Cezara władzę objął triumwirat jego zwolenników – sprawy wschodnie znalazły się w rękach Antoniusza, który potrzebował pomocy Egiptu – jego pieniędzy, ludzi i zboża. Chciał też podporządkować sobie to terytorium i objąć nad nim faktyczne panowanie, a jego królową uczynić swoim wasalem. Nie tak to wyszło. Kleopatra, co prawda, przyjęła zaproszenie (to tylko bardziej elegancka forma słowa „wezwanie”) do Tarsu – tego samego, w którym kilkadziesiąt lat później podobno urodził się Szaweł – żydowski żołnierz, faryzeusz, który szerzej znany jest jako św. Paweł z Tarsu. Jednak jeszcze jest rok 42 przed Chrystusem. Kleopatra przypłynęła do Tarsu największym i najpiękniej ozdobionym statkiem świata, który był jej rajskim światem, a ona sama – jak podaje oględnie niechętny jej historyk Plutarch – była wystrojona niczym Afrodyta na obrazach. No cóż, nie było jeszcze wtedy słynnego dzieła Botticellego, ale możemy przypuszczać, że Kleopatra, leżąc na pokładzie statku, sunącego do centrum Tarsu w górę rzeki Kyndos, podobnie jak Wenus nie była przesadnie wyubierana. A w dodatku otaczały ją nagie dzieci-amorki i najpiękniejsze służące, ubrane jedynie w przezroczyste spódnice. Antoniusz, który początkowo kazał ją doprowadzić przed jego oblicze do pałacu – kapituluje. Kleopatra to jego wzywa na pokład. Afrodyta ma 27 lat. On, nazywany Nowym Dionizosem – 41. No i wpadł, jak śliwka w kompot. Zostanie natychmiast jej kochankiem, żołnierzem, obrońcą, ojcem trójki ich dzieci, może nawet mężem. Jak wiadomo, związek ten – choć romantyczny – nie przyniósł szczęścia ani im, ani Egiptowi, ani Rzymowi.

Jedenaście lat później siły Kleopatry i Antoniusza zostaną pokonane na Morzu Jońskim koło greckiego miasta Akcjum przez – zdawałoby się – kiepskiego żołnierza i dość podłego człowieka, jakim był adoptowany syn Cezara, Oktawian, który jednak miał znakomitego i doświadczonego dowódcę wojsk – generała Marka Wipsaniusza Agryppę. Wkrótce potem niemal wszyscy dawni sojusznicy zdradzają Antoniusza i Kleopatrę, przechodząc do obozu przeciwnika. Oktawian w żadnym momencie nie widzi w egipskiej królowej pięknej, uwodzicielskiej kobiety, tylko wroga, którego trzeba się pozbyć – jej, jej kochanka i jej dzieci. Następuje oblężenie Aleksandrii. Kleopatra ze służącymi zamyka się w budowanym dla siebie i Antoniusza mauzoleum i aby zmylić tak wrogów, jak i Antoniusza – udaje samobójstwo. Chce skłonić swojego mężczyznę do wybrania honorowej śmierci z własnej ręki. Może liczy na to, że po śmierci Antoniusza Oktawian jej daruje i przyzna prawa do tronu egipskiego jej dzieciom. Antoniusz przebija się sztyletem, ale nie trafia w serce, tylko w brzuch. Nie umiera od razu. Jeszcze zostaje przetransportowany do kryjówki Kleopatry, jeszcze widzi, że został wprowadzony w błąd. Umiera, a Kleopatra dowiaduje się, że Oktawian jej daruje życie, jej dzieci – a zwłaszcza Cezarion – nie mają szans na kontynuowanie dynastii, a jej udziałem będzie przemarsz w kajdanach ulicami Rzymu podczas wielkiego triumfu nowego cezara, który nie ma w sobie nic z geniuszu swojego poprzednika, ale to on założy podwaliny pod rzymskie imperium.

Tego ostatnia królowa Egiptu nie zaakceptuje nigdy. Nie ma już nic, poza honorem. Umiera z własnej ręki. I choć między bajki należy włożyć znaną legendę o samobójczej śmierci przez ukąszenie przemyconej do jej kryjówki żmii czy kobry (najprawdopodobniej była to szpila z trucizną, którą Kleopatra nosiła we włosach) – ta jej śmierć u boku nieżyjącego już wcześniej kochanka znów prowadzi nas myślą do literatury. Czyż – mimo całkowicie różnych okoliczności historycznych – Kleopatra i Antoniusz nie giną w sumie wskutek nieporozumienia podobnie jak Julia i Romeo? A czy zbiorowe zabójstwo Cezara dokonane przez przeciwników jego dyktatury nie przypomina trochę wymyślonego przez Agathę Christie aktu zemsty, wykonanego przez pasażerów „Orient-Expressu”?

Nie wiemy, jak wyglądała. Miejsce jej pochówku zostało zniszczone, nie ma jej mumii, żadnych śladów DNA, nie ma nawet jej portretów czy rzeźb. Mamy kiepskie wizerunki na kilku monetach, mamy płaskorzeźbę prawdopodobnie przedstawiającą Kleopatrę w świątyni w Denderze w południowym Egipcie. Próba rekonstrukcji jej wyglądu pokazuje, że nie była olśniewającą pięknością i z pewnością nie przypominała tego jej wizerunku, jaki utrwalił się nam w pamięci po obejrzeniu Elizabeth Taylor w słynnym filmie Josepha Mankiewicza. Ale była niezwykle inteligentna, wykształcona, odważna, znała kilka języków, prawdopodobnie w młodości stała się bywalczynią Muzejonu i Biblioteki. Zapewne główną jej bronią – zaczepną i obronną – był seksapil, czy może lepiej powiedzieć: niezwykła kobiecość, ale nie osiągnęłaby wiele, gdyby nie jej fascynujące wnętrze.

A ile osiągnęła? Nie uratowała niezależności swego kraju, ale w ówczesnych warunkach historycznych nie było to możliwe. Osiągnęła drobiazg: nieśmiertelność. I kiedy w 1799 r. żołnierze napoleońscy odkryli w Rosetcie płaską stelę, zapisaną w trzech językach – dwu egipskich i greckim – szybko odczytano zawarte tam imię Kleopatry. Nie była to „nasza” królowa, tylko jej starsza o 166 lat praprapraprapraprababka Kleopatra I, ale to o Kleopatrze VII wszyscy na początku pomyśleli.

Egzemplarz książki Alberto Angeli ma tytuł wydrukowany na zielonym tle. Głównym jego elementem jest zapisane złotą czcionką imię Kleopatry. Po kilku dniach czytania zauważyłem, że złoto niemal całkowicie się wytarło. Został biały podtytuł. I treść, zawarta między ozdobnymi okładkami.

I złota głowa węża, który prawie na pewno nie stał się przyczyną jej śmierci, ale symbolizował jej władzę, podobnie jak innych wielkich faraonów.

Nowy Targ, 7 maja 2021

Maciej Pinkwart

—————————

Alberto Angela, Kleopatra. Królowa, która rzuciła wyzwanie Rzymowi i zdobyła wieczną sławę. Tłumaczenie Tomasz Kwiecień. Wydawnictwo „Czytelnik”, Warszawa 2021, 394 strony.

Leave a Reply