Przejdź do treści

AKTORKI NA BIELANACH: MAŁGORZATA BOGDAŃSKA

Biblioteka na Bielanach zaprasza 20 V 2019 o godz. 17.00 na film 7 UCZUĆ Marka Koterskiego. Po projekcji spotkanie z MAŁGORZATĄ BOGDAŃSKĄ poprowadzi Łukasz Maciejewski pomysłodawca cyklu pod patronatem polskiej sekcji AICT.

MAŁGORZATA BOGDAŃSKA

Przez wiele lat była aktorką Teatru Ochoty w Warszawie. Zadebiutowała 13 października 1985. Rok później ukończyła Wydział Aktorski PWSFTviT w Łodzi.

Zagrała w: „Okruch lustra”, „Adopcja”, „Przyspieszenie”, „Alabama”, „Pogo”, „…jestem przeciw”, „Magia kina”, „Opowieść Harleya”, „Czarodziej z Harlemu”, „Sztuka kochania”, „Kanalia”, „Wielka wsypa”, Balanga”, „Komedia małżeńska”, „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”, „Dom”, „Tulipan”, „Rzeka kłamstwa”, „W labiryncie”, „Akwen Eldorado”, „Czterdziestolatek – dwadzieścia lat później”, „Żywot człowieka rozbrojonego”, „Na dobre i na złe”, „Na Wspólnej”, „Kryminalni”.

Prywatnie żona Marka Koterskiego – zagrała w wielu jego filmach, m.in. „7 uczuć”, „Baby są jakieś inne”, „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”

7 UCZUĆ

Kiedy myślę o Marku Koterskim, a zdarza mi się to stosunkowo często, czuję przede wszystkim wdzięczność. Wdzięczność za to, że był, że jest, że nigdy się nie ugiął. Outsider z mainstreamu. Tak, to jest możliwe. Lingwista kina, a także pisarz (wysokiej próby i klasy), którego pokochały miliony widzów.

Koterski swoimi filmami, realizowanymi rzadko, zawsze z wielkim nakładem sił i środków, udowadnia, że podziały na twórczość ambitną i komercyjną nie muszą wcale istnieć. Kino Koterskiego to filmy z najwyższej półki, wielka saga o polskim inteligencie, ale i o naszym kompleksie – tyle że kręcona bez poczucia wyższości. Nie chodzi o to, że twórca, Marek Koterski, wie więcej, że jest guru. Koterski nie chce być guru, jego intelekt zderza się z właściwym tylko twórcy „Dnia świra” poczuciem humoru, z grandilokwencją językową wprowadzającą do polskiego kina całe gry słowne, powiedzenia. Kochamy kino Koterskiego ponieważ każdy kiedyś był (jest lub będzie) Adasiem Miauczyńskim. Od Miauczyńskiego, czasami agresywnego, sardonicznego, albo ironiczno-wyrozumiałego, nie ma ucieczki.

Marek Koterski, witany jest w Gdyni niczym klasyk polskiego filmu, ale klasyk żywy i żwawy, po którym nikt przy zdrowych zmysłach nie spodziewa się odcinania kuponów, ale czeka na ciągle nowe odkrycia, wzruszenia czy irytacje: ponieważ właśnie te dwie, jakże odmienne, reakcje odbiorcze, w świecie Koterskiego wzajemnie się przenikają.

Autor wielu filmów nagradzanych na festiwalu w Gdyni – „Życie wewnętrznego” (Srebrne Lwy), „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” (nagroda za reżyserię) czy „Dnia świra” (Złote Lwy), dorobił się jeszcze jednej, niespotykanej zupełnie w naszym środowisku przewagi. Bezwzględnego szacunku. Szacunku widzów, ale i artystów pracujących z nim. Występ u Koterskiego musi być dla aktorów szczególnym wyróżnieniem, skoro decydują się na najmniejsze nawet epizody, niemal statystowanie, byleby tylko pojawić się na ekranie w filmie sygnowanym jego nazwiskiem. Tak jest właśnie w „7 uczuciach”, najnowszym, bardzo oczekiwanym filmie twórcy „Ajlawju”. Lista najgorętszych nazwisk aktorskich grających w tym filmie przyprawić może wręcz o oczopląs. Kilkadziesiąt pierwszoplanowych nazwisk: od Małgorzaty Bogdańskiej do Adama Woronowicza, od Andrzeja Chyry po Joannę Kulig, od Mai Ostaszewskiej po Sonię Bohosiewicz, od Katarzyny Figury po Marcina Dorocińskiego… Czy muszę dodawać, że wszyscy grają naprawdę pięknie – jak w natchnieniu? A ponieważ nie jestem w stanie przepisać całej listy, z bólem serca chciałbym wyróżnić zaledwie dwie kreacje – Gabrielę Muskałę w roli niepoprawnej prymuski dającej jeden z najpiękniejszych komicznych występów na tegorocznym festiwalu, oraz Sonię Bohosiewicz, kojarzoną ostatnio przede wszystkim z tego rodzaju komediowym repertuarem, która dzięki przenikliwości Koterskiego dostała szansę na porywający występ dramatyczny. Jej wielka solówka aktorska jest niczym z „Wesela” Wyspiańskiego (transkrybowanego przez Koterskiego).

Z pisaniem, z mówieniem o „7 uczuciach” trzeba jednak uważać, żeby nie powiedzieć zbyt wiele, nie ośmieszyć zagwozdki formalnej stanowiącą podstawę konceptu scenariuszowego. To radykalne rozwiązanie, które potencjalnie nie mogło się udać, udało się pierwszorzędnie. Celowo nie będę pisał o co dokładnie chodzi – proszę po prostu wybrać się do kina. Zagadka szybko się wyjaśni. Gdyby nie ów jeden tajemniczy zabieg stylistyczny, „7 uczuć” byłby kolejnym wariantowym epizodem sagi o Miauczyńskim – jedynej tego rodzaju postaci w polskim kinie. Trochę jak niegdyś Antoine Doinel – wzorowana na reżyserze fikcyjna postać grana przez Jean-Pierre Léauda w filmach Françoisa Truffauta, tak Miauczyński, niezależnie czy grał go Wojciech Wysocki, Marek Kondrat czy Cezary Pazura, był częściowo samym Koterskim, częściowo typowym polskim inteligentem (mocno sfrustrowanym), ale w jeszcze większym stopniu – o czym pisałem już wcześniej – każdym z nas. Być może właśnie dlatego że ten portret jest tak głęboki przy pozorach satyry, tak ostro zarysowany, przenikliwy – chociaż dla niepoznaki ubrany w tonację tragikomiczną, chwilami wręcz przerysowaną.

Adama Miauczyńskiego gra w „7 uczuciach” syn reżysera, Michał Koterski. Trudny aktorski test na uwiarygodnienie tak mocnego profilu został zaliczony. Koterski junior, również w wymagającej uwerturze i klamrze filmu, stanowi uzasadnioną kontynuację mocnego aktorskiego peletonu Miauczyńskich w którym uczestniczył dotąd na innych prawach. Już nie czeka żeby tatuś „zrobił mu dziubek”, sam zmaga się z „dziubkiem istnienia”. To nie tylko boli, to także śmieszy. Zabawny jest polski dom, z mamą i tatą (świetni Ostaszewska i Woronowicz) oraz z bratem (Robert Więckiewicz), zabawne są niektóre epizody, ale zdecydowanie częściej w tym zwariowanym, świetnie sfotografowanym przez Jerzego Zielińskiego filmie, robi się gorzko, zwyczajnie smutno. Koterski pokazuje szkołę życia. Wskazuje, że nigdy nie uda się nam wyrosnąć z mundurków, zaczepek, z lizusostwa i strachu. Strachu nade wszystko. A ów strach u poety kina jakim jest dla mnie Marek Koterski – i piszę to z pełną odpowiedzialnością, jest strachem o naszą i jego wrażliwość. O to warto się zmagać. Po to właśnie jest kino.

Łukasz Maciejewski

ONET.PL

Leave a Reply