Anna Rzepa Wertmann o drugim dniu „Dźwięków Słów” w Lublinie:
Czwarta edycja lubelskich Prezentacji Form Muzyczno-Teatralnych „Dźwięki Słów”, Dzień wtóry: Życie wewnątrz, Świat na zewnątrz. Uczucia pomiędzy. Bowiem „Liczy się tylko to, co kochasz”; łagodność Antoniny Krzysztoń przeciw ekspresji Piotra Machalicy. Zasłuchani widzowie mimochodem dowiadują się o sobie samych więcej niż kiedykolwiek wiedzieli…
Zdziwicie się czytając ten tekst; albowiem – mimo wybitnego piękna, siły i mądrości obu koncertów – będzie nawet jak na mnie lakonicznie. Na oba czekałam, cieszyłam się, byłam „głodna dźwięków i słów”; zadziwiły, zaskoczyły, przenicowały na lewą stronę…
Łagodność głosu, wszech-otulający spokój, pogoda ducha Antoniny Krzysztoń ujmują i nieco nawet deprymują. Choć do takiego brzmienia i wrażliwości winno się (zgoła niezależnie od wieku) dorosnąć, wręcz duchowo i emocjonalnie dojrzeć.
Jej teksty i śpiewanie to świat intymny, duchowy i mentalny. Emocje są szczersze, uczucia głębsze, spojrzenie bardziej rozległe i ostrzejsze; wewnątrz, w samego siebie, swoje wartości i priorytety. Zapowiadając ten koncert zacytowałam słowa Janusza Deblessema o dotykaniu Tajemnicy przez Antoninę Krzysztoń – coś w tym jest. Słowa jej songów nakierowane są bardziej na: żyć, być, pamiętać, współistnieć, czuć i współodczuwać.
W całym tym pędzie świata, nieustannym wrzasku i hałasie codzienności, narastającej głupocie i wręcz przerażającym schamieniu otoczenia: zatrzymać się, przystanąć, rozejrzeć się spokojniej, dokładniej, wnikliwiej. Odnaleźć swoją Ścieżkę. Żyć życiem godnym, wartościowym, cennym. Coś po sobie pozostawić zyskując jednocześnie najcenniejsze skarby: szacunek, poważanie, arcycenną życiową Mądrość, być dla innych Autorytetem. Życie pełne Wnętrza, Serca i Duszy; droga pokory, cierpliwości, spokoju serca. Proste, prawda: tylko dlaczego ostatnio tak trudne do osiągnięcia, wręcz deficytowe, może mi to Ktoś wytłumaczyć?!
Rozpisanie tych trzynastu błękitnych dróżek do Szczęścia, Wiary, Nadziei i Miłości na (tylko!): Głos(y), czułość i delikatność gitary akustycznej Antoniny Krzysztoń, ekstrawertyzm kontrabasowy Marcina Lamcha oraz mistrzostwo gitarowe opuszków Marcina Majerczyka jest jak dla mnie minimalizmem, który dzięki Prostocie wydobył całe Piękno i Mądrość ze słów na „Skarbie” wyśpiewanych. I o to właśnie szło, Kochani Moi!
Było o Wnętrzu, będzie o Świecie, Męskiej skali i optyce rzeczywistości – czyli o Życiu filtrowanym przez słowa Jana Wołka głosem i ekspresją Piotra Machalicy.
Przy okazji poprzedniej płyty „Moje chmury płyną nisko” padły takie słowa:
„Luksus pisania dla niego jest w tym, że piszę dla niego jak dla siebie. Dla inteligentnego Bożego koślawca, któremu nic nie trzeba tłumaczyć, bo w zakresie swojego abecadła zna wszystkie literki. Nie muszę prężyć firan, troszczyć się o to, co się spodoba. Fruniemy na tej samej wysokości. Bez kompleksów karła i bez odpowiedzialności demiurga. Rówieśnicy i porąbańcy. Szczęśliwi posiadacze prawdopodobnie wszelkich wad i zalet. Więc pisać dla Piotrka jest zajęciem luksusowym. Oczywiście o tyle, o ile luksusem jest babranie się w tym, co boli. Ale i oczyszcza.” *
Trzynaście męskich spostrzeżeń o życiu, kobietach, związkach i „zabójczym słowie na M”. Nie są miłe, lukrowane, ładne i pogodne; ich bazą jest szczerość i uważność. Iście reporterska obserwacja codzienności i świata okiem mężczyzny, który „już żyje trochę na tym świecie, wie jak ów świat działa i funkcjonuje, chleb z niejednego pieca pogryzał…”. Powstają czasem naprawdę długo (jak te do „Piaskownicy”), są mądre mądrością życiową, cenne wiedzą i doświadczeniem, ważne i ważkie. Pisane dla ludzi, których Jan Wołek: zna, ceni, rozumie, za coś szanuje i podziwia, z którymi lubi i chce rozmawiać. Tym razem był to Piotr Machalica.
Jeśli do takich wersów dokłada się nuty autorstwa Wojciecha Borkowskiego, Janusza Grzywacza, Jerzego Satanowskiego Janusza Strobla, Michała Walczaka czy wreszcie Krzysztofa Niedźwieckiego – powstaje coś ważnego, mądrego i cennego. Czego słuchając i oglądając, sami wnikamy w głąb siebie, zadajemy pytania, rozmawiamy, czegoś się o sobie innych dowiadujemy. Tak to już z tym Wołkowym pisaniem jest… Co zostanie we mnie? Zamyślony, nostalgiczny, zanurzony w stracie i wspomnieniach czegoś, co „się zbiło i nie da się skleić” Kustosz. Kolega, co bawi się w Poetę, a jest zwyczajnym małym płaszczliwym nuworyszem, którego żona do „Piniondz- wyrobku” goni; takim pogardza i szydzi nie tylko Artysta! Cudownie mądry tekst „Obrazoburczej”, chwilowo jeszcze na pewien czas moje literackie Alter Ego; choć zza węgła nieśmiało spoziera lekarstwo…
Stop Wertmann! Napisz po ludzku, długo to ty się nie odkleisz od tych wersów i dźwięków. Na czas dłuższy staną się takimi małymi mantrami życiowymi w formie songo-reportaży; przecież nawet twardziele przyznają się do uczuć i tkliwości, to nie jest żaden wstyd…!
Żebym nie zapomniała, drobiazg na finał tej mojej lakoniczności, która jakoś mi wcale lakoniczna nie wyszła. Piotr Machalica w wersji heavy bluesowej lubo jazzowej to jest dopiero Coś (z rodzaju tych, które Tygrysy lubią najbardziej na Świecie!) – i oby tak zostało częściej!
[fot. Maciej Rukasz]
*http://www.janwolek.com/o_machalicy.html