Przejdź do treści

NIEPRZECIĘTNE OSOBOWOŚCI I NASZE DZIEJE – WCIĄŻ DRAMATYCZNE

Bożena Frankowska pisze o książce Aliny Kietrys Niespokojni:

Pod koniec roku 2015 PWN wydało książkę Niespokojni. Zawiera ona teksty o sześciu Polakach zapisanych w naszej historii, kulturze i polityce. Są to w kolejności alfabetycznej: Lech Bądkowski, Jan Karski (Kozielewski), Stefan Kisielewski, Marian Kołodziej, Jacek Kuroń i Kazimierz Moczarski. Książkę – ciekawą, wciągającą, ważną – napisała Alina Kietrys, gdańska dziennikarka i wykładowca umiejętności i zasad dziennikarskich na tamtejszych uczelniach.

We wstępie do książki napisała o swojej drodze życiowej, w przerażającym skrócie ujmując dzieje naszego pokolenia: „Jestem powojenna – jak mówiło się w mojej rodzinie – ale z niepokojem wojennej traumy i z kresową mitologią przeniesiona zostałam z przypadku, a nie z wyboru, do Gdańska. Nie pamiętam walk i zmagań tuż po II wojnie światowej, ale Stalin jawił mi się w przedszkolu, Październik `56 w podstawówce, Marzec `68 na studiach. Grudzień `70 już w dziennikarskiej pracy. A potem historyczne miesiące od Czerwca `70 aż do Sierpnia `80 i dalej do Grudnia `81 nabierały gwałtownego przyspieszenia również dlatego, że mieszkałam i pracowałam w „kolebce Solidarności”. Do roku `89 – jak wielu moich rówieśników – dotarłam z niepokojem i nadzieją”. (s. 9)

No i co? Nadzieję diabli wzięli, niepokój nie tylko pozostał, ale urósł, rozwiewany wiatrami od morza z owej kolebki Solidarności po całym Kraju. Taki los przypadł nam. Co 50 lat dramat, tragedia, upadek i powstawanie z kolan. Co 50 lat spod tej „skorupy” co wokół nas „sucha i plugawa”, z głębi, o której wieszcz Adam Mickiewicz mówił, że „wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi” ukazują się siły odrodzenia: działacze Oświecenia hodują światłe i niezłomne pokolenie, którego potomkowie w 1918 roku po 123 latach niewoli doprowadzą do Polski Odrodzonej. Ale wcześniej, co najmniej cztery czy pięć razy, po każdym nieudanym zrywie wolnościowym i każdej kolejnej klęsce będą zbierać siły, opracowując patriotyczno-pozytywistyczny plan wewnętrznego gospodarczego i społecznego odrodzenia.

W rozmaity sposób. Na przykład jeden z niezliczonych – już w roku akademickim 1813/1814 na pruskim uniwersytecie we Wrocławiu młodzież polska, napływająca z Poznańskiego, Pomorza Gdańskiego, Śląska, a także z Galicji i Królestwa Polskiego stanowiła „większość przygniatającą ogółu studiujących”, a po Powstaniu Listopadowym jej organizacja Towarzystwo Literacko–Słowiańskie przez 50 lat działało i krzewiło wiedzę o historii Polski i Słowiańszczyzny oraz aktualnych problemach politycznych i kulturalnych narodu polskiego, wychowując wielu wybitnych działaczy, uczonych i dziennikarzy”. Po kolejnych powstaniach w całej Polsce rozwinął się wielki ruch utrwalenia kultury narodu, rozwoju nauki i gospodarki – przemysłu i rolnictwa. Hrabia Aleksander Wielopolski w zaborze rosyjskim zadbał o rolnictwo i sytuację chłopów, przygotował reformę szkolnictwa na zasadzie „pełnej polskości wszystkich szczebli” (z Warszawską Szkołą Główną jak zwieńczeniem). Do teatru i na naukę na uniwersytetach Krakowa i Lwowa w zaborze austriackim przybywali Polacy z innych zaborów. Światli Polacy w Wielkopolsce walczyli o utrzymanie lasów i ziemi w polskich rękach! Oparciem zawsze były dwa czynniki – tradycja i wychowanie w rodzinie.

Alina Kietrys w swoim słowie wstępnym napisała dalej: „Zawodowo kontaktowałam się z bardzo różnymi ludźmi, znaczącymi politycznie, od rewolucjonistów do przegranych. Byłam w miejscach, o których dzisiaj tworzy się legendy, spotykałam ludzi, którzy dla mnie i dla moich rówieśników stanowili wzorzec zachowań i postaw. I właśnie o tych NIESPOKOJNYCH chciałam napisać. Poznałam ich osobiście albo przez kontakty z ich rodzinami. Każde spotkanie zostawiało trwały ślad. Te osobiste historie oddaję dzisiaj Moim Czytelnikom z nadzieją, że też odnajdą w nich coś ważnego dla siebie”.

O postaciach, którym Alina Kietrys poświęciła swoją książkę napisano w Polsce, zwłaszcza po roku 1989, wiele tomów. Opublikowano ich dzieła, dzienniki, listy. Wydano monografie (czasem nie jedną a dwie, trzy lub kilka!) o ich działalności politycznej, społecznej czy kulturalnej – literackiej, plastycznej, muzycznej. Emitowano programy radiowe i telewizyjne. Nakręcono filmy. Zorganizowano wystawy i sale muzealne. Postawiono pomniki. W przestrzeni międzyplanetarnej założono strony internetowe. Napisano wspomnienia – prawdziwe lub służące wspominającemu za alibi, paszport do historii albo portret własny.

Alina Kietrys wróciła do rodowodu działalności wyprowadzonego z tradycji i wychowania w rodzinie. Interesowały Ją przy Jej bohaterach dwa zagadnienia: losy, znaczenie i ocena działań dla Kraju (aktualna za życia i pośmiertna) oraz osobowość i wizerunek (dobry i zły) pozostawiony w rodzinie – małżonkom, dzieciom, wnukom, przyjaciołom, sąsiadom, mieszkańcom najbliższej okolicy – kamienicy, dzielnicy, miasta. Rozmowy prowadzone w 2014 roku pointuje swoimi relacjami z dawnych spotkań i cytatami wypowiedzi sprzed lat, zachowanymi w formie dokumentów notatek, nagrań, wywiadów. Tych wszystkich, co działali i mówili „nie myśląc o sobie”.

Ale znaczenie Jej książki jest o wiele szersze – w tle wszystkich rozdziałów wciąż powraca do czytelnika pytanie postawione kiedyś w wierszu Jana Lechonia Przypowieść. Pytanie ale i odpowiedź, jak to u nas, zawsze jednaka:

„ (…) Od dawna wszystko to wiedziałem,

Wiedziałem, że nikt twoich ran Ci nie odwdzięczy,

Bo niczym krew, co płynie, przy złocie, co brzęczy,

I nigdy nikt nie liczył leżących w mogile,

Bo czym jest duch anielski, przy szatańskiej sile?

Jak żal mi, że ci oczy nareszcie otwarto!

A żołnierz milczał chwilę i ujrzał w tej chwili

Tych wszystkich, co wracali i co nie wrócili,

Tych wszystkich, którzy legli w cudzoziemskim grobie,

Co mówili: „Wrócimy”, nie myśląc o sobie. (…)

„Czy warto?”… Odpowiedział: „Ach! Śmieszne pytanie!”

Nie wiem, czy dziś – po swoich doświadczeniach za życia i pamięci po zgonie – wszyscy bohaterowie książki Aliny Kietrys odpowiedzieliby tak samo. Może… Nie! Na pewno tak samo.

Pierwsze miejsce, nie tylko z racji alfabetu zajmuje Lech Bądkowski (1920-1984), dziennikarz, pisarz, działacz społeczny i polityczny, który – gdy przyłączył się do Sierpniowego zrywu robotników Wybrzeża – był jedynym człowiekiem z odpowiednim zawodowym przygotowaniem praktycznym i teoretycznym oraz doświadczeniem predestynującym do uprawiania nie kontestacji a konstruktywnej polityki. Absolwent Szkoły Podchorążych Rezerwy w Brodnicy, uczestnik kampanii wrześniowej, żołnierz Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich, marynarz wojennej floty Wielkiej Brytanii i cicho-ciemny przeszkolony w Szkocji, po II wojnie światowej – wróciwszy do Polski z Wielkiej Brytanii (1946) – ukończył Akademię Nauk Politycznych i Wydział Prawa na Uniwersytecie Łódzkim, był działaczem regionalnym, dziennikarzem i pisarzem. Urodzony w Toruniu (ojciec Kazimierz Buntkowski, z konieczności żołnierz armii niemieckiej w I wojnie światowej, urzędnik, matka Zofia z Faustmanów), wychowany na pograniczu polsko-niemieckim, był autorem książki Pomorska myśl polityczna (1945) i współzałożycielem Związku Pomorskiego (1956), nie był obojętny na otaczającą go rzeczywistość.

W 1968 roku wraz z Różą Ostrowską, autorką niezapomnianego Bedekera kaszubskiego

(1962) i Franciszkiem Fenikowskim, pisarzem marynistą, zaprotestował przeciwko stanowisku Gdańskiego Oddziału ZLP potępiającego „prowodyrów marcowych zajść”, broniąc prawa polskiego społeczeństwa do demokratyzacji Kraju i studentów represjonowanych za udział w wiecach na Politechnice Gdańskiej. Na wieść o strajku w Stoczni Gdańskiej dostał się tam już 17 sierpnia 1980 roku. W trzy dni później zapoznał robotników z solidarnościowym stanowiskiem Związku Literatów Polskich (ZLP). I został w Stoczni. Prowadził rokowania z Komisją Rządową, był jednym z tych, którzy 31 sierpnia podpisali Porozumienia Sierpniowe. Został rzecznikiem prasowym Lecha Wałęsy. Walczył o miejsce dla Solidarności w „Dzienniku Bałtyckim”. Objął redakcję „Tygodnika Samorządność”.

O jego postawie Alina Kietrys napisała: „(…) zdystansowany, opanowany, rozmawiający z zachodnimi dziennikarzami, bez żadnego wysiłku tłumaczący zawiłości sytuacji politycznej. (…) Ale równocześnie wszyscy, którzy mieli kontakt z Bądkowskim, wiedzieli, że twardo stał na ziemi, był realistą, legalistą, regionalistą i państwowcem” (s. 12). Po czym dodała, za Cezarym Prądzyńskim-Obrachtem, że postulowany przez niego przy każdej okazji regionalizm „nie kłócił się z ideą silnego państwa, a wręcz przeciwnie – był jego fundamentem. A na jakość państwa, jego struktury, sposób zarządzania, pozycję ekonomiczną, możliwości polityczne kładł zawsze bardzo silny nacisk” (s. 12).

Do tej charakterystyki Bogdan Borusewicz dorzucił, że „był człowiekiem konkretnym i ostrożnym politycznie” (s.31), a Aleksander Hall rzecz niesłychanie istotną: „Miał niespotykane podejście do polityki, traktował ją jako służbę publiczną” (s. 32).

W połowie roku 1981 Lech Bądkowski w artykule Człowiek z czego?, opublikowanym w książce zbiorowej ku czci Lecha Wałęsy (Wałęsa, Gdańsk 1981) „po dziewięciu miesiącach znajomości i obserwacji dość bliskiej” (s. 38) rozważał cechy dodatnie i ujemne przywódcy. Sławomir Cenckiewicz oceni wypowiedź Lecha Bądkowskiego o Lechu Wałęsie: „Profetycznie dostrzegł w nim wielkość a zarazem zapowiedź tragedii” (s. 39-40).

Lech Bądkowski nie pasował do działań tej polityki, której symbolem stawał się Lech Wałęsa, a kształt nadawali eksperci, co postanowili wykorzystać zryw robotniczy, by popłynąć w innym zupełnie kierunku, stawiając na „wolność, własność, przedsiębiorczość” (s. 37).

Ludzie mądrzy, uczciwi, trafnie przewidujący konsekwencje zdarzeń, wypowiedzi i decyzji rzadko mają w sobie cechy dyktatorów. Lech Bądkowski, który zawsze miał ambicje polityczne, a całe życie z konieczności zajmował się pisaniem, po krótkim epizodzie solidarnościowym powrócił z polityki do pisania. Nie chciał dalej brać udziału w polityce za cenę „wyrzeczenia się swoich przekonań, swoich ideałów” (s.49). To pewnie była dramatyczna decyzja. Nie rozgłaszana. Ale chyba przez otoczenie polityczne zrozumiana, uwierająca dobre samopoczucie, niewygodna. Stąd się właśnie wzięły ustawiczne próby zapomnienia.

Już samo przypomnienie Lecha Bądkowskiego w okresie pomijania jego osoby, zarysowanie osobowości od strony ludzkiej i rodzinnej we wspomnieniach córki Lecha Bądkowskiego Sławiny Kosmulskiej, jego pierwszej żony Zofii Bąkowskiej oraz wnuczki Miłosławy Kosmulskiej, a matki wnuka Barnima, a także Elżbiety Lorenc, córki Róży Ostrowskiej – wystarczy na pozytywną ocenę znaczenia książki Aliny Kietrys. A tu przed nami jeszcze pięć dalszych pozycji. Równie fascynujących, choć każda z innego powodu.

Następny rozdział o Janie Karskim, a właściwie Janie Kozielewskim, przypomina jego wojenne misje i zasługi: raporty dotyczące działalności Polskiego Państwa Podziemnego oraz eksterminacji Żydów dokonywanej przez Niemców na ziemiach polskich, przedstawiane w 1942 roku w Wielkiej Brytanii i w 1943 w Stanach Zjednoczonych – w rozmowach z generałem Władysławem Sikorskim, z brytyjskim ministrem Anthony Edenem i prezydentem Franklinem Rooseveltem. Opowiada o rodzinie Jana Karskiego – matce Walentynie z Burawskich, ojcu Stefanie i rodzeństwie: siostrze Laurze zwanej Lolką i 6 braciach: najstarszym Marianie, przedwojennym komendancie Policji Państwowej w Warszawie, od 1946 na emigracji, zmarłym śmiercią samobójczą w Stanach Zjednoczonych (1964), potem o Edmundzie i Józefie przebywających po II wojnie w Ameryce Południowej; o Cyprianie zmarłym w młodości i Bogusławie zmarłym w dzieciństwie; o Stefanie-Ignacym, absolwencie Szkoły Morskiej w Tczewie ożenionym z Genowefą-Żenią, wreszcie o bratanicy – właśnie córce Stefana-Ignacego i Genowefy, chrześniaczce Jana Karskiego – Wiesławie Kozielewskiej-Trzaska, dentystce z Gdańska. Także o innych bliskich jak Jadwiga Lenoch-Bukowska (córka stryja czyli stryjeczna siostra Jana Karskiego) czy Edwarda Natkańska żona Karola Natkańskiego, profesora Politechniki Łódzkiej a córka Edwarda – brata matki Jana Karskiego Walentyny z Borawskich). I o kolejnych małżonkach Jana Karskiego, jak córka wenezuelskiego dyplomaty, tancerka Pola Nireńska-Nirensztajn, i o romansach, i przyjaźniach z kobietami, jak Kaya Mirecka-Ploss – o całym życiu prywatnym i publicznym.

Alina Kietrys zestawia jego postać z innymi emisariuszami (Jerzy Lerski, Jan Nowak-Jeziorański) i działaczami emigracji (Jerzy Giedroyć). Zwraca uwagę na ważne funkcje pełnione w Stanach Zjednoczonych – w Pentagonie (Departament Obrony Stanów Zjednoczonych), CIA i FBI. Podkreśla swoiste cechy osobowościowe Jana Karskiego zestawione przez Macieja Wierzyńskiego: „Karski nie występował ani w Wolnej Europie, ani Głosie Ameryki. Nie pisywał też do „Kultury”. Pozbawiony był skłonności autoreklamiarskich. Miał bardzo silne poczucie własnej wartości, ale do pierwszych rzędów się nie pchał” (s. 61). A był: „Absolutnie uroczym. Miał mimo wieku świetną powierzchowność. Wysoki, szczupły i elegancki. Opowiadał tak, jakby czytał. Wspaniała pamięć mu została. Miał poczucie humoru i był samokrytyczny” (s. 61-62). A zarazem poprzez relacje o rodzinie i jej rodowodzie oraz koligacjach ściąga ideał z pomnika na ziemię i przybliża inaczej niż szalejąca wokół postaci Jana Karskiego pop-kultura – komiksy, gry komputerowe, muzyka i pieśni rappowe.

W wypisach szkolnych nie ma, jak dawniej, czytanek o narodowych bohaterach. Dobrze więc, że książka Aliny Kietrys przypominała polskich bohaterów znanych niewielu Polakom, a na pewno nie znanych większości młodzieży. W dodatku bohaterów, co zasłużyli się Polsce i światu, a w porównaniu do innych mają tę zasługę dodatkową, że nie polegli podczas pełnienia swoich misji.

Rozdział o Kazimierzu Moczarskim przybliża postać autora głośnego tekstu Rozmowy z katem, drukowanego we wrocławskiej „Odrze”, wystawionego w Teatrze Powszechnym w Warszawie za dyrekcji Zygmunta Hübnera w reżyserii Andrzeja Wajdy (22 XII1977, Kazimierza Moczarskiego grał Zygmunt Hübner, Jürgena Stroopa – Stanisław Zaczyk, Gustawa Schielkego – Kazimierz Kaczor). Wspomina jego pracę w Kierownictwie Walki Podziemnej w Warszawie i w Wydziale Dywersji Osobowej w Państwie Podziemnym podczas okupacji, a przede wszystkim dramatyczne przejścia powojenne, kiedy wraz z małżonką znalazł się w więzieniu, gdzie przez blisko jedenaście lat doświadczał wyszukanych tortur i śledztwa za czasów Radkiewicza, Romkowskiego, Różańskiego (ciekawostką jest, że tego ostatniego po 1956 roku przeniesiono z ubeckiego stanowiska na posadę dyrektora i naczelnego redaktora Państwowego Instytutu Wydawniczego, tego samego PIW-u, w którym zastępcą naczelnego redaktora była późniejsza małżonka Władysława Bartoszewskiego – Zofia). Rozmawia z córką Elżbietą Moczarską, z profesorem Jackiem Kochanowiczem, synem przyjaciela Kazimierza Moczarskiego Tadeusza Kochanowicza, z Władysławem Bartoszewskim, historykiem Andrzejem Krzysztofem Kunertem.

W książce Aliny Kietrys po raz pierwszy tak obszernie od strony prywatnej została też ukazana postać wybitnego scenografa Mariana Kołodzieja. I jego wojenne losy.

W dniu 14 czerwca 1940 roku niemieccy zbrodniarze osadzili Mariana Kołodzieja w Wasserkomando w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Miał wówczas 18 lat. W 1944 roku został skazany na śmierć w bloku 1. Uratował go więzień nr 20.034 Tadeusz Szymański pracujący w obozie w Politische Abteilung. Utożsamił Mariana Kołodzieja z zamordowanym wcześniej więźniem o tym samym imieniu i nazwisku. Dziś w kościele Franciszkanów w Harmężach eksponowane są rysunki Mariana Kołodzieja ukazujące koszmar życia w obozie pt. „Klisze pamięci. Labirynty Mariana Kołodzieja”. Są to „Portrety bezimiennych, tysięcy w wędrówce, ciał w szaleństwie męki, konwulsyjnie skręconych ludzi–szkieletów, którzy szukali przeżycia, nie zwracając uwagi na innych (opowieść o kanibalizmie wydaje się nie do udźwignięcia)… To przeżył Kołodziej. ( …) w jego scenografiach było tyle zakamuflowanej rozpaczy” (s. 153-154).

W archiwum Centrum Świętego Maksymiliana [Kolbe] znajduje się maszynopis Mariana Kołodzieja. Alina Kietrys cytuje: „Umierałem tu (od 14 czerwca 1940 roku) między Sołą a Wisłą, w tej malarycznej okolicy, w ciągłym błocie, gniłem wykańczany biciem i pracą ponad siły, głodem, biegunką, tyfusem, zjadany przez wszy, poddawany eksperymentom pseudomedycznym, nieludzko poniżany, obdarty z odzienia, wykąpany w lizolu, pozbawiony imienia i nazwiska, już tylko numer 432…” (s. 153).

Po wojnie studiował scenografię pod kierunkiem Karola Frycza w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Wtedy w Teatrze Rapsodycznym zaprojektował dekoracje do przedstawienia Legendy złote i błękitne. Recenzję napisał Karol Wojtyła.

Po latach Marian Kołodziej projektował ołtarze dla Papieża Jana Pawła II podczas jego wizyt w Polsce (1987, 1999) – „słynny ołtarz-okręt na Zaspie” (s. 152) w Gdańsku i w Sopocie – w Sopocie „To była „Droga kaszubska” (…) wśród niezliczonej ilości rzeźb, krucyfiksów wykonanych przez ludowych artystów” (s.152).

Alina Kietrys w wielkim skrócie opisuje dorobek scenograficzny Mariana Kołodzieja, wspominając wielkie scenografie do wielkich reżyserii, najczęściej należące do cyklu o „przeklętych problemach Polaków”, jak to ujęli Halina Kasjaniuk i Andrzej Matynia: Zmierzch demonów Romana Brandstaettera (1967) Tragedia o Bogaczu i Łazarzu” Anonima (1968 i 1971), Termopile polskie Tadeusza Micińskiego (1970), Wesele Stanisława Wyspiańskiego (1976), W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu (1977) Tadeusza Micińskiego. Alina Kietrys plastycznie i nadzwyczaj trafnie charakteryzuje jego artyzm: „(…) był mistrzem detalu, ale także wizjonerem, którego wyobraźnia rozsadzała często przestrzeń pudełkowej sceny (…), a kostiumy były nieomylnym znakiem wartości moralnej bohaterów” (s. 156).

A potem przybliża nam prywatną sylwetkę Mariana Kołodzieja, związanego z wybitną gdańską aktorką Haliną Słojewską. Odszukany przez Alinę Kietrys syn Marek wspominał swoją matkę a pierwszą żonę Mariana Kołodzieja Lubomirę Czesławę z domu Rachuba, poślubioną w 1949 roku; zmarłego niedawno brata Jarosława, absolwenta Wydziału Informatyki Politechniki Gdańskiej; swoje życie i pracę, żonę Anię i syna Marcina, który był ukochanym wnukiem Mariana Kołodzieja, synową Ewę i Mateusza swego wnuka a prawnuka Mariana Kołodzieja.

Rozdział o Marianie Kołodzieju tworzy pasjonującą lekturę, zmuszając do zadumy i nad ludzkim życiem, i nad losami Polski i Polaków.

Dwa pozostałe rozdziały zostały poświęcone Stefanowi Kisielewskiemu i Jackowi Kuroniowi. Na podstawie wypowiedzi rodziny, bliskich, przyjaciół oraz publikacji została przypomniana ich twórczość i działalność oraz sylwetki psychologiczne.

W opowieści o Jacku Kuroniu zwracają uwagę rzeczowe informacje o dalszych losach jego rodziny wyłaniające się z rozmów Aliny Kietrys z Andrzejem (w domu nazywanym Felek) młodszym bratem Jacka Kuronia, z Danutą – drugą żoną Jacka Kuronia (wcześniej żoną Janusza Winiarskiego i matką trójki dzieci – Ewy, Madzi i Pawła), z synową Jacka Kuronia Joanną Leszkiewicz, żoną syna Maćka, matką czworga dzieci (Janek, Kuba, Kacper, Grażyna-Gaja) a wnuków Jacka Kuronia i z Kubą (żona Bogusia, nazywana Lesią, córka Zosia) podobno najbardziej gadatliwym spośród pozostałych bliskich. Poznajemy życie rodziny za życia Jacka Kuronia i ich dzisiejszą pracę i walkę nie tylko o własne utrzymanie, ale też o podtrzymanie rodzinnych zwyczajów i więzi oraz dobrej pamięci o działalności Jacka Kuronia.

A o to ostatnie bardzo trudno. Tu zawsze będą przeszkadzać pamiętane w społeczeństwie i do dziś w żadnej publikacji do końca nie wyjaśnione trzy incydenty biograficzne: utworzenie „czerwonego” – jak wówczas mówiono – harcerstwa (w czasach stalinowskich Jacek Kuroń deklarował się jako komunista i pracował w stołecznym Wydziale Harcerskim ZMP), utonięcie na Przyczółku Czerniakowskim kilku zuchów harcerskich pozostawionych bez opieki, co w latach pięćdziesiątych zbulwersowało mieszkańców Warszawy (nie wiem do końca, czy jako prawda, czy plotka), zło wyrządzone wielu milionom szarych obywateli przez wprowadzenie reform Leszka Balcerowicza i posłuchanie doradcy Jeffreya Sachsa (suto pewnie za swą usługę opłaconego), gdy Jacek Kuroń był ministrem pracy i polityki socjalnej w rządzie Tadeusza Mazowieckiego.

Profesor Karol Modzelewski, przyjaciel Jacka Kuronia, wówczas działacz i doradca „Solidarności”, przestrzegał go przed takimi posunięciami. I w książce Aliny Kietrys są jego konstatacje: „Nie byliśmy zgodni w bardzo istotnej kwestii – dotyczącej planu Leszka Balcerowicza. Kuroń był buforem dla Balcerowicza, a wtedy ludzie strasznie dostawali w skórę. (…) Ja otwarcie krytykowałem to, co robił i Jacek, i rząd Mazowieckiego, i Hanny Suchockiej. On wtedy uważał, że trzeba przyjąć ten koszmarny dickensowski kapitalizm, a potem wedle formuły socjaldemokratycznej uczłowieczyć. To było niemożliwe” (s. 244). A na zakończenie swojego wywodu Karol Modzelewski dodawał: „a potem miał poczucie odpowiedzialności za to, co się w Polsce działo. I zdawał sobie sprawę, ile zła spowodowała też jego łatwowierność” (s. 245). Trudno o dobrą pamięć społeczeństwa, które na własnej skórze dramatycznie do dziś doświadcza, że jednak Lenin nie miał racji mówiąc, iż państwem kierować i rządzić może nawet kucharka. Zwłaszcza że – pomijając fragmenty o życiu Jana Karskiego, Kazimierza Moczarskiego czy Mariana Kołodzieja – z opowieści Aliny Kietrys wyłania się status materialny bohaterów tej książki zupełnie odmienny od życia całości społeczeństwa polskiego w PRL-u – osób czasem aresztowanych czy internowanych (jednak w warunkach nieporównywalnych z więzieniem Kazimierza Moczarskiego), inwigilowanych, podsłuchiwanych, śledzonych, a równocześnie mieszkających w ekskluzywnych dzielnicach, posiadających własne domy letniskowe, regularnie spędzających wakacje wraz z rodzinami w renomowanych ośrodkach wczasowych w górach, nad morzem, za granicą, prowadzących nieustannie wesołe życie towarzyskie, często zakrapiane alkoholem, mających wolne dojścia do instytucji umożliwiających zarabianie sporych pieniędzy.

Niezależnie od tego, co sobie kto pomyśli o życiu w PRL – szarych obywateli, robotników i opozycjonistów z książki Aliny Kietrys, ta publikacja dobrze służy rozjaśnieniu wielu problemów, wybranym bohaterom i czytelnikom, zwracając uwagę na warunki życia Polaków w PRL oraz dokonania i osobowości bohaterów, co zawsze i na wszystko patrzyli, jak na okładce, przez „biało-czerwoną”. I podkreślając wagę w życiu społecznym i narodowym związków rodzinnych, rodzinnych tradycji, rodzinnych więzi – pomocnych nie tylko w życiu indywidualnym, ale także we wszelkich działaniach podejmowanych dla innych.

Na tle dzisiejszej maniery wydawniczej (książki jako ciężkie do udźwignięcia albumy, twarde grube okładki…) publikacja wyróżnia się korzystnie. Ma dobry papier, czcionkę, druk. Porządek panuje w tytułach, przypisach, indeksach osób, bibliografii, co jest wynikiem rzetelnej pracy pracowników wymienionych skromnie na 296 stronie. Można jeszcze uzupełnić niektóre imiona w indeksie: Maria Czanerle, Jan Hofman, Halina Kasjaniuk, Tadeusz Knade, Barbara Lasocka, Adam Orchowski; a pewnie i innych – znanych – dałoby się ustalić bez trudu (Jeliński, Mackiewicz, Solbern, Urbański) czy wg wymienianych w książce publikacji (M. Sławikówna, M. Syska, S. Świadek, E. T. Wood).

Bożena Frankowska

 

Alina Kietrys, Niespokojni, Warszawa 2015 PWN

 

Leave a Reply