Przejdź do treści

BELGOWIE (FRACUSKOJĘZYCZNI) POD STRZECHY

W tym roku francuskojęzyczna dramaturgia i jej przedstawiciele trafili  „pod strzechy” polskich teatrów w ramach projektu Bl> . Polska publiczność mogła poznać sztuki Philippa Blasbanda, Marie Henry, Serga Kribusa i Rudiego Bekaerta. Ich twórczość, znana nie tylko belgijskiej, ale także międzynarodowej publiczności, uznawana jest za awangardową i nowatorską.

W hisrori teatru belgijskiego najważniejsze i najbardziej doceniane miejsce zajmuje twórczość flamandzka. W encyklopedii „The readers encyclopedia of World’s Drama“ flamandczycy są jedynymi autorami sztuk znajdujących się pod hasłem ‚Belgia‘. Z lektury tej pozycji dowiadujemy się, że teatr belgijski jest przede wszystkim flamandzki i według autora to stwierdzenie odnosi się do każdego ważnego okresu rozwoju dramaturgii belgijskiej. Najbardziej znanym dramatopisarzem flamandzkim, który w roku1911 otrzymał nagrodę Nobla, był Maurice Maeterlinck. Choć pisał w języku francuskim, to pochodził on z bogatej rodziny flamandzkiej.

Wiek dwudziesty przyniósł ze sobą dynamiczny rozwój frankofońskiej twórczości teatralnej i pozwolił przełamać flamandzki monopol. W latach 70-tych XX wieku w Brukseli powstały takie ośrodki alternatywne jak: Theatre de l’Esprit Frapeur, Theatre de l‘ Alliance, Theatre de Parvis oraz Theatre Laboratoire Vicinal. W tym czasie zajmowały się one projektami eksperymentatorskimi bazującymi na pracy Grotowskiego czy Barby. Oficjalne uznanie osiągnęły do 1975 roku, co zmieniło w sposób istotny dotychczasowy krajobraz teatralny w Belgii. Swoje miejsce na mapie brukselskiej sceny zajęły: L’Atelier Sain-Anne, Theatre Varia, La Balsamine i Le Plan K, ale co ciekawsze powstawały także ośrodki umiejscowione poza stolicą. Jeden z ważniejszych to Le Groupov w Liege. Do głosu doszli młodzi reżyserzy Philippe Van Kessei, Philippe Sireuil, Michel Desoteux, Martine Wyckaert, Isabelle Pousseur, Bernard De Coster.

W centrum etiud teatralnych przy uniwersytecie w Leuven, Centre d’Etudes Theatrales, powstało stowarzyszenie teatralne będące pod wpływem L’Atelier Theatral i Vilar, a mające na celu wprowadzenie do teatru belgijskiego międzynarodowej perspektywy. Zapraszano zagranicznych reżyserów, żeby wymienić Bessona czy Krecja, oraz grupy teatralne prowadzone prze takich twórców jak Peter Brook czy Adrianne Mnouchkine. W tej atmosferze nowatorskiego rozwoju teatru frankofońskiego powstało jeszcze kilka zespołów teatralnych poza Brukselą, które głównie skupiły się wokół Liege i Charleroi.

W tym roku francuskojęzyczna dramaturgia i jej przedstawiciele trafili także „pod strzechy” polskich teatrów w ramach projektu Bl>

 

Philippe Blasband

 

Urodzony w Teheranie, w 1964 roku, Philippe Blasband, pisarz, reżyser, autor scenariuszy filmowych i teatralnych. Jego matka była Iranką, ojciec Belgiem, a wśród przodków miał także Austriaków i polskich Żydów. Napisał cztery powieści i kilkanaście sztuk, m.in. “La Lettre des Chats”, “Une Chose intime”, “Où es-tu Sammy Rebenski?”, “Jef”, “Le Masque du Dragon”, “Les Mangeuses de Chocolat”, “L’Invisible”, “Une aventure de Simon Rapoport, guerrier de l’espace”, “Pitch” , “Le Village oublié d’au-delà des montagnes („Zapomniana wioska za górami)”. Wiele z nich było tłumaczonych i opublikowanych m.in w języku niemieckim, włoskim, chińskim, rosyjskim i niderlandzkim. Część z nich reżyserował autor.

W ramach projektu Bl> dramaturg związany ze Starym Teatrem w Krakowie, który jest jednocześnie jednym z kuratorów projektu.

 

Po prześledzeniu pana kariery, pomyślałam, że jest pan człowiekiem renesansu (śmiech reżysera). Pisze pan powieści, krótkie opowiadania, dramaty, reżyseruje pan krótkie i pełnometrażowe formy filmowe, sztuki teatralne. Która z tych działalności jest najbliższa pana sercu?

 

Kiedy coś robię, mam wrażenie, że najlepiej byłoby mi zupełnie gdzie indziej. Mam problem ze skupieniem uwagi i często szybko się nudzę, więc mam tendencję do zmieniania rzeczy, którymi się zajmuję, po to tylko bym mógł później do nich wrócić. Nie mam więc preferencji twórczych.

 

Czy w trakcie realizacji projektu trzyma się pan scenariusza?

 

Nie, nie. Nikt tak nie robi. Moim celem jest tworzenie rzeczy, które są coraz lepsze. Większość reżyserów, jak myślę, tak robi, więc nie jest to jakaś moja wyjątkowa cecha.

Moja wyjątkowość polega na tym, że piszę kilka rzeczy na raz. Zawsze piszę i powieść, i dwa dramaty i scenariusz. Niektórzy mówili mi, że się rozdrabniam, rozpraszam, więc spróbowałem raz skupić się tylko na jednej rzeczy I efekt był fatalny. To doświadczenie przekonało mnie, że muszę pisać kilka rzeczy naraz. Myślę, że jest to choroba.

 

Wygląda na to, że to dobra choroba, zważywszy na pana sukcesy w każdej z tych dziedzin.

 

(śmiech) O jest to bardzo, bardzo męczące.

 

Przyjechał pan tutaj w związku z projektem Bl>

 

Dla mnie ma on dwa znaczenia. Po pierwsze ma się do czynienia z czymś co umiera każdego wieczoru. Nie jest czymś nagranym, opublikowanym. Nie jest też czymś, co istnieje tylko w danej chwili. Ten aspekt teatru jest bardzo ważny dla mnie. Po drugie, jest to świetny sposób na wpływanie na wyobraźnię widza. Nie istnieje tutaj dosłowność, jak w filmie, gdzie jest wszystko pokazane, lecz zamiast tego tworzy się miejsce, w którym są i na scenie i na widowni żywi, prawdziwi ludzie, którzy mogą się poruszać, mówić, stwarzać zupełnie inną rzeczywistość niż ta realna, w której wszyscy żyjemy. Wspaniałym jest takiej posiadanie przestrzeni, o której ktoś mówi: „widzę tyle krów!“ I tych krów w tej przestrzeni nie muszę pokazywać.

 

Więc pociąga pana pobudzanie czyjejś wyobraźni?

 

Tak właśnie.

 

Widzieliśmy dziś polską interpretację pańskiej sztuki „Zapomniana wioska za górami“. Była ona grana już w belgijskich teatrach?

 

Tak. Widziałem ją już wystawioną i po flamandzku i po francusku.

 

A teraz po polsku.

 

Tak. (śmiech)

 

Czy zrozumiał pan coś w polskiej wersji?

 

Rozumiałem większość, bo sztukę znam na pamięć, ale nie było to takie proste..

 

Widział pan więc interpretacje belgijskie i polską. Co pana zaintrygowało w polskiej wersji?

 

Podobała mi się w polskiej wersji, w tym czytaniu performatywnym, sceneria wizualna. Problem z tą sztuką w Belgii wynika z tego, że nie jest to sztuka o Belgii tylko o Iranie. Belgijscy artyści musieli z tym sobie poradzić, ale wzbudzało to sporo dziwnych uczuć. Wystawiać sztukę, która mówi o miejscu zupełnie obcym? Moja matka pochodzi z Iranu, dzięki czemu ja rozumiem tę przestrzeń, ale dla większości jest to kraj nieznany. Polska interpretacja bardzo ładnie sobie poradziła z pokazaniem przestrzeni. Na stole był budowany konceptualny krajobraz, wszystko rejestrował film, a widzowie musieli uruchomić wyobraźnię. To mi się podobało.

 

Ta sztuka jest o Iranie skąd pan pochodzi, ale dla mnie ma ona również wyraz uniwersalny. Kojarzy mi się z tworzeniem Nowego Wspaniałego Świata.

 

No tak, mam nadzieję, że ma wyraz uniwersalny. Jest ona też o Belgii. Opowiada o wiosce podzielonej na dwa obozy, a to jest właśnie typowa sytuacja belgijska z podziałem na Walonię i Flandrię.

 

Obejrzał pan swoją sztukę, współpracował pan z polskimi twórcami w ramach projektu Bl>

 

Nie, nie mogę oceniać.

 

Mam na myśli jakiekolwiek interesujące zjawiska, które pan zdążył zauważyć.

 

Aktorzy są bardzo, bardzo dobrzy. Mają świetną reputację i to ma pokrycie w rzeczywistości.

 

Czy chciałby pan oglądać swoje sztuki na polskich scenach teatralnych?

 

Tak oczywiście, dlaczego nie? (śmiech)

 

I tego właśnie panu życzę. Bardzo dziękuje za rozmowę.

 

 

Rudi Bekaert

 

Urodzony w 1963 roku. Pisze teksty w języku francuskim i niderlandzkim. Jego pierwsza sztuka „Ja ja maar nee nee / Ah oui ça alors là” („O proszę, tak właśnie”) została wystawiona przez grupę Dito’Dito (spektakl w języku niderlandzkim) oraz Transquinquennal (w języku francuskim) i od razu stała się hitem. Rudi Bekaert otrzymał Prix du Théâtre dla najlepszego pisarza w 1998 roku. W 2000 roku jego tekst pt. „Kortom/Enfin bref” („Wreszcie krótko”)” miał swoją prapremierę w czasie Kunstenfestivaldesarts w Brukseli. Dla Speeltheater napisał błyskotliwą sztukę dla dzieci „Schneeuw („Śnieg”)”. Jego najnowszy tekst to kolejna koprodukcja Dito’Dito/Transquenquennal wystawiana pod tytułem “Sto sposobów na to, aby zniknąć i być wolnym”, „Ja ja maar nee nee / Ah oui ça alors là (O proszę, tak właśnie)” jest obecnie tłumaczona na język koreański i w przyszłym roku będzie miała premierę w Seulu.

 

W ramach projektu Bl>

 

Czym dla pana jest teatr? Zdaję sobie sprawę, że jest to ogromne pytanie, ale czy może pan spróbować dotrzeć do esencji, do kilku podstawowych myśli związanych w tym tematem?

 

Zdecydowanie wolę teatr od filmu, ponieważ w teatrze jest możliwy bezpośredni kontakt z odbiorcą. Teatr też nie jest jak rzeźba czy obraz, który można zachować na później, jest tymczasowy. Jest jak życie, nie można przecież zachować życia…

 

Jak pan widzi siebie na tle teatru belgijskiego?

 

(Śmiech) Mówiono o mnie we flamandzkim parlamencie dlatego, że nie ma za wielu dramaturgów, którzy pisaliby zarówno w języku francuskim jak i flamandzkim, tak jak ja. Ja zawsze piszę dwie wersje tej samej sztuki I w ten sposób jestem w stanie dotrzeć do szerszej publiczności.

 

W projekcie Bl>

 

Przykładem może być sztuka, którą widzieliśmy wczoraj, w której język użyty jest takim, jaki się słyszy na ulicy. Także postaci w moich sztukach są wyjątkowi ze względu na swoją zwykłość. Są normalnymi ludźmi, a nie bohaterami. Lubię obserwować zwykłe życie i zwykłych ludzi. Jednak to, co jest ważne w moich obserwacjach, to fakt, że ja nie oceniam, nie krytykuję. Po prostu lubię obserwować, bez jakiegokolwiek osądzania. Dodatkowo, w mojej twórczości jest wiele gier słowami, bardzo lubię bawić się językiem, ale to jest, niestety, niełatwe do przetłumaczenia. W sztuce „O proszę, tak właśnie“ jest też wiele słów, które nic nie znaczą. W językach flamandzkim i francuskim jest dużo takich sformułowań, wypowiadane są ot tak, by je powiedzieć. Frazesy, puste frazy, klisze. Często zdarzało się, że widzowie po obejrzeniu mojej sztuki mówili, że boją się teraz odezwać (śmiech). Małgosia powiedziała, że w języku polskim nie ma tego aż tak dużo. Na przykład w języku flamandzkim „dzień dobry” można powiedzieć na wiele różnych sposobów, ale w języku polskim jest tylko jeden….

 

Coś, co mnie uderzyło w pana sztuce, to fakt, że ludzie, którzy zostali sportretowani przez pana, są tacy sami również w Polsce, czy gdzieś indziej na świecie.

 

Tak, można by spojrzeć na tę kamienicę w Brukseli jako metaforę świata.

 

Ta sama sztuka miała swoje odsłony również w Belgii, prawda?

 

Tak, była pokazywana po flamandzku i po francusku, ale również w obu tych językach jednocześnie. Istnieją więc trzy wersje tej sztuki.

 

W ten sposób dobitnie mógł pan pokazać sytuację w Brukseli, gdzie Flamandczycy i Walloni mieszkają pod jednym dachem.

 

Tak, na scenie jest to sytuacja idealna, w rzeczywistości bywa dużo trudniej.

 

Jak wyglądały te belgijskie interpretacje sztuki?

 

Sztuka ta jest bardzo długa, trwa około trzech godzin, jest pełna powtórzeń, ale ja właśnie chciałem, żeby była taka, by można było osiągnąć odpowiedni efekt zwykłego życia i nadać odrobinę absurdalności sytuacjom. Bardzo mnie ucieszył jeden ze znanych belgijskich znawców teatru i krytyków, który po obejrzeniu spektaklu powiedział mi: „ta sztuka trwała trzy godziny, ale dla mnie mogłaby trwać i pięć! Tak mi się podobała.“ Graliśmy na scenie, gdzie był ustawiony szklany dom, sześcian, który miał symbolizować kamienicę. Wchodziliśmy do niego i wychodziliśmy, mogliśmy obserwować scenę z wewnątrz sześcianu.

 

Byliście ubrani w czarne garnitury?

 

Tak, ale były też inne interpretacje. Wiele grup amatorskich wystawiało tę sztukę, ponieważ jest w niej wiele postaci, a amatorskie teatry chętnie wystawiają sztuki z wieloma osobami scenicznymi. Niektórzy grali w kostiumach wzbogaconych nawet o peruki i takie podejście też było ciekawe.

 

A propos różnorodnych interpretacji – widzieliśmy dziś tutaj czytanie preformatywne i odnoszę wrażenie, że takie podejście jest najbliższe pana interpretacji, ale też czerpie z podejścia Grotowskiego do teatru. Brak rekwizytów, pociąg do szczerości wypowiedzi. Takie podejście tworzy nowy wymiar spektaklu teatralnego, pozwala na wejście efektów wizualnych na scenę teatralną…

 

Tak, tak. W tej interpretacji było nas tylko ośmioro, a sztuka napisana jest na trzydzieści osób. Używaliśmy więc tabliczek tekturowych z imionami, które przekładaliśmy z tyłu na przód w odpowiednim momencie. W ten sposób widownia dowiadywała się w którą postać akurat się wcielamy. Graliśmy też bez zwracania uwagi na płeć, dlatego panie grały panów i odwrotnie.

 

Tempo sztuki jest dość szybkie prawda?

 

Nie, nie koniecznie. Wczoraj czułem się trochę jak na sprincie, ale nie jest to reguła. Tempo nie jest też takie wolne.

 

Widzieliśmy wczoraj polską wersję pana sztuki „No co ty powiesz!“. Co pana w niej zaskoczyło czy zaintrygowało?

 

Podobało mi się, że aktorzy byli ubrani jak muzycy, dzięki czemu tekst został potraktowany jako zapis muzyczny. Szczególnie podobał mi się moment, kiedy jedna z aktorek rozśpiewuje łańcuszek św. Antoniego tak jakby to była aria operowa. Z drugiej strony postaci w tej sztuce są prawie karykaturami, ale nimi nie są de facto i nadgrywanie karykaturą na już mocno ucharakteryzowanym tekście, może powodować wrażenie przesilenia. Być może powiedzenie tekstu w sposób zwykły, normalny stworzyłoby efekt silniejszej dziwaczności. Była też interpretacja tej sztuki w Krakowie w szkole teatralnej i tamta też mi się bardzo podobała. Cała sztuka trwa około trzech godzin, dlatego do czytań performatywnych trzeba było dokonać wyboru tekstu, które były różne w krakowskiej i w warszawskiej wersji.

 

Po tej wizycie w Polsce i współpracy z polskimi twórcami teatralnymi w ramach projektu, po tym jak widział pan polskie interpretacje swojej sztuki czy ma pan jakieś szczególne spostrzeżenia na temat polskiego teatru w ogóle?

 

Myślę, że w Polsce są świetni aktorzy. Wszyscy, których widziałem przy pracy, ci tutaj i ci na Chłodnej [z teatru Chłodnica] są naprawdę wspaniałymi aktorami. Są bardzo dynamiczni.

Polska ma też dużą tradycję teatralną I w tym sensie przypomina mi teatr niemiecki. W Belgii nie ma prawdziwej tradycji teatru. W Polsce teatr jest popularny, a mieszkańcy są uwrażliwiani na sztukę teatralną, by dostrzegali jego wagę. W Belgii teatr nie jest aż tak ważny, niestety.

 

Więc jest pan tam po to, by belgijski teatr stał się ważniejszy?

 

(Śmiech) Tak, to by było miłe…

 

Chciałby pan zacieśnić współpracę z polskim teatrem?

 

Oczywiście.

 

Czy myśli pan, że uczestniczenie w tym projekcie ułatwi panu tę współpracę?

 

Na pewno. Jestem w Polsce po raz drugi, byłem tutaj we wrześniu na spotkaniu z Małgorzatą, która tłumaczyła moją sztukę, i tak sobie myślę, dlaczego ja do tej pory tutaj nie trafiłem? Dlaczego nie przyjechałem tutaj wcześniej? Byłem w Meksyku, w Kanadzie, tak daleko, a nie byłem w Polsce, która jest tak blisko. Jak mogłem ją ominąć? Na pewno chcę tutaj wrócić już na własną rękę (teraz jestem tutaj na zaproszenie ministerstwa kultury i innych instytucji) i lepiej poznać Polskę. Poznać polskich aktorów i reżyserów, poznać ich sposób pracy.

 

Wspomniał pan wcześniej o spotkaniu z tłumaczem swojej sztuki. Czy współpracowaliście ze sobą w trakcie tłumaczenia?

 

Nie, było to zorganizowane w ten sposób, że najpierw oryginalny tekst był przetłumaczony słowo w słowo na język polski, a potem Małgosia nadała temu tłumaczeniu literackiego sznytu. Małgosia jest też dramaturgiem. Jest wspaniałą osobą i bardzo lubię jej sztuki z ich surrealistyczną atmosferą, jej umiejętność mówienia o bardzo poważnych sprawach w bardzo zabawny sposób.

 

Cieszę się, że podobała się panu współpraca z polskimi twórcami i mam nadzieję, że będziemy mogli zobaczyć pana sztuki na polskich scenach teatralnych.

 

Dziękuję, bardzo by to było miłe. (śmiech)

 

Dziękuję za rozmowę..

 

Anna Kędziorek

Leave a Reply