Przejdź do treści

Z fotela Maciejewskiego: TYLKO MYSZKIN

O IDIOCIE w reżyserii Pawła Miśkiewicza w Teatrze Narodowym:

Każde wspomnienie „Idioty” otwiera we mnie jakiś nieco chorobliwy zapewne paroksyzm. Klucz do wielkiej literatury, zwłaszcza literatury poznanej we wczesnym okresie życia, to zawsze częściowo sentyment, często jednak rdza. Za dobre, żeby wracać, zbyt mocne, żeby zapomnieć.

„Idiota” Dostojewskiego pozarastał mi obrazami. Malarskimi, filmowymi, teatralnymi również. Nie wiem, gdzie jest ten prawdziwy, ten mój, ten jedyny „Idiota”. Literacki czy jednak filmowy, telewizyjny, a może teatralny? Pewnie został rozbity na butwiejące w pamięci plamy. To odleżyny zwłaszcza z porażającego spektaklu Barbary Sass w Teatrze Słowackiego, z legendy teatralnej adaptacji Wajdy i jego aberracyjnej, ale i odważnej wersji filmowej z Bandō Tamasaburō, wreszcie z oglądanych przeze mnie swego czasu po wielokroć, do utraty tchu, „Braci Karamazow” w reżyserii Krystiana Lupy. Mocniejszego Dostojewskiego w polskim teatrze (europejskim? światowym?), nie było i nie będzie. W przedstawieniu Lupy, jak pamiętamy, Aloszę zagrał Paweł Miśkiewicz, reżyser „Idioty” w Teatrze Narodowym.

Dzisiaj spokojnie mogę się do tego przyznać, w nosie mam pozory, że Miśkiewicz mnie wtedy zachwycał i fascynował, ponieważ sam (pierwsze lata studiów, zagubienie w wielkim mieście, w Krakowie) czułem się w dużym stopniu Aloszką albo bardzo chciałem nim poczuć. Młody człowiek często marzy o sile, rzadko o wrażliwości. Nawet tej „nad”. Cieszę się, naprawdę się cieszę, że marzyłem kiedyś o tym drugim, siła nie była mi do niczego potrzebna. Biegałem zatem na „Braci Karamazow” do Starego, żeby w kreacji Miśkiewicza odkryć coś dla siebie: co zyskuję, a co tracę, i jaka ewentualnie czeka mnie za to nagroda.

Myszkin (Paweł Tomaszewski) w „Idiocie” w Teatrze Narodowym to trochę taki brat-bękart Aloszy Karamazowa. Enigma z długimi palcami, trochę wampiriada, trochę wybieg mody. Blade lico. Pojawia się ni stąd, ni zowąd, robi zamieszanie. Choruje, a może tylko symuluje tę chorobę, bo jest świętym, bo ma zbawiać świat, bo powinien zbawić nas, a przynajmniej jedną, wyniosłą, piękną dziewczynę – Nastazję Filipowną. Nie jest idiotą, tylko głowa go ciągle boli. Bo drałuje pomiędzy szlachetnością i upadkiem moralnym i zgorszeniem świata. Zgorszeniem a rebours, niekonkretnym, rozmazanym, bez nazwy. Nie chodzi o przestępstwa wobec Boga, tylko wobec siebie. Że siebie nie kochamy należycie, że – jak te wszystkie nieszczęsne krasawice u Dostojewskiego – poświęcamy się dla innych z przekory, z pogardy, z dumy, ale nie z potrzeby serca. Sylwetka Myszkina w spektaklu Pawła Miśkiewicza w Teatrze Narodowym przecina się z innymi typami na styku intelektualnym, nie inscenizacyjnym. To nie jest wina Miśkiewicza. Tekst został przeczytany i zanalizowany aż nawet zbyt mądrze (prawdziwie irytowały mnie wykopiowania z różnych dzieł Dostojewskiego wklejone niczym gest pysznego szkolarza do drugiego aktu). „Idiota” w Narodowym daje do myślenia, prowokuje do refleksji, wwierca się w pamięci. Tyle tylko, że Myszkin funkcjonuje w tym spektaklu „sobie a muzom”. Używając maksymalnego skrótu myślowego, za który przepraszam, rola Pawła Tomaszewskiego jest z teatru nowoczesnego, prawdziwego, przeżywanego nerwobólami i histerycznymi tąpnięciami, reszta zaś ensemblu pochodzi niestety z Teatru Narodowego w najbardziej bałamutnym, ufryzowanym i przewidywalnym wydaniu. Gdzie jest Rogożyn, co się stało z Agłają, czy generałowa Jepanczyn na pewno była tylko kabaretowa? Jedynie wielki Jan Frycz jako Tocki wie, co robi. Gra obskuranta, cynika, ale i postać tragiczną. Źle żył, będzie źle żył, i chciałby jeszcze trochę sobie porządzić. A te nocne koszmary? A te sny z małymi, zbyt młodymi dziewczynkami? To tylko koszmary. Mijają jak wszystko, jak życie.

Najbardziej żal mi w tym wszystkim zaginionej postaci Nastazji Filipowny: w wykonaniu Wiktorii Gorodeckiej zwulgaryzowanej i dyletanckiej. Przebrana najpierw w biały, a następnie kremowy ręcznik frotte przerobiony następnie na sukienkę, Gorodeckaja jako Nastazja jest nieledwie sprytną pannicą lekkich obyczajów. Mało efektowną, niezbyt rozgarniętą. To naprawdę ta sama postać o której pisał Dostojewski? Medium tajemnicy wszystkich szalonych kobiet marzących o tym, żeby chociaż raz w życiu rozkochać się do dna, do trzewi, rozkochać i zabić, zapić w sobie miłość i nienawiść, samą siebie unicestwić? Nastazja – modliszka i Nastazja – święta. Takiej bohaterki w „Idiocie” Miśkiewicza jednak nie znajdziemy. Słup soli na szpilkach. A zapewniam, że Myszkin nie zakochałby się w dziwce.

Na szczęście jednak jest Paweł Tomaszewski. Kiedyś grał u Miśkiewicza Jańskiego, idealistycznego uczestnika Wielkiej Emigracji w „Klubie Polskim”. W „Idiocie” znowu jest idealistą, również idealistą w kwestii teatru. Narażając się zapewne na pełne politowania komentarze, nie poddał się dyktaturze aktorstwa sytego, aktorstwa z mauzoleum, głośno i wyraźnie mówiącej staroświecczyzny. Zachował naiwność. Kwestie Myszkina rwą się, sypią, są rozproszone, nieuporządkowane. A jednak w gruncie rzeczy tylko je się zapamiętuje. Tylko Myszkina.

Łukasz Maciejewski

Leave a Reply