Nie mamy nic do stracenia, Bal wszystkich świętych to przeboje Koncertu Sylwestrowego w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Dwudziestoletnia tradycja zobowiązuje. Publiczność lubi się bawić przy znanych przebojach musicalowych. Koncert będzie powtarzany przez kilka dni. Ale równocześnie w repertuarze styczniowym wszystkie spektakle, które cieszą się popularnością.
Kumernis, czyli o tym, jak świętej panience broda rosła – wydarzeniem artystycznym
Agata Duda-Gracz stworzyła w Teatrze Muzycznym w Gdyni widowisko najwyższej klasy. Spektakl totalny, w którym jedna z najciekawszych twórczyń polskiego teatru plastycznego, jest autorką scenariusza, reżyserem, scenografem i twórczynią kostiumów. Kumernis, czyli o tym, jak świętej panience broda wyrosła może jedynie zdziwić tych, którzy uważają, że w Muzycznym gra się tylko łatwe, ckliwe i banalne, po prostu wpadające w ucho, musicale.
Kumernis mityczna święta, czczona nawet przez kilka stuleci w chrześcijaństwie, zwana też Wilgefortis (mężna w dziewictwie) inspirowała niejednego artystę. Utrwalali wizerunek kobiety z brodą na krzyżu malarze, rzeźbiarze, szukali tajemnicy Kumernis również twórcy teatralni. Piotr Tomaszuk stworzył misterium zrealizowane w Teatrze Wierszalin na motywach powieści Olgi Tokarczuk, które wywołało niemałe zamieszanie, a nawet protesty partyjne ortodoksyjnej Ligii Polskich Rodzin. Tokarczuk zafascynowana Wilgefortis w Domu dziennym, domu nocnym tak przedstawia modlitwę Kumernis: Zaopatrzyłeś mnie, Panie, w moją płeć i ciało kobiece, które stało się kością niezgody i pożądań wszelkich. Wybaw mnie więc, Panie, od tego daru, bo nie wiem, co z nim uczynić. Zabierz do siebie z powrotem moją urodę i daj mi znak przymierza, żeś i Ty mnie niegodną pokochał i od urodzenia sobie przeznaczył.
Kumernis – patronki kobiet, które chciałyby uwolnić się od miłości doczesnej, kościół katolicki nie uznał za święta, nie znalazła się ona w spisie liturgicznym „Martyrologium Romanum” . A jednak mit istniał i fascynował. Agata Duda-Gracz spojrzała na swoją Kumernis jak na piękną, młodą dziewczynę, która nie chce wyrzec się miłości i która nie jest świętą. Duda-Gracz więc niejako á rebours odczytała i zainscenizowała tę niezwykłą przypowieść, bo najważniejsza jest miłość do człowieka. Dla reżyserki ważny jest apokryf codzienności, a nie święci z przeszłości. Pyta więc, kto jest dzisiaj świętym i jak współcześni są zanurzeni w tym, co dobre, a jak dalece może nad nimi dominować zło, również to zrodzone z miłości. Zastanawia się, co dzisiaj jest grzechem i kiedy człowiek tak naprawdę grzeszy? W spektaklu Dudy-Gracz wszyscy są właściwie święci, nawet Kura, Kogut, Wołk Polny i Kamień Wołający, ale przede wszystkim świętymi są bohaterowie apokryfu: Mateczka Święta Prakseda, Tatuś Święty Izydor, trzy święte panienki: Benwenuta, Ludka i Kumernis i święci młodziankowie Cyryl, w którym właśnie zakochała się Kumernis i młodzianek święty Albert. I jeszcze do tego dwaj święci mężowie: Florian i Jeremiasz. Losy tych świętych dalekie są od tradycyjnie pojmowanej świętości, choćby w kulturze chrześcijańskiej. To bohaterowie raczej ludowych przypowieści, swoiste archetypy osadzone w tradycji. Duda-Gracz niezwykle osobiście i emocjonalnie opowiada o ich losach, pokazując jednocześnie i wzniosłość i podłość.. Jej spektakl to precyzyjnie napisana, ze świadomą archaizacją języka, przypowieść współczesna. Losy Kumernis w gdyńskim przedstawieniu są właściwie wpisane w naszą dziwną rzeczywistość i codzienność. Dziewczyna w pończochach- kabaretkach, w nabijanym ćwiekami staniku, krótkich szortach jest zaborcza i opalizująca wszystkimi kolorami namiętności. Jej miłość do Cyryla – młodzieńca przystojnego (Cezary Łukaszewicz), obdarzonego wielkim darem łaski wiary, ale cieleśnie mdłego jest pełna namiętnych uniesień. Kumernis tekstem Dudy-Gracz pyta świętego Cyryla:
– A ty chcesz chłopaku mój durny, żebym ja jak Pan Jezus była? Może jeszcze do krzyża przyczepiać się powinnam, żebym ci się podobała? Ty jesteś zwykła chłop-dewotka! (…) Jak ty Boga chcesz kochać, jak ludzi miłować nie umiesz! – wykrzyczy. Jej ukochany Cyryl, zatopiony w doktrynach wiary, nie chce popełnić grzechu, tłumi więc wszelkie pożądanie. Dlatego Kumernis jest nieszczęśliwa, cierpi i pyta jaką ma iść drogą. Nie wyjdzie też za mąż za tego, którego wybrał jej ojciec. Ale Bóg wysłucha jej błagania i urośnie jej legendarna broda. Przejmująca jest scena buntu Kumernis, nawet jeśli broda w spektaklu jest zarostem na gumce. Rozgniewany ojciec (święty Izydor despota) dopełni przeznaczenia – ukrzyżuje Kumernis. Magda Kumorek, świetnie mówiąca tekst, dobrze śpiewająca i poddająca się całą fizycznością koncepcji Dudy-Gracz, stworzyła kreację godną wielkości i znaczenia tego obrazoburczego i jednocześnie wzniosłego spektaklu.
Cierpią w tym spektaklu Dudy-Gracz i inni święci, bo bolesny i dotkliwie uwierający jest świat oparty na przemocy. Ludyczna dosłowność i cywilizacyjne rozpasanie idą w parze. Straszliwy ojciec święty Florian (w tej roli niezwykle sugestywny Jurek Michalski, który odda wraz z ostatnim tchnieniem swoje migoczące serce – to scena pełna plastikowego uroku), życie swojej córki świętej Benwenuty zmienia w piekło. Przejmująca jest rola Reni Gosławskiej, aktorki oddającej temu spektaklowi serce i rozum, która osacza widza swoim bólem i bezradnością. Podobnie okrutny jest święty Jeremiasz. On wychowuje swoją córkę tłukąc ją zaciekle, święta Ludka (Kasia Wojasińska – ciekawie plastycznie wystylizowana) jest dziecinnie naiwna, infantylna i zagubiona. Niby porcelanowa laleczka porusza się w tej przestrzeni złej, pełnej przemocy. Ojcowskie katowanie przyjmuje z porażającą pokorą.
Przedstawienie rozpoczyna się w stylizowanej przestrzeni – niby to ogromny ikonostas, albo też wielokondygnacyjny budynek bez przedniej ściany, z otwartymi pokojami – klatkami. W tych kwadratach, prostokątach każda z postaci ma swoje miejsce z napisem. Scena zdjęcia z krzyża pięknej, wiotkiej Kumernis – Magdy Kumorek, to początek i koniec misterium. Klamra, która wyraźnie uspakajać ma rozedrganą wyobraźnię widza. Ciekawie też ogląda się czwórkę adeptów studium aktorskiego przy gdyńskim Teatrze Muzycznym. Marta Kwiatkowska jest Panienką Przybłędą, Babcią i napastowaną Świętą Kurką Podwórkową, której do woli używa dziobiący Kogutek Święty Napłotny – Janek Napieralski. Wojciech Daniel jest Lolkiem i Kamieniem Świętym Wołającym, a Krzysiek Suszek i Modrzewiem Świętym Przydrożnym i Bolkiem. Artystyczna młodzież udowadnia jak ważna jest możliwość sprawdzania talentu właśnie na scenie.
Warstwa muzyczna gdyńskiego przedstawienia porusza widza fenomenalnym rozpisaniem dźwięków na głosy. Brak orkiestry w niczym nie odbiera brzmienia temu widowisku. Łukasz Wójcik zestroił głosy aktorów w świetnie brzmiące tło i równocześnie znakomicie zapisał ich partie solowe. A artyści śpiewają z klasą i pełnym profesjonalizmem. Drobne potknięcia premierowe absolutnie nie odbierają uroku muzycznej polifonii i swoistej „oratoryjnej” wielogłosowości, która cudownie brzmi bez instrumentów.
Spektakl Kumernis, czyli o tym, jak świętej panience wyrosła broda poprzedził mały skandalik wizualno-obyczajowy. W Gdańsku zawisł plakat prawie nagich aktorów- wykonawców, którzy pięknie wystylizowani na fotografiach Grega Noo-Waka przysłaniali rekwizytami miejsca intymne. Natomiast ten sam plakat zbulwersował na tyle radnych Gdyni, że w mieście nie pojawiał się przed premierą, a na bilbordach artyści mieli zasłonięte „grzesznymi” części ciała. Zastanawiam się, czy miejscy rajcy mają świadomość, że w mrocznej przeszłości w naszym ówczesnym, niezbyt dobrym i szczęśliwym kraju odbywały się biennale fotografii zatytułowane Wenus. I nikt wtedy nie zasłaniał niczym modelek. Ten drobiazg dodał jednak pikanterii premierze. Spektakl jest ze wszech miar godną obejrzenia kreacją teatralną Agaty Dudy-Gracz. Słowa uznania należą się dyrekcji Teatru Muzycznego, która zaryzykowała artystycznie. I to jest twórcze ryzyko.
Ghost – polska prapremiera.
Ckliwa bajka
Lasery i projekcje video ostro rozświetlają Dużą Scenę Teatru Muzycznego w Gdyni. Gęsto serwowany ogień piekielny w pomarańczowo-czerwonych płomieniach ma wzbudzać grozę, a romantyczny, drobny deszczyk powinien nastrajać sentymentalnie. W niebiańskich przestrzeniach króluje tylko dobro, zło pochłoną piekielne moce. W realnym świecie jest tak sobie. Słowem Ghost, polska prapremiera musicalowa przywędrowała z Broadwayu dzięki umowie z Theatrical Rights Worldwide w Nowym Jorku. Wcześniej poznaliśmy filmową wersję zatytułowaną Uwierz w ducha (film z 1990 roku) ze sławnym i znanym wówczas Patrickiem Swayze i z urodziwą Demi Moore. Ghost to konwencjonalna bajeczka, czyli ckliwa opowieść o tych, którzy kochają zawsze i są tylko dobrzy, jak również o tych złych, chciwych, żądnych sukcesów i pieniędzy. Jednym i drugim towarzyszą klimaty z zaświatów: niebiańskie i piekielne, i oczywiście obowiązkowo duch. Widz więc z góry wiedział, czego może się spodziewać. Sceniczna wersja teoretycznie mogła nieco ubarwić opowiastkę i zrealizować ją z nerwem. Ale w Gdyni tak się nie stało. Reżyser Tomasz Dutkiewicz nie zachwyca pomysłami. Spektakl zrealizował bez iskry bożej. Nie ma pomysłowych rozwiązań, ciekawych planów, wydaje się, że powiela różne wzorce i dlatego trudno nie mieć wrażenia, że gdzieś już to oglądaliśmy. Nie pomogła spektaklowi też choreografautor układu tanecznego w spektaklu baletowym albo w innego... More Sylwia Adamowicz, która ma podobnie jak reżyser spory dorobek sceniczny. Po prostu na scenie dominują konwencjonalne i niemrawe, często nierówno wykonane, układy taneczno-gimnastyczne. Zaledwie dwie sceny są naprawdę dobre (biurowa i z błyszczącymi kuframi). To wszystko sprawia, że spektakl się dłuży, a akcja(łac. actio = działanie) ciąg zdarzeń w utworze dramatyc... More wlecze powoli wśród wyśpiewywanych westchnień. Błyskają często kiczowate efekty, choć właśnie one i dość pomysłowa scenografia (Wojciecha Stefaniaka) miały oczarować widzów. Oglądamy więc wyświetlany Nowy Jork z drapaczami, biurowiec z szybko mknącą windą i metro, którym włada duch. Realnie zbudowano na scenie jest kawałek brooklińskiego mostu, miejsce miłosnych i przestępczych spotkań i mieszkanie, niezbyt gustowne, Sama i Molly.
Gdyński Ghost ma podwójną obsadę. Premierowa wzbudziła mój umiarkowany zachwyt. Sebastian Wisłocki – Sam i Molly – Maja Gadzińska (ciekawsza niż partner) starali się sprostać wyzwaniom wokalnym, choć nie obeszło się bez wpadek, ale aktorsko są mało wiarygodni i sztuczni w miłosnych uniesieniach. Carl – Krzysztof Wojciechowski, czarny charakterbohater negatywny; postać charakterystyczna dla utworów na... More, który nie dość, że zdradził przyjaciela to jeszcze chciał skrzywdzić nieszczęsną Molly po śmierci ukochanego – jest plastikowo-papierowy. Wokalnie nie porywa. Gajdzińska z tego tercetu jest najlepsza. Na pewno dobrze śpiewa i wygląda, a to są w musicalu atuty. Molly jest jej pierwszą dużą rolą, tym bardziej warto zauważyć, że pojawia się powoli nowa musicalowa osobowość. Duch Metra – Paweł Czaja zwraca uwagę przede wszystkim ogromną sprawnością ruchowa, choć jak na mój gust, wielokrotne powtarzanie takich samych scen jest nużące i mało atrakcyjne.
Premierowy spektakl głównym bohaterom „ukradła” Marta Smuk jako Oda, która władała emocjami publiczności. Tę rolę w filmie grała naprawdę fenomenalna Whoopi Goldberg. Gdyńska aktorka wyraźnie stylizowała się na ciemnoskórą amerykańską gwiazdę. Zapożyczeń wiele, ale grała z wdziękiem, werwą i była naprawdę świetna wokalnie. Każde jej pojawienie się na scenie ożywiało akcję.
Wydaje się, że publiczność teatru muzycznego dzisiaj tęskni do bajek i sentymentalno-ckliwych klimatów, bo jak wieść niesie gdyński Ghost oklaskiwany jest na stojąco. A tak na marginesie, ostatnio takie hołdy składane są artystom niemal przy każdej teatralnej okazji, również tej mało udanej i nudnawej. Taka widać teraz moda.
Alina Kietrys