Przejdź do treści

„Fahrenheit 451” nadal parzy

Anna Rzepa-Wertmann o trzecim dniu XXII lubelskich Konfrontacji Teatralnych:

A co, jeśli tylko Szaleństwo może ocalić nasze Marzenia, Wyobraźnię, Empati?

XXII lubelskie Konfrontacje Teatralne, dzień trzeci. Ray Bradbury – „literacki ojciec” najbardziej przerażającej i upiornej dystopii świata oraz François Truffaut, który trzynaście lat później przełożył „Fahrenheit 451” na język kina.

Najpierw były Słowa…

Dla 33 letniegoRaya Douglasa Bradbury (scenarzysty, uznanego już pisarza S-F, nowelisty) rok 1953 był niewątpliwie przełomowy. Sześć lat od debiutu, w dorobku cztery ważne książki*, 8 scenariuszy*, właśnie ruszył do dramatyzowania „Moby Dicka” na zamówienie Johna Houstona*. Październik 1953, początkujące nowojorskie wydawnictwo Ballantines Books wydało właśnie piątą jego książkę. Na okładce ktoś na kształt współczesnego Don Quichote w stroju całkowicie z kartek, palący się. Enigmatyczny tytuł, wprost krzyczący czernią i czerwienią – „Fahrenheit 451”. Rozwiązaniem stało się motto:

451 stopni Fahrenheita to temperatura, w której papier zaczyna się tlić i palić”.

Lecz strona tytułowa mieści też i drugie, czy nie ważniejsze i istotniejsze, o którym często się zapomina, a szkoda…

Jeśli dadzą Ci papier w linie, pisz w poprzek”*

If they give you ruled paper, write the other way” *

W czasach najostrzejszego zimno-wojennego szaleństwa, strachu maccartyzmu, Ameryki Harry Trumana i Dwighta Davida Eisenhower’a światło dzienne ujrzała tak przerażają i mrożąca krew w żyłach dystopia, iż naprawdę długo zamysł literacki Raya Bradbury był nie do pokonania.

Era samolotów o napędzie atomowym służących jako taksówki lub powietrzne autobusy. Jetpacków do osobistego przemieszczania się. Wszechogarniających, wszechwładnych, wszech ogłupiających olbrzymich ścian ekranowych – przez które wciąż sączy się „Rodzinka”, zaklejająca jak wata uszy, oczy, umysły. Ludzie jak automaty: piękni, narcystyczni, uzależnieni od środków nasennych i stymulantów. Pozbawieni uczuć, empatii, wyjałowieni z wszelkiego człowieczeństwa, w każdej chwili gotowi zadenuncjować każdego: matkę, siostrę, żonę, szwagra, sąsiada… Za nieoglądanie Ścianowizji, dyskutowanie, posiadanie własnych poglądów i opinii, bycie odmiennym od Pozostałych. Nierównym, niezgodnym, inteligentnym, myślącym, mającym kręgosłup i zasady moralne; po prostu będącym sobą, czyli stanowiącym zagrożenie dla ogółu.

Przede wszystkim jednak za najgorsze z przestępstw: posiadanie i czytanie Książek, umiłowanie Słowa, szanowanie jego siły i mądrości… Społeczeństwo obrazkowe bało się słów, wręcz przerażała je ta czarno-biała broń!

Książki nie mówią nic! Nic, czego byś mógł uczyć innych czy w co wierzyć. Mówią one o nieistniejących ludziach, tworach wyobraźni, jeśli należą do literatury pięknej. Jeśli nie należą do tej literatury, to jeszcze gorzej: jeden profesor nazywa drugiego idiotą, jeden filozof wrzeszczy, by zagłuszyć drugiego. Wszyscy biegają w kółko strącając gwiazdy i gasząc słońce. Gdy się z nimi zadasz, jesteś stracony. (…) Klasyków obcina się, by ich dopasować do piętnastominutowych audycji radiowych, następnie obcina dalej, by tekst zmieścił się na szpalcie, której przeczytanie zajmuje dwie minuty, a wreszcie wyciska się do dziesięcio- czy dwunastowierszowego streszczenia w słowniku. (…) Napchaj ich niezapalnymi faktami, wbij w nich tak cholernie pełno suchych faktów, żeby czuli się nasyceni i niebywałe „zdolni”, posiadając taką wiedzę. Wtedy będzie im się zdawało, że myślą, i będą mieli poczucie ruchu nie poruszając się. I będą szczęśliwi, ponieważ fakty tego rodzaju nigdy się nie zmieniają. Nie dawaj im żadnego śliskiego materiału w rodzaju filozofii czy socjologii, by wiązała te fakty. W ten sposób osiąga się tylko melancholię”.

Któż to się tak puszył, perorował i produkował? Ano wszechwładny, uważający się za najmądrzejszego kapitan Straży Pożarnej Beatty, szef Guy Montaga (protagonisty „Fahrenheit 451”).

Straży, która w tamtym świecie paliła książki na popiół, by potem spopielić w ten sam sposób drogę do marzeń, wyobraźni, kreatywności, wolności, wszelkich jasnych i dobrych uczuć i idei!

Przyjemnie było palić. Patrzeć jak ogień pożera rzeczy, jak je osmala, jak z mienia – przyjemność to była niewymowna”*. Niewątpliwie każdy, kto choć raz przeczytał te słowa w jakimkolwiek języku, ulega ich czarowi, wpada w sieć – spotykając tam Guy, jego żonę Millie, postrzeloną nastoletnią sąsiadkę Clarisse McClellan i jej wuja, „Książkowych Ludzi”…

Potem sensy i podteksty stały się obrazami

Nie dziwię się François Truffaut, że zaczął adaptować książkę na scenariusz i walczyć o fundusze, nim nauczył się wreszcie angielskiego! Ponoć Jean-Louis Richard – współscenarzysta – z taką pasją walczył o prawa do adaptacji, iż w zasadzie Ray Bradbury nie miał wyjścia. Już na etapie zdjęć był zadowolony ze współpracy. Przeczuwał, że powstaje film wybitny, niepokojąco niepokorny, ważny. Mimo iż był to pierwszy obraz, w którym reżyser zdobył się na „mariaż z kolorem”, „Fahrenheit 451” pozostał na swój sposób filmem monochromatycznym. W dużej mierze przez twórców: Truffaut i jego ekipa wiedli swój rodowód kinowy z realizmu i Zimnej Fali. Po części ze względu na miejsca, zabudowę i czas kręcenia: przez trzy zimowe miesiące 1966 roku zarówno angielskie Berkshire, Buckinghamshire, jak i francuski departament Loiret były szare, zimne, przygnębiające szarością i beznadzieją. Wreszcie przez zamknięcie w czworokącie kolorów: popielatej czerni, czerwieni, żółci i nienasyconej czerwieni.

Adaptacja tak trudnego tekstu była zadaniem karkołomnym. W sensie dosłownym jest się od pierwszej sekwencji przykutym do fotela, spiętym, powoli świadomie wsysanym w dystopijny świat Montaga, poddanym w pełni prawom i zasadom tamtej rzeczywistości – każda minuta jest tej uwagi i skupienia ze wszech miar warta! Wracam do niego, oglądam, delektuję się. Choć za każdym razem nieodmiennie przeraża mnie ekranowa wizja.

Czy umiałabym żyć bez książek? Bez tych, które były i są całe życie moimi najwierniejszymi przyjaciółmi, kompanami, powiernikami, mentorami, Sezamem Wiedzy?

Czy byłabym w stanie istnieć, żyć, oddychać w świecie, w którym za posiadanie własnych osobistych, odmiennych od ogółu opinii, sądów i poglądów w najlepszym wypadku spotkał by mnie ostracyzm społeczny i alienacja? W najgorszym – więzienie lub śmierć?

Czy można żyć bez marzeń, nadziei, uczuć, więzi, empatii, zwyczajnej sąsiedzkich serdeczności…?

Ray Bradbury: Books Are …

My books? They’re the center of my life! They’re the center of my guts! The center of my ganglion! The center of my antennae! The center of being alive! That’s what my books are. The last significant thing I read was the essays of George Bernard Shaw, because he was the greatest playwright of the 20th century, and reading his essays that preface all of his plays are just as much fun as reading his plays! He cared about all the issues of our time and tried to answer them with his own arguments, and he was brilliant! And he’s one of my heroes.(…)”*

*http://www.imdb.com/title/tt0049513/?ref_=nm_flmg_wr_83

*Ray Bradbury „451’ Fahrenheita”, przełożyła Iwona Michałowska;

Agencja Wydawnicza SOLARIS Stawiguda 2008; s.5

*https://www.goodreads.com/quotes/14578-if-they-give-you-ruled-paper-write-the-other-way, https://www.goodreads.com/author/show/36635.Juan_Ram_n_Jim_nez

*Ray Bradbury „451’ Fahrenheita”, przełożyła Iwona Michałowska;

Agencja Wydawnicza SOLARIS Stawiguda 2008; s.9

*https://www.forbes.com/2006/11/30/ray-bradbury-books-tech-media_cx_mm_books06_1201bradbury.html

Leave a Reply