Przejdź do treści

MODrzeJEwSKA ShakespeareStar

Z prof. Andrzejem Żurowskim rozmawia Tomasz Miłkowski
Helena Modrzejewska

Kalendarz kwietniowych obchodów Roku Modrzejewskiej w USA (m. in.):
5, kościół św. Stanisława w Nowym Jorku: odsłonięcie tablicy pamiątkowej
8, City University of New York: sesja naukowa
9, Yale University: wykład A. Żurowskiego MODrzeJEwSKA ShakespeareStar
18, Arden (Kalifornia): wystawa poświęcona Modjeskiej; wykład A. Żurowskiego;
premiera książek: Edward Tuckerman Mason Helena Modjeska’s Ophelia and Edwin Booth’s Macbeth / Andrzej Żurowski The Concert of Stars
Sto lat temu, 8 kwietnia 1909 roku zmarła w Kalifornii Helena Modrzejewska, za oceanem znana jako Madame Modjeska, aktorka wielka i niedościgła, do dzisiaj uważana za jedna z najlepszych heroin Szekspirowskich w historii. „Gdziekolwiek pojawiła się na scenie – pisał w roku 1903 wielbiciel jej talentu, doktor filozofii Feliks Koneczny – wszędzie głoszono, że takiej gry nie widziano jeszcze”.

–    O Modrzejewskiej pisuje się w tonacji panegirycznej albo wcale. Czy jednak moglibyśmy dzisiaj oglądać grę Heleny Modrzejewskiej bez irytacji? Czy chciałby Pan, jakimś cudem, zobaczyć ją na scenie?
–    Za nic w świecie!
–    Czy to znaczy, że była aktorką przecenianą?
–    A skądże! Była aktorką wielką i właśnie dlatego jej artyzm odpowiadał wrażliwości jej odbiorców, tych sprzed stu lat i więcej. Tym także była wielka, że szła przed nimi o krok czy dwa, ale tylko o krok czy dwa; gdyby nadmiernie wyprzedziła swój czas, jej sztuka rozminęłaby się z oczekiwaniami widzów – nie trafiałaby w ich skalę wrażliwości, ich sposób myślenia i przeżywania.
–    Z tego prosty wniosek, że Modrzejewska debiutantka z przedstawienia dobroczynnego w Bochni, w 1861 roku i Modrzejewska, a właściwie już Modjeska, oklaskiwana w Metropolitan Opera House w roku 1888 to dwie rozmaite aktorki. Bardzo się różniły?
–    Z całą pewnością było to aktorstwo w rozwoju, sztuka podlegająca stałym korektom. Proszę zważyć, że choć Modrzejewska po spektaklu w Bochni, ruszywszy rzemiennym dyszlem po Galicji, w Czerniowcach odniosła sukces, została doceniona przez tamtejszą publiczność i dzięki temu mogła potem kontynuować karierę – poprzez Kraków, gościnnie Poznań, aż po pozycję pierwszej gwiazdy Warszawskich Teatrów Rządowych i sławę największej aktorki polskiej – to przecież zauważona została w niezłym, bo niezłym, ale teatrze głęboko prowincjonalnym. Z całym szacunkiem, ale to był zaledwie niewielki pagórek, a Metropolitan to Himalaje. Tak naprawdę niewiele zrazu umiała i, poza talentem, inteligencją, ogromną wolą pracy i urodą, sporo miała do roboty. Ale pracowita i ambitna była niezmiernie.
–    Może to – poza talentem – największa tajemnica jej niebywałych postępów i sukcesów. Takim przełomem okazała się krótka, ale intensywna kariera warszawska aktorki. Grała wtedy bardzo dużo i coraz lepiej.
–    To oczywiście był ważny etap i wymagająca szkoła, ale przedtem był jeszcze, znakomity naówczas Kraków, który podbiła i to nad podziw szybko. Potem przyszły zrazu występy gościnne, a potem niebywale korzystny, ku zawiści koleżanek, kontrakt pierwszej gwiazdy Warszawskich Teatrów Rządowych. Było to w roku 1869.
–    Zaledwie 8 lat po debiucie!
–    Właśnie. Pojawienie się nowej gwiazdy w stolicy nie było w smak tutejszym talentom, zwłaszcza płci pięknej. Ale przebiła się; talent artystki pokonał krytyków nawet niechętnych. Grała wiele i z coraz większym sukcesem. A kontrakt, jaki wynegocjowała, musiał zdumiewać nawet jej wielbicieli. W końcu gwiazda dopiero początkująca, a dopięła i dzisiaj warunku niecodziennego kontraktu: mogła sama decydować o wyborze ról. To (choć w praktyce bywało różnie) gwarantowało jej status gwiazdy, o pieniądzach nie zapominając, i nie licząc gwarantowanych, nieźle płatnych występów miesięcznie, oraz benefisu, do którego mieli prawo tylko najwięksi.
–    A tych wielkich w warszawskim zespole nie brakowało, by wymienić choćby Alojzego Żółkowskiego czy Jana Królikowskiego.
–    Prezes Teatrów Rządowych, generał Muchanow, a w jeszcze większym stopniu jego wpływowa małżonka Maria Kalergis, dbali o prestiż teatru – w warszawskich latach 1868-1876 Helena Modrzejewska miewała naprawdę doborowych partnerów. W takich okolicznościach rozkwitał jej talent, choć na czym to bliżej polegało, nie tak znów łatwo się zorientować. Recenzje są w większości enigmatyczne, ogólnikowe; jedno jest pewne – jak na owe czasy Modrzejewska powściągała ekspresję, nie nadużywała siły głosu, dzięki czemu rzadkie kwestie wypowiedziane głosem podniesionym sprawiały wrażenie silniejsze. A stylistycznie nawiązywała do tradycji romantycznej.
–    A co grała?
–    Mimo prawa do wyboru ról, musiała liczyć się z gustami publiczności, no i z cenzurą. Grała więc rzeczy różne, nie zawsze najwyższego lotu. Występowała i w modnych francuskich wyciskaczach łez, i w wielkim repertuarze. Grała szekspirowskie Julię i Ofelię, Marię Stuart u Schillera, u Słowackiego Marię Stuart oraz Amelię w „Mazepie”, choć to przedstawienia okazało się finansową katastrofą. Najwyraźniej publiczność w Słowackim, wówczas po raz pierwszy – dzięki uporowi pani Heleny właśnie! – granym na scenie warszawskiej, jeszcze nie zasmakowała. Podczas siedmiu sezonów warszawskich (1869-76) Modrzejewska dała około 630 przedstawień w 55 rolach. Najczęściej grała Szekspira (95 występów w 5 sztukach), Korzeniowskiego (54), Dumasa-syna (50) i… Słowackiego właśnie (39 przedstawień w 2 sztukach)! Amelia pani Heleny wchodziła na scenę 33 razy; tyle samo, co z czasem jej najsłynniejsze: Ofelia, a nawet częściej niż Julia grana – bagatela! – 31 razy.
–    Warszawa okazała się dla aktorki pasmem sukcesów, z niewielkimi odstępstwami. Dlaczego więc z Warszawy wyjechała? Czy już z zamiarem kariery na świecie?
–    Z pewnością z takim zamiarem, choć oficjalna wersja głosiła, że wyjeżdża dla podreperowania zdrowia. To była epoka wielkich wędrownych gwiazd; szansa takiej kariery nęciła. Na Warszawę zapowiedź wyjazdu Modrzejewskiej spadła jak grom z jasnego nieba. Po ostatnim przedstawieniu zgotowano jej uliczną owację, widzowie nie kryli smutku, ale i nadziei, że wkrótce wróci. Na pożegnanie zagrała składankę złożoną z fragmentów „Ślubów panieńskich” (Aniela), „Hamleta” (Ofelia), „Romea i Julii” oraz „Adrianny Lecouvreur”. Wpływowy recenzent warszawski porównywał Modrzejewską do Verdiego, upatrując w obojgu ucieleśnienie ducha epoki.
–    Nielicha ocena. A jednak Modrzejewska wracała już tylko na chwilę.
–    Przyjeżdżała na krótkie tournée oraz pobyć z rzeczywiście ukochanym krajem i bliskimi, za każdym razem witana hołdami, po czym znowu ruszała na podbój świata.
–    Ten podbój mógł się nie powieść choćby z powodów językowych.
–    To było ogromne wyzwanie. W chwili decyzji o wyjeździe Modrzejewska  angielski znała ledwie ledwie. Kiedy przybyła do Ameryki, uczyła się intensywnie, ale początkowo wydawało się, że nie ma żadnych szans. Na domiar – pozwólmy sobie na niedyskrecję – potencjalna debiutantka-Modjeska miała wówczas… 37 lat. Kiedy jednak mimo wyraźnie obcego akcentu pierwszy producent postanowił zaryzykować, okazało się, że zainwestował wyjątkowo dobrze.
–    W jej amerykańskiej karierze pomagał także mąż, Karol Chłapowski, ze względu na rodzinne arystokratyczne powiązania, Modjeska bywała w reklamach nazywana polską hrabiną. Tej omyłki nie prostowała.
–    Już wtedy reklama była bardzo ważna. Ale co do Karola – okazał się dla Heleny prawdziwym skarbem; człowiek godny zaufania, bezgranicznie oddany towarzysz życia. Choć biznesowe beztalencie; jego projekt farmy okazał się fiaskiem, a praca w charakterze impresaria żony także była mało owocna. Zawsze jednak mogła na niego liczyć. To była piękna para. Wręcz rozczulająca.
–    Kiedy Ameryka leżała już u jej stóp, w 1880 ruszyła Modrzejewska na Londyn.
–    To było jeszcze bardziej karkołomne, a odwagi wymagało ogromnej. Trzeba przecież pamiętać, że w Ameryce Modrzejewska zdobyła markę jako aktorka Szekspirowska. Ten stempel firmowy chciała potwierdzić uznaniem w ojczyźnie Szekspira. Przed nią nie udało się to żadnej aktorce spoza Albionu. A ona tego dokonała! Londyn miała u stóp.
–    To chyba pomogło w kontraktach w Ameryce, do której powróciła po londyńskich triumfach.
–    To był dodatkowy kapitał. A Modrzejewska miała spore zobowiązania finansowe. Nieudane interesy męża, rodzina w Polsce i Ameryce, potem posiadłość w Kalifornii z tłumnym personelem, rozliczne dotacje na cele charytatywne… Wszystko to kosztowało niemało, a polscy krewni i pocioty obdzierali ją bez litości.
–    Stąd ta katorżnicza praca?
–    I stąd, i z niewątpliwego imperatywu gry. A czasem i – co urocze – z przewrotności. Kiedy urodził się Dodo, jej pierwszy wnuk, pani Helena przywróciła do repertuaru… werońską Julię; bo czyż to nie smaczne: babcia Julią!… To rzeczywiście była praca trudna do wyobrażenia. Wieczna przez lata włóczęga po bezkresach Stanów i Kanady. Ot, dla przykładu, w sezonie 1889/90 odbyła tournee wspólnie z wielkim amerykańskim aktorem Edwinem Boothem, najsłynniejszym gwiazdorem Szekspirowskim. Przemierzyli pociągiem całą Amerykę, dając prawie codziennie przedstawienie albo i dwa. A Modrzejewskiej właśnie stuknęła pięćdziesiątka, Booth dobijał do sześćdziesiątki…
–    Czy to teatralne niewolnictwo dawało przynajmniej duże pieniądze?
–    Dawało. Na owe czasy to były zawrotne zarobki. Można je porównać z dzisiejszymi honorariami gwiazd Hollywoodu.
–    Czy towarzyszyła jej gwiazdorska aura?
–    I to jaka! Wszak arcygwiazdą teatru amerykańskiego była przez lat trzydzieści. Modjeska nie schodziła ze szpalt; to są dziś tysiące, tysiące dokumentów. Przed słynnym, w maju 1905, jubileuszem w Metropolitan Opera gazety przez miesiąc zajmowały się postępem prac do tej wielkiej fety. Rzeczywiście była w centrum uwagi i umiała się komunikować z ówczesnymi mediami.
–    Czy już wszystko wiemy o Modrzejewskiej?
–    Na pewno nie. Trzeba pamiętać, że za sprawą swego talentu i gigantycznej pracy osiągnęła niesłychanie wiele, u początku dysponując nader skromnym wykształceniem i wchodząc w życie teatralne w aurze skandalistki. Jej związek z Gustawem Zimajerem, kombinatorem o dość podejrzanej konduicie, na szczęście w porę przerwany, mógł skończyć się życiową katastrofą. Modrzejewska umiała w odpowiednich chwilach podejmować właściwe decyzje. Ale ich kulisy często nie są do końca wyjaśnione. Była nie tylko mistrzynią kreacji, lecz i autokracji. Nade wszystko wszak wiele jeszcze roboty nad w pełni udokumentowanym portretem Wielkiej Artystki. W archiwach drzemie dotąd masa tajemnic.
–    A co Pan wyśledził nowego?
–    Sporo jest jeszcze do odkrycia i do głębszego wyjaśnienia o samym fenomenie gwiazdy dwóch kontynentów. Proszę, zważmy: pod pewnym względem była aktorką w historii wręcz niesłychaną. To Modrzejewska szekspirystka. I to nie tylko swą klasą niezwykła, także ilościowo: w dramatach Stratfordczyka kreowała… 18 bohaterek! Podczas kwerendy w amerykańskich i angielskich bibliotekach natrafiłem na niejedno cymelium. W Nowym Jorku na przykład ślęczałem – z zachwytem! – nad rękopisem wyśmienitego krytyka Edwarda Tuckermana Masona, który – gest po geście, sytuacja po sytuacji, kadencja po kadencji, opisał Ofelię i lady Makbet Modjeskiej w jej „koncercie gwiazd” z Hamletem i Makbetem Erwina Bootha. Nie zdążył tego opublikować, więc próbuję go zastąpić. Książka ma się właśnie ukazać w Stanach; wraz z moją, poświęconą owemu koncertowi szekspirowskich gwiazd. Notabene, zdarzyło mi się to niejako po drodze – podczas kwerend do mojej głównej od paru lat roboty; spróbowałem bowiem napisać pierwszą dotąd monografię na temat Modrzejewskiej szekspirystki. No i moja książka, „MODrzeJEwSKA  ShakespeareStar”, po polsku ukaże się niebawem.
–    Czy Ameryka także uczci naszą rodaczkę?
–    Och, tak. Dla znawców i artystów teatru w Stanach Zjednoczonych Modjeska jest kimś niezmiernie ważnym i bliskim. W ogóle jej mit w USA jest powszechny. Na stulecie City University of New York zwołał sesję naukową, w której będę miał zaszczyt wystąpić u boku takich sław jak prof. Daniel Gerould. Będę też wykładać w Yale University; emocje niejako intymne (cóż, na starość człowiek staje się coraz bardziej sentymentalny) wznieca we mnie perspektywa wykładu w kalifornijskim dworku pani Heleny, dziś jej muzeum, w Ardenie. W nowojorskim kościele św. Stanisława, gdzie przed stu laty mszą żałobną i symboliczną ceremonią pogrzebową Ameryka żegnała MODrzeJEwSKA, zostanie odsłonięta dwujęzyczna tablica. Pamięć o niezwykłej Ofelii, zachwycającej Julii, wstrząsającej Lady Makbet i tytanie pracy, nie przeminęła.

Tekst wywiadu publikowany w tygodniku Przegląd

Andrzej Żurowski – teatrolog, eseista, krytyk. Urodził się w 1944 roku w Drohobyczu. Do Gdańska trafił z rodziną w 1945. Ukończył polonistykę; magisterium i doktorat (1973) u prof. Marii Janion na Uniwersytecie Gdańskim; także tutaj habilitował się w 2002 roku. Jest profesorem i dyrektorem Instytutu Polonistyki w Akademii Pomorskiej w Słupsku. Jest autorem ponad tysiąca publikacji dotyczących historii teatru oraz teatru współczesnego w Polsce i na świecie. Od 1981 roku przez dwadzieścia lat był wiceprezydentem Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych; jest dożywotnim wiceprezydentem honorowym tej organizacji. Wydał 22 książki. Pośród nich sześć monografii – Prehistoria polskiego Szekspira (2007), Szekspiriady polskie (1976), Szekspir w cieniu gwiazd (2001), Szekspir– ich rówieśnik (2003), Myślenie Szekspirem (1983), Szekspir i Wielki Zamęt (2003) – w których przedstawił czterechsetletnie dzieje teatru szekspirowskiego na polskich scenach.

Leave a Reply