Przejdź do treści

Warszawa Singera

W ostatnim tygodniu sierpnia warszawski plac Grzybowski i okolice będą tętnić życiem. Po raz dwunasty trwać będzie zaplanowany z rozmachem Festiwal Kultury Żydowskiej – Warszawa Singera.

Festiwal organizuje Fundacja Shalom i Teatr Żydowski im. Estery Rachel i Idy Kamińskich, a wychodziła go i niestrudzenie prowadzi Gołda Tencer. Festiwal wciąż „puchnie”, sam jego program wraz z krótkimi opisami wydarzeń to niemała książeczka licząca w tym roku 180 stron. Obrasta więc coraz to nowymi pomysłami i atrakcjami, przekracza rogatki Warszawy, ma swoje flanki w Biłgoraju, Leoncinie, gdzie Singer się urodził, Radzyminie, a nawet w Nowym Jorku, do którego Singer przeniósł się już 1935 roku, ale tak naprawdę nigdy w nim nie zamieszkał – duchowo wciąż pozostawał w Polsce. Wyczuwali to Amerykanie, toteż w wielu opracowaniach dotyczących literackich laureatów Nagrody Nobla traktowali Singera jako polskiego pisarza, choć nigdy po polsku nie pisał. Nie pisał też po angielsku. Jego ojczyzną był jidisz.

 

Trudno sobie wyobrazić lepszego patrona warszawskiego festiwalu od Isaaka Beshevisa Singera. Spośród piszących w języku jidysz on był najbardziej warszawski, najsilniej z Warszawą i jej okolicami związany. Słowa Szymona Szurmieja, który mawiał, że Wisła szepcze do niego po żydowsku, mógłby Singer powtórzyć.

„Swój adres miał w Polsce – pisała Agata Tuszyńska w monografii „Signer. Pejzaże pamięci” (1993). – Tam się urodził, tam uczył się świata, tam mieszkał w kolejnych domach, gdzie żydowskość była powietrzem, którym oddychano. Jego literacki los wpisany był w konkretną przestrzeń geograficzna i duchową.

Przed wojną żyły w Polsce trzy miliony Żydów. Warszawa była – po Nowym Jorku – największym ich skupiskiem na świecie. Dziś zostało ich kilka tysięcy. Żaden list nie dotrze już do rabina w Radzyminie czy w Biłgoraju. Nie ma rabinów. Nie ma krawców żydowskich ani zegarmistrzów. Nie ma ich domów. Szukanie śladów ich obecności w Polsce, w kraju, gdzie żyli ponad siedemset lat, przypomina, jak pisze poeta, odczytywanie popiołów”.

Słowa te pisała autorka monografii dwadzieścia lat temu, powołując się na tytuł tomiku wierszy Jerzego Ficowskiego „Odczytanie popiołów” (1983). Poeta żegnał się z ofiarami holocaustu, ale zarazem wyrażał pragnienie ocalenia ich w pamięci. Pisał: „chcę zdążyć / choćby poniewczasie”. Wiele się przez te lata zmieniło w ocalaniu tej zapomnianej przeszłości. Powstało Muzeum Historii Żydów Polski POLIN, a pod jego skrzydłami powołano do życia platformę internetową Wirtualny Sztetl, dzięki której można poznawać przeszłość społeczności żydowskiej w Polsce, historie małych żydowskich miasteczek. W tej pracy na rzecz ocalenia ma swój udział festiwal Warszawa Singera, w tej edycji patronujący sesji naukowej „Żydowskie miasto”, która w najbliższy czwartek, 27 sierpnia toczyć się będzie w Centrum Kultury Jidysz przy ul. Andersa.

Singer kochał Warszawę. Przede wszystkim tę żydowską, z jej zapachami, zaułkami, sklepami, szynkami, piekarniami, ale i tę polską, z jej splendorem, często napuszonym, ale bliskim. Liczne świadectwa tej miłości odnaleźć można w jego powieściach i opowiadaniach jak choćby w „Szumowinach”, powieści mrocznej, nawet awanturniczej, gęstej od znaczeń i odniesień filozoficznych. Jej bohater Max Barabander, żydowski biznesmen, który doszedł do pieniędzy w zamorskiej Argentynie, wraca do Warszawy po śmierci syna i szuka tu sensu życia, a mimochodem wikła w podejrzane interesy i ogniste romanse. Włóczy się po Warszawie, rozbija fiakrem, pomieszkuje w Bristolu, ale wciąż ciągnie go na Krochmalną i nieopodal, aby posmakować bułeczek, poczuć zapach zapomnianego miasta na początku XX wieku. Bo to jest Warszawa polsko-żydowsko-rosyjska, jeszcze pod carskim nadzorem, opisywana z najdrobniejszymi detalami. Proza stylizowana na wagonową powieść dla kucharek płynie wartkim nurtem, zwalnianym, kiedy bohater zasiada za stołem i filozofuje: „Maks jadł bułeczkę, starając się wniknąć w sens tego, co przeczytał – pisze Singer. – Tak jak słodki jest smak tej bułeczki, tak gorzkie potrafi być życie, pomyślał”. Rozkosznie jest to napisane.

Tak jak doskonałym pomysłem był wybór patrona, tak świetnym przedtaktem tegorocznej edycji festiwalu są przedstawienia „Dubyka” wg An-skiego w reżyserii Mai Kleczewskiej, wspólnie przez nią zaadaptowanego z Łukaszem Chotkowskim. To jedna z najlepszych premier warszawskich poprzedniego sezonu, najlepsza z propozycji Teatru Żydowskiego, będąca świadectwem niemal idealnego łączenia tradycji z nową, otwartą na współczesność formą.

Powrót do klasycznego dramatu żydowskiego w tej inscenizacji, wiążącej tragedię zakochanych z tragedią narodu, holocaustem i zagładą warszawskiego getta wpisał się idealnie w historię tego teatru. Żydowski, który w spektaklu staje się miejscem przecięcia historii i współczesności, oknem na czas miniony i punktem przylgnięcia tego, co było, do tego, co jest i będzie, przegląda się w swojej tradycji, cieniom umarłych i tym, którzy przetrwali, nie wymazując z pamięci przeszłości.

Scena przedstawia salę prób Teatru Żydowskiego. Przez gigantyczne okna, zajmujące w głębi całą szerokość sceny, widać – dzięki wideo – Plac Grzybowski, czasem Muranów i inne fragmenty warszawskiego getta. Żydowski jest tego terenu strażnikiem, znakiem pamięci, zwornikiem między dawnymi i nowymi czasy. Za szybą pojawia się co pewien czas sylwetka kantora, śpiewającego religijne pieśni. „Dybuk” opowiada znaną historię żydowskiego Romea i Julii, ale też mówi o fenomenie tego miejsca, o Teatrze Żydowskim i jego artystach, o pamięci holocaustu także, o głębokim sensie misji tej sceny, jednej z dwóch scen żydowskich grających w jidisz w Europie.

Ten spektakl przywołuje strofy ze wspomnianego tomiku wierszy Ficowskiego:

Muranów góruje

na warstwach umierania

fundament wsparty o kość

piwnice w wyrwach

opróżnionych z krzyku

Twórcy spektaklu z godnym podziwu respektem podeszli do historii tego teatru, w jego aktorach odnajdując ogromny potencjał. Sięgnęli też po charakterystyczny dla kultury żydowskiej humor – sceny z udziałem znudzonego do cna reba – egzorcysty okazały się popisem komicznego talentu Henryka Rajfera. Sąsiadowały z nimi pełne tragizmu nawroty pamięci holocaustu, w których porażał głębią przeżycia Jerzy Walczak. A nad całością czuwały trzy Leje: Gołda Tencer i Joanna Przybyłowska, które tę rolę grały tu przez lata, i debiutująca (po krakowskiej szkole) Magdalena Koleśnik.

Ci, którzy na Warszawę Singera się wybiorą, znajdą wiele możliwości: koncerty, m.in. Joshui Nelson i Sienna Gospel Choir, Grzegorza Turnaua, klubowe imprezy Singer Jazz Festival, wystawy, spotkania z pisarzami, wycieczki śladami żydowskiej kultury. Wśród wielu teatralnych propozycji Teatr Żydowski przypomina swoje premiery ostatniego sezonu, m.in. „Ruchele wychodzi za mąż” ze Stanisławem Brudnym i Włodzimierzem Pressem, zaprasza na czytania niewystawianych jeszcze w Polsce sztuk w klubie Mamełe, a także monodramy w Piwnicy na Wójtowskiej, gdzie między innymi Sławomir Hollender da swój wstrząsający monodram „Josela Jakowera rozmowa z Bogiem” Zvi Kolitza. To apokryf, ale tak napisany, że sprawia wrażenie autentycznego zapisu. Josel Rakower, jego bohater, doznawszy najstraszliwszych klęsk, osamotniony i czekający na śmierć w płonącym i mordowanym warszawskim getcie powiada z nadludzką niezłomnością: „Jestem dumny z tego, że jestem Żydem – nie pomimo postawy, jaką przyjmuje wobec nas świat, lecz właśnie ze względu na tę postawę”. Nie zabraknie też spektaklu muzycznego z udziałem Gołdy Tencer o niezapomnianym Szymonie Szurmieju, wieloletnim, zmarłym rok temu dyrektorze Teatrze Żydowskiego. Można też wybrać się do Austriackiego Forum Kultury na Próżnej, gdzie w przyszłą niedzielę Wojciech Malajkat czytać będzie wiersze Juliana Tuwima. W tym samym dniu na Placu Grzybowskim odbędzie się finałowy koncert plenerowy Matisyahu, nowojorskiego muzyka, określanego mianem „supergwiazdy chasydzkiego reggae”.

Uff, dużo tego, a to jedynie niektóre rodzynki z wystawnego tortu, który przygotowała Gołda Tencer. Po szczegóły najłatwiej udać się na stronę internetową www.festiwalsingera.pl albo www.shalom.org.pl

Tomasz Miłkowski

Tekst opublikowany w „Dzienniku Trybuna”, 21 sierpnia 2015

 

 

Leave a Reply