Przejdź do treści

Rewolwer redivivus

Jagoda Opalińska o telewizyjnym Rewolwerze Aleksandra Fredry w reżyserii Wojciecha Adamczyka:

Porządkujący literacką spuściznę Fredry Komitet Opiekuńczy wytknął Rewolwerowi artystyczne mielizny. No cóż, każda epoka – pozostając tylko w ars-przestrzeni – generuje stosy werdyktów na wspak. Ale tu akurat ówczesna ocena po prostu mija się z prawdą. Tekst ma bowiem kolorowy wdzięk, organiczny żart i, co ważne, dotyka trybów finansowej machinerii drugiej połowy XIX wieku. Farsowy porządek akcji krąży wokół pieniądza, biega szlakiem spekulacji, a wszystko razem przyprawia polityczno-obyczajowa kpina. Absurd goni absurd. Władza goni obywatela, który bawi się w berka z samym sobą. Stąd rozpędzone komediowe bum.

Proszę Państwa, Rewolwer powstał w 1862 roku. Od kontuszowego czasu i kontuszowej metamorfozy Zemsty, Pana Jowialskiego czy Ślubów panieńskich minęły lata świetlne. Inny moment historii, inna odsłona biografii. Dzieli je Rzeź galicyjska, Wiosna Ludów i … wciąż tajemnicza 15-letnia przerwa, kiedy autor niesiony przewrotnie uśmiechniętą formą Dożywocia (1835) nagle zamilkł. Tylko On wiedział, ilu pomysłów zaniechał, ile kartek spalił. W każdym bądź razie odłożywszy komedię, nie uległ całkowitej mizantropii. Robił notatki, wierszykowe komentarze, szykował memuary Trzy po trzy. Natomiast jako deputat do galicyjskiego Sejmu Stanowego bronił coraz bardziej ograniczanych swobód gospodarczych. Kąśliwy samotny wilk miał też twarz społecznika i reformatora. Akcentując dystans wobec konspiracyjnych strategii, wskazywał kierunek stopniowych przemian. Nota bene plany ostro korygowane przez polityczne realia. W 1846 roku został oskarżony o werbalną obrazę władzy (sic!) i tylko dzięki łasce Namiestnika Polaka uniknął więzienia. Kilka lat później, ratując z politycznych opresji syna Jana Aleksandra – uczestnika powstania węgierskiego, zamieszkał w Paryżu.

Można by się łatwo wyzłośliwić Fredrowską frazą, iż anty-konspiracyjnej doktrynie „nóżka spuchła”. Jednak kluczowy trop prowadzi z powrotem do Lwowa i z powrotem do komediopisarstwa, że przywołam kilka tytułów Wielki człowiek do małych interesów, Wychowanka, Pan Benet. Pytanie: a co z politycznym bagażem? No więc był mandat do pierwszego Sądu Krajowego, lecz Fredro się wycofał po paru miesiącach. Natomiast ważna jest data 1861, bo to pobliże Rewolweru.

Pobliże, a ściślej kontekst ówczesnej perspektywy z jakiej autor oceniał rzeczywistość. Usytuowana w groteskowo kształtowanej scenerii Parmy-Nieparmy komedia otwierała przestrzeń paradoksu, gdzie ku chwale rządu brylował Pan Pieniądz, co generując obywatelską wspólnotę strachu, generowało wyzwolony śmiech.

I właśnie tymi ścieżkami wędruje telewizyjna inscenizacja Wojciecha Adamczyka (prem. Teatr Telewizji, 5.IX). Stylizatorski detal i stylizatorskie otwarcie. Niełatwe materii pomieszanie, zwłaszcza, że sięga międzywojnia. Ze ścian spogląda Tamara Łempicka. Starannie projektowane w duchu epoki kosiumy oraz cyzelowane w półcieniach „minionego” wnętrza (Katarzyna Adamczyk). Delikatna muzyczna inkrustacja (Piotr Salaber). Znakomity filmowy pastisz jako uliczne tło dla kolejnych zawirowań akcji. Słuszne adaptatorskie cięcia fabularnych plenerowych ozdób. Wszystko razem do smaku i do sensu. Odmłodzony Fredro nie traci oryginalnej barwy głosu natomiast zyskuje bliższy nam surrealistczny po-głos.

Cały tak precyzyjny i tak szczegółowo konfigurowany reżyserski projekt odnalazł się na aktorskim planie. Jest ekspresja, żywioł, tempo. Dialogowa szermierka obok monologowych zbliżeń. Słowny pin pong przy mimiczno-gestycznej ekwilibrystyce. Śladu fałszu, choć oczywiście widać i słychać solistów.

Wszyskie niuanse trzymane pod rygorem spójnego wizerunku wspaniale rzeźbi Barbi Szymona Kuśmidera. Komediowy kryształ. Geścik z cicha pękł. Ruch według farsowej skali. Spojrzonka nad okrągłym okularkiem. Pełna gama nerwowych chichocików. Drobiazgowo wiązane ekspresyjne supełki. Klarowny rytm wiersza. Summa summarum wykluwa się tchórzliwa sympatucha muśnięta brzydkim odcieniem bezwolnego służalstwa. Istna „Sekatura”. Fakt, że Kuśmider to mistrz profesji. Ryzykant, poszukiwacz, który zawsze fantastycznie omija wszelkie mielizny aktorzenia, a krążąc tędy owędy trafia w sedno roli. No cóż czysty talent, nieposkromiona wyobraźnia i… wibrująca radość z odkrywanych tropów. Dlatego tak się Go wspaniale ogląda!

Nota bene spektakl zgromadził caly szereg soczystych aktorskich migawek i zbliżeń. Wyraziście zamaszysty Baron Sławomira Grzymkowskiego mocno trzyma ster charakterystyczności i zachwyca poetyckim słuchem, gdy łączy kadencję wersu z porządkiem rozmowy. Brawo! A teraz, idąc linią postaci kobiecych: Pamela (Lidia Sadowa), Otylda (Katarzyna Ucherska), Klara (Eliza Borowska), Prozano (Karolina Ziontek). Wszystkie obecne na planie stylizacji i ściśle dawkowanych środków wyrazu. Wszyskie ogrywające w każdym ujęciu kostium. Po prostu zawodowstwo! Niby rzecz oczywista, lecz dziś nabiera walorów techniki często okaleczanej przez performatywny szantaż i serialowe byle jak. Tego tu w ogóle i w szczególe nie spotykamy. Powiem szczerze, że wyjątkową frajdę miałam, gdy wspaniale wyrazista Lidia Sadowa – Pamela grała monologowe etiudy i przechodziła bezwiednie do dialogowych tête-à-tête z Baronem lub Barbim, zmieniając melodię zdania oraz modyfikując kontur sylwetki. Koronkowa robota. Natomiast ostre wejście Katarzyny Ucherskiej – Otylda zyskało wymiar wielce temperamentnej i wielce urodziwej ingerencji. Uciekaj, kto oszust, dla ocalałych: czarowna artystyczna Ptifurka. I jeszcze uwaga o sile kobiecej grożby, jaką Eliza Borowska – Klara celnie ukierunkowała w stronę Barona. A ścieżką pozawerbalnych kadrów ukazują się oczywisto-nieoczywiste spacery Karoliny Ziontek – Prozano. Żartem wsparta seksbomba. Kto wie, kiedy ekploduje.

Skoro już zajaśniał ruchowo-gestyczny przekaz, niechże rozbłyśnie słonecznym światłem Niemy Paolo Marcina Przybylskiego. Znakomity pantomimiczny skrót. Żadnych przerostów formy. Trzymany za gardło gest. Stąd szybująca komediowa petarda, że wydobędę tylko łobuzerski rzut oka, zabawny kwik i cudowną narrację o czekających w domu głodnych dzieciątkach. Mistrzowskie malowidło. Autor nakazał te sceny „pozostawić grze aktorów”. Marcin Przybylski leciał tym duktem, aż ze śmiechu furczało. Zresztą trzeba powtórzyć, że zespołowa wspólpraca nieustająco iskrzyła na każdym etapie komediowych perypetii, że wymienię pozostałe role: Adam Biedrzycki (Paroli), Sławomir Orzechowski (Monti), Adrian Zaręba (Mario). Natomiast widoczny niedosyt w strefie farsowych metamorfoz przedstawia sylwetka literata Negri (Modest Ruciński). Materiał kpiną oblany od stóp do głów. Aktor utalentowany. Tym bardziej szkoda, że śmiech się ulotnił. Żal zwłaszcza rozmytej końcowej kwestii, kiedy Negri – zaciekły opozycjonista – w obliczu posagu szybciorem zmienia światopogląd…

Telewizyjny Rewolwer wypalił z autentycznym inscenizatorskim rozmachem. Schorowany Fredro trafnie zdiagnozował oraz drwiną ubarwił nadejście spekulacyjnych huraganów, gdy w paroksyzmach kształtuje się nowe społeczeństwo. Wojciech Adamczyk dodał temu smakowity międzywojenny rys i groteskowy cudzysłów. Zaś aktorski zespół precyzyjnie odnajdywał dryfującą w oparach absurdu rodzajowość. I… poszybowało!!

Jagoda Opalińska

[Na zdj.: Lidia Sadowa i Sławomir Grzymkowski, fot. Teatr TVP]

Leave a Reply