Przejdź do treści
Vavada casino kaszinóban

Kwaśny czwartek: Demokracja warcząca

Tytuł pożyczam od jego wynalazcy – posła PiS i byłego wiceministra kultury Szymona Giżyńskiego, który ma zwyczaj na prawie każdym posiedzeniu Sejmu wygłaszać do pustej zwykle sali literackie epigramaty – pamflety na działalność partii i rządu Donalda Tuska. Ten akurat był śmieszny i trafny. Jest to oczywiście pastisz wypowiedzi Donalda Tuska o demokracji walczącej, którą trzeba by stosować wobec faktu tak wielkich i zabetonowanych na amen naruszeń procedur demokratycznych, czego dopuściły się władze PiS. Rok, jaki minął od utraty władzy przez poprzednią ekipę, pokazał, że w wielu obszarach Zjednoczona Prawica nadal dominuje, a popieranie go przez jedną trzecią potencjalnych wyborców jest mieczem Damoklesa, wiszących nad nami. Stąd konieczność wycieńczającej walki o demokrację, czyli owej demokracji walczącej.

Pytanie, czy demokratycznie można odbudować zniszczone procedury demokratyczne? Czy nie należy docisnąć mocniej, żeby osiągnąć spodziewany efekt? Czyż, mówiąc metaforycznie, nie używamy młotka po to, żeby wbić nim w ścianę gwóźdź, na którym potem zawiesimy piękny obraz?

Hola, hola… Po pierwsze – obraz niby już mamy, ale i z gwoździem, i z młotkiem są kłopoty, nie mówiąc już o majstrze młotkowym. Po drugie – zaczyna być nam blisko do znanego powiedzenia jednego z przywódców Rewolucji Francuskiej, Louisa de Saint-Justa: nie ma wolności dla wrogów wolności… I drugiej maksymy, którą jakże łatwo stosują do siebie wszyscy władcy: nie można panować i być bez winy.

Jestem jak najdalszy od symetryzmu, od potępiania w jednakowym stopniu dyktatury Kaczyńskiego i reżimu Tuska. Ale jednocześnie w pełni jestem świadomy, że to, z czym mamy do czynienia teraz, nie jest spełnieniem marzeń, ani moich, ani zapewne większości tych, którzy rok temu cieszyli się z wyniku wyborów. Nie wiem jednak, jak ekipa Tuska, a właściwie koalicja rządowa mogłaby lepiej robić to, co powinni robić jako rząd demokratyczny. Niestety, nie jedziemy w jasną przyszłość po szerokiej i bezpiecznej autostradzie w wygodnym mercedesie. Tusk powozi furmanką na trzech i pół kołach, z których jedno jest kółkiem graniastym. Mało kto z dyskutujących o działalności obecnych władz mówi o czymkolwiek innym niż rozliczenia PiS-u. A przecież tak naprawdę, to powinien być tylko margines, ważny, ale tylko dodatek do zwykłego rządzenia: opieki, ochrony, poprawy bytu, oświaty, zdrowia, kultury, sportu, polityki zagranicznej i czego tam jeszcze ze spraw, które są dla rządu obowiązkowe, ale kiepsko wypadają na Tik-Toku i Iksie.

A co do tych rozliczeń, to wygląda na to, że do ich prawidłowego i satysfakcjonującego przebiegu ekipie demokratycznej zwyczajnie brakuje narzędzi. Bo można powoływać dziesiątki sejmowych i rządowych komisji, rozsyłać na wszystkie strony kontrolerów NIK-u, łapać się za głowę studiując wyniki audytów w ministerstwach i spółkach skarbu państwa, czytać wyniki dziennikarskich śledztw Onetu, Wyborczej, TVN-u, Polityki i Newsweeka, ale koniec końców, żeby rozliczenie efektywnie nastąpiło, musi odbyć się dochodzenie prokuratorskie, w wielu przypadkach Sejm czy Europarlament muszą zagłosować w sprawie immunitetów, musi zostać napisany akt oskarżenia i sąd musi w dwóch instancjach stwierdzić winę podejrzanych. I sprawa wygląda tak, jak zakopianka powyżej Nowego Targu, gdzie nowoczesna i szeroka droga ekspresowa wlewa swoją zawartość w wąską szosę w Szaflarach: korek jest nieuchronny.

W Polsce jest ok. 6500 prokuratorów, pracujących w strukturach hierarchicznych: prokuraturach rejonowych, okręgowych, regionalnych, prokuraturze krajowej, pod kierunkiem prokuratora generalnego, będącego jednocześnie ministrem sprawiedliwości, co miało zostać zmienione, ale nie zostało. Każdy z prokuratorów ma nad sobą dwóch lub trzech nadzorców, mających uprawnienia do ingerowania w jego działalność. W czasie rządów PiS wymieniono niemal wszystkich prokuratorów na stanowiskach kierowniczych. Większość z nich pozostaje nadal w swoich fotelach.

W tej sytuacji nasza demokracja często – zamiast walczyć, może tylko warczeć. Czyli straszyć. A my, jako tzw. opinia publiczna cieszymy się pojedynczymi igrzyskami, czekając na to, kiedy na arenie pojawią się prawdziwi gladiatorzy i prawdziwe lwy. Ale na razie oglądamy tylko reklamy i suporty. No bo, umówmy się, ani ksiądz Salceson Skarpetkowy, ani jego współmęczenniczki z ministerstwa funduszowego, ani zapudłowany tymczasowo w Londynie rządowy rezerwista strategiczny, ani handlarz odzieżową starzyzną patriotyczną, ani nawet niepokalany numerariusz z Opus Dei, zarządzający kaską funduszu sprawiedliwości, będący niegdyś wiceziobrą – to nie są zawodnicy ekstraklasy, na których pojawienie się na arenie Koloseum czekamy.

No a boski Antoni? – spyta ktoś. To przecież jest Maradona polskiej polityki! Zgoda. Ale tak jak ksiądz i rycerz numerariusz są wyjściem na Ziobrę, a handlarz i rezerwista – na Morawieckiego, to Macierewicz jest wyjściem na Kaczyńskiego. To tylko uwertura do oczekiwanej od lat opery. I nawet tutaj wygląda na to, że raczej szykuje się nam opera buffa, niż opera seria.

Za rządów PiS-u znaleziono świetną i skuteczną metodę na rozbrajanie min, jakie mogły stanowić sekwencyjnie ujawniane afery: były nimi kolejne afery. Afera ujawniona przy pomocy kontrolowanego przecieku w środę usuwała w niebyt aferę z poniedziałku, a sama zostawała zepchnięta w cień przez aferę z piątku. Dziś o większości już się nie pamięta, albo grzęzną gdzieś w zakamarkach prokuratur w odległych rejonach. Może kiedyś warto je będzie choćby wspomnieć z nostalgią: stępka od promu… elektrownia w Ostrołęce… miecz średniowieczny dla dyrektora Rydzyka… srebrne wieże i Gerald Birgfellner, powinowaty Jarosława Kaczyńskiego… Zniszczony śmigłowiec na spotkaniu wyborczym (pardon, pikniku obywatelskim) Macieja Wąsika… I tak dalej, i dalej…

Ale zatrzymajmy się przy sprawie Antoniego Macierewicza. Oto najpierw zespół MON-owski ujawnia znakomicie zrobiony i świetnie przedstawiony raport w sprawie działalności tzw. podkomisji smoleńskiej, który – wydawałoby się – kładzie pana Antoniego na obie łopatki, a z jego tez zamachowych zostaje jedynie brzydki zapach. Do prokuratury leci 41 wniosków o podejrzeniu popełnienia poważnych przestępstw. Prokuratura jak dotąd nie reaguje. Tydzień później komisja do spraw wpływów rosyjskich prezentuje swój raport, równie pikantny i smaczny jak piątkowa kolacja na oddziale wewnętrznym szpitala w Kaczych Dołach, spośród których to zbadanych wpływów pokazuje tylko ewentualny wpływ na Antoniego Macierewicza, któremu zarzuca się zdradę dyplomatyczną, w postaci tego, że rezygnował z kupna francuskich śmigłowców oraz z zakupu samolotowych tankowców i systemu antyrakietowego Patriot. O innych poddanych wpływom ludziach cisza, fokus jest na Antoniego. Na pochyłe drzewo… W dodatku, przymiotnik „dyplomatyczna” dodany do słowa „zdrada” znacznie osłabia w potocznym rozumieniu wagę zarzutu: dyplomatyczny to oględny, nie wprost, kulturalny… Na domiar złego pułkownik, kierujący zespołem badawczym w wypowiedzi medialnej dowcipkuje sobie, że Macierewicz swoim wackiem zniszczył Caracale… Oblatani widzowie wiedzą, że sprawą „wykończenia” Caracali chwalił się w rozmowie z dziennikarką członek podkomisji Macierewicza, Wacław Berczyński. Inni usłyszą w tym tylko niesmaczny żarcik ze sprawy, która ma być przykładem zdrady, a zapewne jest tylko (aż?) przykładem głupoty i niekonsekwencji. Odnosi się wrażenie, że generałowi Stróżykowi ten dowcip podpowiedział jakiś jego wacek. Ten zarzut idzie do prokuratury. Prokuratura nie reaguje, jak dotąd.

A dwa dni później, zupełnym przypadkiem, dziennikarze „Faktu” nagrywają i upubliczniają rajd samochodowy Macierewicza po ulicach Warszawy, skwapliwie komentując wszystkie jego starcia z kodeksem drogowym, podliczając kwoty należących się mu mandatów i punktów karnych, skutkiem czego powinien natychmiast stracić prawo jazdy. Policja zapowiada postępowanie i stosowne czynności. Już nikt nie mówi w zasadzie o kłamstwach zamachowych, fałszerstwach, malwersacjach i niegospodarności, o które Macierewicza oskarżają eksperci, tylko o wyprzedzaniu na podwójnej ciągłej. Nie można wykluczyć, że za jakiś czas ktoś nagra pana Antoniego w czasie wyprowadzania na spacer kota prezesa, który to kot zrobi kupę na chodniku, a wyprowadzacz tego nie sprzątnie. Nastąpi doniesienie do straży miejskiej.

Jeśli chcemy udowodnić, że Dracula jest wampirem, nie powinniśmy zajmować się tym, że ma niezdrową cerę, prowadzi nocny tryb życia i powinien zbadać sobie cholesterol, prostatę i hemoglobinę. Paradoksalnie, epatowanie widzów i czytelników czyjąś niegodziwością we wszystkich dziedzinach, osłabia wrażenie szczegółowych niegodziwości.

Musimy wszakże wiedzieć jedno: dopóki wymiar sprawiedliwości będzie nadal skorodowany przez działania Zjednoczonej Prawicy, dopóty rozliczanie oczywistych nawet przestępstw raczej będzie kuśtykać i brnąć w bagnie pod górę, niż pod sztandarami uczciwości szybko zmierzać ku świetlanej przyszłości. Jak na razie, można nadal walczyć w obronie demokracji, można walczyć o demokrację, ale na wszechobecną patologię stworzoną przez poprzednią władzę można raczej warczeć i powoli robić to, co zrobić się da.

Nie jestem do końca pewien, czy po sierpniowym zakończeniu kadencji Andrzeja Dudy, poza dość oczywistym sformułowaniem w jego sprawie wniosków do Trybunału Stanu, spointowanie afer, jakich wyborne menu przygotowała poprzednia władza, posunie się zdecydowanie szybciej. No, bo poza rozliczeniami, jeszcze trzeba będzie, żeby władze jakoś normalnie rządziły, a my, żebyśmy mogli jakoś normalnie żyć. Zwłaszcza w obliczu tego, że w dzień po wyborach prezydenckich rozpocznie się kampania przed wyborami parlamentarnymi zapowiedzianymi na rok 2027…

Maciej Pinkwart, 7 listopada 2024

Leave a Reply