Przejdź do treści

Umarłe miasto ożyło na nowo

O spektaklu Mariusza Trelińskiego „Umarłe miasto” w Operze Narodowej pisze Jakub Szydelski:

Procesja ministrantów, szaleni klauni biegający po labiryncie korytarzy, tancerki porno i zachwyceni hrabiowie. Do tego demon z głową kozła oraz jednorożec. Całkiem sporo atrakcji jak na umarłe miasto. Kulminacyjne sceny spektaklu zapierają dech w piersiach, zaskakują świeżością i dynamiką, lecz aby do nich dotrzeć widz wpierw musi przeczekać cierpliwie pierwsze trzy akty.

Bohaterów zastajemy w domu Paula, w mieście Brugia. Paul, główny bohater, żyje przeszłością zanurzony we wspomnieniach o swej zmarłej żonie – Marii. Jego dzień wypełniony jest codziennymi rytuałami poświęconymi Marii. Wtem do ponurych ścian świątyni przeszłości wdziera się bezpardonowo teraźniejszość, wigor, energia – Marietta. Od tego momentu spektakl ożywa – tempo akcji przyspiesza. Paul zostaje wyrwany z marazmu – oto jego żona zmartwychwstała, życie znów nabrało blasku! Wtem Paula nawiedza duch Marii, zarzuca mu niewierność. Główny bohater miota się między uczuciem do zmarłej żony, a pożądaniem Marietty. Pragnie względów tancerki, lecz nie potrafi uwolnić się od widma swej poprzedniej miłości. Ten konflikt wewnętrzny popycha Paula w stronę obłędu – zatarcia się granicy między fantazją i rzeczywistością.

Brugia jest miastem skrajnie dewocyjnym, pozbawionym witalnej energii i zapatrzonym w przeszłość. Rozpasani hrabiowie w sztuce upatrują jedyną okazję oddania się własnym pragnieniom, których ucieleśnieniem jest Marietta – rozpustna kochanka i zmysłowa tancerka wykorzystująca swą władzę nad słabymi mężczyznami. Bezwzględnie wykorzystuje Fritza (oddanego kochanka), który staje się ledwie Pierrotem, usłużnym błaznem w jej rękach. Motyw klauna jest wszechobecny i towarzyszy widzowi aż do końca przedstawienia.

Rola głównego bohatera daje w moim przekonaniu duże pole do popisu artyście. Paul raz popada w szaleńczą namiętność względem Marietty, drugim razem zaś jest oschły, skryty w sobie i pogrążony w marzeniach o Marii. Jako szaleniec jest postacią barwną i interesującą. Tym większe jest moje rozczarowanie nieprzekonującą grą Jacka Laszczkowskiego. Jego Paul jest letni, zamiast na przemian wrzący i lodowaty. Odniosłem wrażenie, że jego gra nie zmienia się na przestrzeni spektaklu. Zupełnie inną kreację tworzy Marlis Petersen. Artystka obdarzona nie tylko bardzo dobrym głosem, ale przede wszystkim nieprzeciętnym talentem aktorskim. W scenach tego wymagających jest uwodzicielska i zmysłowa. Bije od niej namiętność, energia i determinacja. W drugim akcie prezentuje się jako oddana Paulowi, szczęśliwa, ale i dumna kobieta, która oczekuje od niego wierności. Jest zdeterminowana rywalizować z Marią o względy jej nowego kochanka. Petersen napędza akcję przedstawienia swoim wigorem oraz jednoznacznie jest stroną dominującą podczas wspólnych scen Marietty i Paula. Oprócz niej na uwagę zasługuje również Michał Partyka w roli Pierrota oraz Magdalena Koleśnik w roli widma Marii. Jako widmo Koleśnik wykazuje się znacznymi umiejętnościami tanecznymi i akrobatycznymi, podczas gdy Marlis Petersen podkłada głos pod ducha Marii.

Opera Ericha Wolfganga Korngolda, wystawiona po raz pierwszy w 1920 roku w Hamburgu, a oparta na powieści Georgesa Rodenbacha pod tytułem „Bruges-la-Morte” (1892) inspiruje ponadczasowymi ideami i filozoficznym konfliktem pomiędzy celebracją życia lub śmierci. Warszawska inscenizacja w reżyserii Mariusza Trelińskiego zaskakuje natomiast nowoczesnością. Poruszanie się artystów i ich gra jest naturalna, przekonująca. Wpływa na to między innymi płynna zmiana scenografii w poszczególnych scenach.

Byłoby skrajną niewdzięcznością nie wspomnieć o znakomitej scenografii Borisa Kudlički. Dom Paula trafnie przywodzi na myśl grecką świątynię o białych ścianach i gustownych kolumnach, stanowi przecież sanktuarium przeszłości, wspólnych chwil Paula z Marią. Akcja rozgrywa się w kilku pokojach naraz, pomiędzy którymi przechodzą artyści. Konstrukcja składająca się z wielu ruchomych ścian, drzwi i ukrytych przejść położonych na obracającej się platformie dodaje urokowi surrealistycznym scenom pod koniec spektaklu. Wielką zaletą tej scenografii jest możliwość manipulowania ścianami. Dzięki temu podczas tego samego aktu można zobaczyć zarówno apartament Paula, klub striptease, jak i niekończący się labirynt.

„Umarłe miasto” w reżyserii Mariusza Trelińskiego jest przedstawieniem nowoczesnym, które hipnotyzuje mrocznym i psychodelicznym klimatem. Choć początkowa akcja nie porywa wymyślnymi dialogami, to jednak każda scena składa się na efektowne i atrakcyjne przedstawienie z olśniewającym finałem.

Jakub Szydelski

Leave a Reply