Przejdź do treści

Anioły i…

NIE LUSTRACJA TYLKO PREWENCJA
Na temat lustracji wypowiadają się dziś różnorodni specjaliści przede wszystkim zaś politycy, którzy w imieniu własnej wizji świata (w tym także wizji Polski), chcieliby ostatecznie ujawnić wszystkich tych, którzy skrycie wspierali poprzedni reżym, a przede wszystkim służby bezpieczeństwa PRL. Wypowiadają się moraliści i publicyści różnych orientacji, spierający się o to czy współpraca z SB osłabiła morale indywidualne tych osób i czy w związku z tym mają oni zwykłe obywatelskie prawa, czy też należy ostrzec wszystkich, że są „moralnie zagrożeni”. Na razie jeszcze nie proponują wprowadzenia specjalnych opasek.

Cała sprawę postrzegałem do tej pory jako rozgrywki między kandydatami do władzy w następnej sejmowej kadencji. Niemniej zaniepokoił mnie fakt, że aż osiemdziesiąt kilka procent Polaków chciałoby opublikowania list „tajnych współpracowników” i ucieszyłoby się z napiętnowania tych, którzy zgrzeszyli przeciw Polsce. Przyjmuję, że sondaż ten oddaje rzeczywistą postawę Polaków i że wiedzą oni o jaką Polskę im chodzi. Ogarnia mnie jednak zgroza, że obywatele naszego kraju, którzy zaszczycają urny wyborcze w pięćdziesięciu procentach zaledwie, w tak ogromnym procencie cieszyliby się z kompromitacji innych Polaków, szczególnie tych, którzy zajmują odpowiedzialne stanowiska w życiu publicznym.

Zatem wypowiedź swoja kieruję do owych osiemdziesięciu procent. Proponuję im, by wspólnie zastanowić, jakie są cele powszechnej lustracji i jakie są nasze (jeśli takie są) wspólne dążenia.

Powiedzmy sobie od razu, że powszechna lustracja nie wpłynie ani na jakość naszego państwa ani na jakość naszego życia. Sprawy ustroju państwowego i systemu ekonomicznego zostały już rozstrzygnięte w zarysach przed piętnastu laty (wolny rynek, demokracja) i ujawnienie listy „tajnych współpracowników” niczego nie może załatwić. Oczywiście, istnieje wiele innych spraw, ważnych dla naszej przyszłości, ale o nich nikt nie myśli: ani partie polityczne ani członkowie sejmu. Zamiast podjąć działania w tym kierunku wmawia się nam, że „dekomunizacja” uleczy nasze wady i zapewni nam dostatnie życie.

Już samo słowo „dekomunizacja” jest nadużyciem, a to dlatego, że wywiedziono je ze słowa komunizm, a z kolei komunizm nigdy nie zaistniał na naszych ziemiach. Oczywiście ludowy skrót „komuna”, „za komuny” jest bardzo użyteczny, ale też wprowadza nas w błąd, bo reżym PRL nie był komunistyczny, ani socjalistyczny. Był dyktaturą demagogów, którzy utopijną teorię wprowadzali w życie w prymitywny sposób.

Ale utopia sprawiedliwego, harmonijnego życia ciągle istnieje. Kto pojedzie do południowej Ameryki: Argentyny, Brazylii czy Meksyku i zobaczy na własne oczy życie miejscowej biedoty, zrozumie, że „tamtejszy” człowiek marzy o innym systemie ekonomicznym niż kapitalizm i że teorie Marksa znajdą w nim gorliwego wyznawcę. My nie chcemy o tym wiedzieć, bo idziemy za tym, co jest naprawdę modne. Ale wiedzą o tym co światlejsi ludzie, a szczególnie antropolodzy, którzy w wędrówce do korzeni ludzkiego życia konfrontują się z upodleniem i krzywdą Afrykanów, Indian i wszelkiego rodzaju aborygenów. Wiedzą o tym również światli Amerykanie. Stacja telewizyjna „Europa, Europa” pokazuje obecnie amerykański film „Ludzie z bronią”, który opowiada o nędzy latynoskich Indian, i o terrorze któremu podlegają.

Słowo „dekomunizacja” ma nam sugerować, że to okres PRL doprowadził do demoralizacji społeczeństwo polskie. Wynika stąd, że Polacy byliby wspaniałymi ludźmi, gdyby nie okres rządów „komunistycznych”, narzucony nam przez Związek Sowiecki. Zatem skompromitowanie byłych „tajnych współpracowników” załatwi wszystko, uzdrowi nas, i pozwoli spełnić marzenie poety – ze zjadaczy chleba staniemy się aniołami.

A to jest czysta demagogia. Wystarczy sięgnąć do naszej historii, do dawnych sądowych i sejmowych dokumentów, by dowiedzieć się, że nasze wady nie rodziły się za PRL-u ale znacznie wcześniej. Komisje śledcze sejmu istniały już w zamierzchłych czasach, że przypomnę komisję sejmu warszawskiego po śmierci Zygmunta Augusta, mającą na celu rewindykacje wyłudzonych dóbr królewskich. A pobieranie pensji od agentów różnych dworów europejskich przez najwyższych dostojników kraju, to co? Czy to nie demoralizowała szerokich rzesz społecznych. A zagwarantowane szlachcie prawo do nieposłuszeństwa wobec władzy wykonawczej (królewskiej)? Czy to nie wpływało na morale społeczne, a przede wszystkim na stosunek Polaków do własnego państwa? A przekonanie o własnej wyjątkowości, które zezwalało szlachcie na pomijanie jej obowiązków wobec ojczyzny i rodziło jej przekonanie o rzekomym obowiązku naszych aliantów (?), by działać na rzecz Polski? Postawa taka deformowała nasze dzieje aż po wiek dwudziesty.

Taka była sytuacja zbiorowości. A były jeszcze losy indywidualne. Ludzi uczciwych, znajdujących się nagle w sytuacji dla siebie niezrozumiałej, albo bardzo trudnej osobiście. Ilu wybitnych Polaków poparło Targowicę, by następnie niemal natychmiast podjąć walkę przeciw zaborcom w szeregach Tadeusza Kościuszki? A w dziewiętnastym wieku, kiedy to do rządu dusz Polaków uzurpowały sobie prawo różne opcje polityczne. Jakże łatwo było wówczas trafić na listę zdrajców. Co więcej, polscy zdrajcy, współpracownicy carskiej ochrany pozostawiali po sobie dzieła cenne dla… polskiej kultury. Bo oni pewnie kochali swą Polskę…inaczej. A chłopi, którzy wydawali powstańców roku 1863 władzom rosyjskim, czy wszyscy zdrajcy? A ci Polacy, którzy dla polepszenia swego życia przyjmowali prawosławie i narodowość rosyjską? Ich wnioski drukowała warszawska „Gazeta Policyjna” jeszcze na początku dwudziestego wieku, można sprawdzić. Ale z drugiej strony niektórzy generałowie armii Józefa Piłsudskiego nie mówili ojczystym językiem, a jak wiernie służyli Polsce! Co robić z takimi indywidualnymi losami? Jak je zakwalifikować. Nie daj Boże, żeby się wzięli za to współcześni politycy.

Niechęć to PRL i do wszystkich, którzy nie znaleźli się w opozycji wobec narzuconego nam reżymu, mówi tylko o nieznajomości losów ludzkich w Polsce w ostatnim półwieczu. Oczywiście, politycy będą mówić o zbrodniczych obozach karnych, o zbrodni katyńskiej, o sfałszowanych wyrokach sądowych i rozstrzeliwaniu niewinnych ludzi. I bardzo słusznie. Ale nikt z nich nie pomyśli o losie zwykłego człowieka, który walczył o przeżycie. Sam widziałem byłych akowców jak wstępowali do PZPR, jak dzieci dostojników sanacyjnych szukały pracy w urzędach państwowych, by tylko znaleźć dla siebie jakiś azyl i ochronę.

A członkowie PPR (później PZPR) też byli rozmaici. Byli wśród nich zbrodniarze, ale byli też mściciele krzywd klasowych i osobistych, byli także i ludzie kompromisu, którzy w wirze rewolucji chcieli ratować wartości życia narodowego. I było mnóstwo ludzi młodych, dorastających, którzy musieli znaleźć dla siebie jakieś miejsce w życiu. I oni i późniejsi opozycjoniści z KOR-u i „Solidarności” byli poddani różnym presjom nie tylko ze strony „SB”. Ich wybory były trudne, pewnie do dzisiaj pamiętane i rozważane, szczególnie jeśli kończyły się uległością wobec politycznych nacisków. Czy każdy człowiek musi być bohaterem?

W roku 1947 mój ujawniający się przyjaciel poinformował „UB” o mojej antyreżymowej „podziemnej” działalności. Jakimś cudem uniknąłem aresztowania. Mój przyjaciel po czterdziestu latach skruszony wyspowiadał się ze swojej słabości. Wyobrażam sobie, jak sobie dawał radę ze swoim sumieniem przez te czterdzieści lat. I pewnie dalej nie jest mu lekko.

A piętnaście lat to też niemały okres czasu. W wypadkach ludzi uczciwych okres czyśćca. W wypadku ludzi cynicznych okres kamuflażu i różnorodnych wybiegów, zmiany barw, zmiany życiorysów i zręcznej interpretacji własnej działalności. Projektowana lustracja dopadnie uczciwych, cynicy i podlece już się zabezpieczyli – mieli czas.

Piętnaście lat w dziejach młodego państwa to okres stabilizowania struktur i ustalania programów działania. Okazuje się jednak, że nic z tego zakresu się nie dokonało. Zdaniem polityków patriotów wszystko trzeba zaczynać od początku. Wracamy zatem do roku 1989 i przekreślamy „grubą kreskę” premiera Mazowieckiego.

Ale ta wizja, że my oto, po dekomunizacji staniemy się aniołami i zbudujemy wspaniałą Polskę jest czystą nieprawdą. Jeden z kolejnych mitów. Taki sam mit jak „Polska Chrystusem Narodów” albo „szklane domy”. Z tym że nie będziemy się spierać z mistycznymi wizjami Mickiewicza, nie będziemy negować gorzkiego eksperymentu Żeromskiego. Były one uczciwe. „Dekomunizacja” w roku 1989 mogła mieć jeszcze jakiś sens, bo stwarzałaby pole dla działania sił demokratycznych. „Dekomunizacja” dzisiaj jest już tylko ideologicznym mitem. A jako panaceum na nasze biedy rozsypie się po najbliższych wyborach. Rozsypie się dlatego, że zwycięzcy nie okażą się aniołami, a co więcej dlatego, że wyeliminuje z naszego życia społecznego wielu ludzi kompetentnych, którzy kiedyś doświadczyli chwili politycznej słabości. Powinniśmy cenić kompetencję, bo ta przydaje się zawsze. I nie powinna być ona poddawana ani wojennym, ani ideologicznym próbom.

Demokracja na szczęście jest systemem dającym miejsce na współistnienie różnorodnych koncepcji życia społecznego i różnorodnych ideologii. Nie mniej, by demokracja rozwijała się harmonijnie konieczne jest spełnienie pewnych warunków. Musi ona kierować się prawem, którego prawidłowe funkcjonowanie zapewni niezależna „władza sądownicza”. I oczywiście ta niezależna władza sadownicza powinna być oczkiem w głowie wszystkich obywateli. Bo to ona będzie decydować o praworządności i uczciwości demokracji. Stąd do sprawowania władzy sądowniczej powinni być powołani ludzie kompetentni i do tego o nieposzlakowanej uczciwości. Trzeba ustalić najwyższe standardy moralne i kompetencyjne, którym powinni oni sprostać. Naruszenie tych standardów powinno powodować natychmiastowe odrzucenie lub w przyszłości usunięcie z grona „władzy sądowniczej”. Od tego trzeba zacząć.

Podobne standardy powinny być ustalone dla przyszłych parlamentarzystów. W Sejmie nie powinni znaleźć się ani kryminaliści, ani ludzie bez cenzusu wykształceniowego, ani prymitywni karierowicze, których dziś w sejmie jest co nie miara. Z punktu widzenia ogólnego nie warto myśleć o niegdysiejszych winach, jeśli nie są to winy, które ściga kodeks karny. Nic nam nie przyjdzie z kompromitacji niektórych naszych przyjaciół i znajomych. Myślmy o przyszłości. Postarajmy się wymusić na parlamentarzystach warunki prawne dla oczyszczenia naszej przerażającej stajni Augiasza – dziś.

Henryk Jurkowski

Leave a Reply