Przejdź do treści

37 WST: ŚLUB

Niemal ćwierć wieku po „Ślubie” Jerzego Jarockiego w Starym Teatrze i dwadzieścia lat po „Ślubie” Jerzego Grzegorzewskiego powstało przedstawienie na miarę tych scenicznych arcydzieł, choć całkowicie odmienne, uwodzące ascetyczną formą i bliską więzią z publicznością. Wspólny pozostaje mianownik tych wystawień: unaocznienie, w jaki sposób staje się „ja”, co pozostaje budulcem stwarzania samego siebie. I choć tamte legendarne przedstawienia (Jarockiego i Grzegorzewskiego) pozostawiły silne ślady w pamięci niemal narkotyczną atmosferą i wielkimi kreacjami, to „Ślub” Anny Augustynowicz wyłuskuje na powierzchnię samo jądro dzieła Gombrowicza. Staje się absolutnie jasne, że „Ślub” to eksperyment reżyserski Henryka, który pragnie znaleźć odpowiedzi na dręczone go pytania: „Chciałbym wiedzieć, jaki jest właściwie zasięg słów? Jaki jest mój zasięg”. Te podstawowe pytania wychodzą daleko poza krąg intrygi zarysowanej w dramacie. Tu przecież idzie o sens uprawiania sztuki słowa, o sens literatury i teatru. O nieśmiertelność artysty. Brzmi to poważnie, ale przecież otulone zostało szczelnie przedrzeźnianiem, wykoślawieniem, serią grymasów, min i świńskich wyliczanek, aby zmylić publiczność i osłabić zasadniczość tych pytań.

Augustynowicz wydobyła ze „Ślubu” jego zasadniczy zarys, pozbyła się rodzajowości (przecież tylko przedrzeźnianej), wyrzuciła postacie poboczne, koncentrując uwagę na naczelnym motywie rozumowania. Swoim wysłannikiem uczyniła Henryka (błyskotliwa rola Grzegorza Falkowskiego). Henryk, jak zawsze, odsłaniał swoja podwójność – postaci i obserwatora postaci, komentującego swoje zachowania i dystansującego się od samego siebie, jak to bywa we śnie. Tak to napisał Gombrowicz i nie sposób to pominąć. Ale Henryk jest u Augustynowicz potrójny, bo jest także reżyserem, który obserwuje i ocenia zachowania postaci, ale też zachowania aktora, przyglądającego się postaci. To ten „trzeci” podejmuje decyzje, co zachować, a co wyrzucić ze scenariusza. Prawie nie rozstaje się z egzemplarzem sztuki, który leży na stole i w którym pewne partie wykreśla, wpisuje tajemne znaki i dokonuje korekt. Co więcej, do wspólnictwa w tym dziele zaprasza widzów, z którymi niejako razem reżyseruje „Ślub”, konstruuje jego dramaturgię. Podczas warszawskiej prezentacji spektaklu jedno ze stwierdzeń Henryka spotkało się głośną reakcją kogoś z widowni. Falkowski nieomylnie to wykorzystał, adresując do tej osoby fragmenty swych monologów i biorąc ją na świadka (wspólnika?) do pracy nad tekstem. Ta otwartość, gotowość dialogu z widzem, szukania porozumienia, buduje szczególny klimat spektaklu, pozbawionego nie tylko „czwartej ściany”, a nawet trzeciej i drugiej. Świat „Ślubu” pozostaje otwarty, zaprasza i kieruje pytania do wszystkich obecnych na sali. I choć reżyserka usunęła ze sceny praktycznie cały dwór, to dwór umieściła na widowni, w dwór widzów przemieniła.

Świetne przedstawienie, bez jednej chybionej kwestii. Pokaz gęstego od znaczeń teatru, który wciąga, bawi i pobudza do myślenia.

Tomasz Miłkowski

Ślub Witolda Gombrowicza

Reżyseria: Anna Augustynowicz

Scenografia: Marek Braun

Kostiumy: Wanda Kowalska

Muzyka: Jacek Wierzchowski

Reżyseria światła: Krzysztof Sendke

Obsada: Grzegorz Młudzik, Joanna Matuszak, Grzegorz Falkowski, Jędrzej Wielecki, Magdalena Żak / Magdalena Maścianica, Arkadiusz Buszko, Michał Świtała

Teatr Współczesny w Szczecinie i Teatr Dramatyczny im. Jana Kochanowskiego w Opolu

Leave a Reply