Przejdź do treści

Męczennica wyznaje

Tomasz Miłkowski pisze po premierze monodramu Ireny Jun MATKA MAKRYNA w Teatrze Studio:

To była jedna z najsłynniejszych mistyfikacji. Matka Makryna Mieczysławska (właściwie Irena Wińczowa, 1784-1869), domniemana ksieni klasztoru bazylianek w Mińsku, okazała się oszustką, która wprowadziła w błąd całe roje polskich patriotów i prominentnych dostojników Kościoła katolickiego z papieżem włącznie, złaknionych nowej legendy. Kiedy na horyzoncie pojawiła się kandydatka na świętą męczennicę, dręczona przez siepaczy moskiewskich, w dodatku spod znaku prawosławnej cerkwi, którzy usiłowali zmusić ją do odstąpienia od unickiej wiary, lgnęli od niej jak muchy. I to nie byle kto: sam Juliusz Słowacki, Cyprian Norwid, a przede wszystkim księża Zmartwychwstańcy.

Słowacki poświęcił jej wzniosły poemat „Rozmowa z Matką Makryną Mieczysławską”. Spotkanie z męczennicą wywarło na nim wielkie wrażenie, choć ujrzał najpierw „prostą niewiastę, rzekłbyś gospodynię/ Siedząca sobie na szlacheckim dworze”, ale zaraz potem kogoś zacznie więcej: „Na twarzy jasne widziałem męczeństwo,/ Jakieś męczeństwo wielkie, boże, złote”. W poemacie zawarł relację Makryny o doznanych krzywdach, którą zwieńczył górnym wyznaniem: „O, cudnie polski otwiera nagrobek/ Ten nowy pańskiej męczennicy żłobek”.

Podobne egzaltacje były udziałem wielu innych jej rozmówców. Szukali u Makryny rady, proroctwa, natchnienia. Stała się swego rodzaju przewodniczką stada. Dopiero z czasem poczęto z niepokojem odkrywać, że wiele szczegółów w jej opowieściach nie zgadza się z faktami, a wreszcie w kilkadziesiąt lat po jej śmierci zaczęto podważać jej wersję życiorysu, aż wreszcie zapomniano. Tymczasem jej życie, pełne dramatycznych doświadczeń: maltretowana przez męża, carskiego oficera, potem podejrzana o oszustwo jako szafarka w kuchni dla ubogich, aresztowana, wreszcie odtrącona przez wszystkich uciekinierka, nim podała się za ofiarę religijnych prześladowań, to idealny materiał na krwisty portret literacki. Wykorzystał te wątki jej losu Jacek Dehnel w zajmującej powieści „Matka Makryna” (2014). Połączył w niej trzy perspektywy narracji: zmitologizowaną przez bohaterkę wersję własnych przeżyć, w których jawiła się jako prześladowana mniszka; relację o jej rzeczywistych losach (w ramach rzeczywistości powieściowej) przed pojawieniem się w Poznaniu, a potem w Paryżu i Rzymie; opis jej związków z polską emigracją w Paryżu i podczas rzymskiej rezydencji. Z tej ostatniej perspektywy obcujemy z bohaterką świadomą dokonanej mistyfikacji, która pilnuje się, aby nie podważyć swoich relacji, a jednocześnie doznaje przedziwnego przemieszania faktów i fikcji, coraz trudniej rozróżnialnych. Te trzy ścieżki monologu Makryny (bohaterka jest jednocześnie narratorką) ujęte zostały w oryginalnej formie językowej, w której dźwięczą rozmaite wschodnie regionalizmy i specyficzne błędy popełniane przez opowiadaczkę.

Z tego ciekawego materiału, korzystając także z poematu Słowackiego jako wprowadzenia, skorzystała Irena Jun w swoim najnowszym monodramie. W pewnej mierze ten spektakl to rodzaj rozliczenia – przed laty bowiem Irena Jun grała całą „Rozmowę” Słowackiego (teraz cytuje tylko fragment), w którym poeta przedstawia zupełnie inny niż Dehmel, wyidealizowany obraz domniemanej męczennicy. Zapewne decyzja o podjęciu pracy nad tym spektaklem nie przyszła łatwo, zważywszy na głęboką religijność aktorki – musiała przezwyciężyć swój naturalny respekt do służebnicy bożej (nawet w przebraniu), aby zmierzyć się z tym mocno splątanym życiorysem. Jednak pokusa była zbyt silna, aby ulec wyznawanym poglądom. Nadto okazało się, że Makryna to postać niejednoznaczna. Wprawdzie oszustka, która wyprowadziła w pole setki swoich zwolenników, ale też kobieta, która niejedno upokorzenia przeszła. Jej zmyślone męczeństwo w tej perspektywie staje się odwetem za poniżenia i sposobem samoobrony.

Materiał literacki opracowała Irena Jun wzorowo, choć musiała zrezygnować z wątków pobocznych, a jeszcze świetniej rysunek postaci. Bohaterka pojawia się przed nami jako leciwa kobieta, która dźwiga swój niełatwy los podwójnego, czy nawet potrójnego życia, bo w powieści Dehmela obecny jest także wątek żydowski – Makryna jest ukazana jako żydowska dziewczyna Julka z wielodzietnej rodziny, która zyskuje szanse społecznego awansu dzięki opiece zakonnic, wykierowujących ją na służącą w szlacheckich dworach. W opowieści artystki ciekawe są relacje tych Makrynowych wcieleń, a zarazem przeżyć – najpierw widać różnice między faktami i wyobrażeniami, ale z czasem w opowieści zarówno prawdziwe przeżycia, krzywdy i małe zwycięstwa, jak i te fikcyjne, „wypożyczone” od innych lub zgoła zmyślone, stają się równie rzeczywiste i z taką samą żarliwością opowiadane. Razy zadawane przez sadystycznego męża okrutnika bolą tak samo jak tylko w wyobraźni wybijane zęby przez prawosławnego prześladowcę. I jedno, i drugie zdarzenie zrównuje się w opowieści Jun, różnice się zacierają, ale stopniowo.

Nie wszystko jest w tych wyznaniach męczeńskie i tragiczne. Nie brakuje także momentów komicznych, kiedy na przykład Makryna przekręca nazwisko Juliusza Słowackiego, a do tego wyraźnie lekceważy jego talent. W powieści Dehmela więcej takich drobnych złośliwości pod adresem koryfeuszy emigracji (Norwid pisany jako „Norwit” itp.), ich swarach, intrygach i walce o rząd dusz.

Krążąc po foyer Teatru Studio, gdzie echo pobrzmiewa jak w kościele (albo klasztorze), mając za jedyny rekwizyt niewielkie schodki ze skrytką, które mogą służyć za konfesjonał albo klęcznik, i trzy wiszące z boku metalowe rury, wydające po uderzeniu przejmujące dźwięki tworzy Irena Jun przejmującą opowieść – teatr zbuntowanej pamięci nieszczęśliwej kobiety, która stała się ku własnemu zaskoczeniu bohaterką emigracji. Choć chciała tylko przeżyć, świadomie podejmuje tę rolę, wciąż niepewna obrotu spraw. Ani na chwilę nie traci z pola widzenia ciężaru doznanych w życiu krzywd. Tych prawdziwych, i tych zmyślanych.

Tomasz Miłkowski

MATKA MAKRYNA wg poematu Juliusza Słowackiego „Rozmowa z Makryną Mieczysławską” i powieści Jacka Dehnela „Matka Makryna”, reż. i wykonanie Irena Jun, kostium Anna Maria Karczmarska, reż. światła Dariusz Zabiegałowski, foyer Teatru Studio, premiera 16 lutego 2018

Leave a Reply