Znajduję się w gronie najstarszych wykonawców Festiwalu Teatrów Jednego Aktora. To, że mam wspominać teraz mój Festiwal wzrusza mnie, „tumani… przestrasza”. Tyle lat, przeżyć, spotkań, przyjaźni (niektóre trwają do dziś), spektakli swoich i cudzych. To jak wspomnienie jakiejś wielkiej miłości, przygody, to jakbym wyznać miała, że czułam się czasem królową, a dziś królestwo moje należy już tylko do wspomnień.
Zawdzięczam festiwalowi wiele, jak chyba wszyscy, którzy grali; z roku na rok myśleliśmy: „no, za rok to ja im pokażę, olśnię, powalę na kolana” – Wrocław, Toruń, świat. To było ważne, dawało (w mojej rodzinie tak mówiło się) „ostrogę”. A więc szperało się w tekstach. pomysłach. Próbowało się, tędy i owędy, dać z siebie wszystko, wypuścić tego anioła czy demona natchnienia, nadziei przecież cudownej, twórczej, choć rezultat bywał czasem odwrotny od oczekiwań. No i Festiwal miał to sprawdzić, przywrócić poczucie rzeczywistości.
Dzięki publiczności, coraz przecież bardziej świadomej, wymagającej, jurorom, krytykom zdobywało się wiarę w siebie, albo dostawało się po głowie, ale i tak myśląc: „a za rok to ja im…”. Mógł aktor(łac. actor), osoba grająca jakąś rolę w teatrze lub fi... More, zagubiony wówczas w tradycyjnym teatrze, próbować odnaleźć siebie, jakim chciałby być, jaką literaturę i formę teatru uważał za swoją. To, jakby realizować się w marzeniu o sobie na scenie. Może to brzmi zbyt dumnie, ale wspomnienia są takie.
Irena Jun