Przejdź do treści

Kot na tacy

Kot w butach Teatru Syrena mógł być powodem do opowiedzenia nowej historii, szansą na coś, czego nie było, choć mówią, że w teatrze było już wszystko… Reżyserujący przedstawienie Jacek Bończyk napisał nowe libretto, nie otworzyło ono jednak przez nikogo wcześniej nieotwieranych drzwi…

Z Charles’em Perrault zmierzyć się wcale nie łatwo, a decyzja o pracy nad tym tekstem, w moim odczuciu, jest wyzwaniem. Bo z jednej strony, starych drzew się nie przesadza, stare opowieści rządzą się swoimi prawami i każdy twórca, z szacunku dla ich sędziwego wieku, tylu ust, które je opowiadały i tylu pokoleń, które ich słuchały, z baśniami powinien obchodzić się delikatnie i z taktem. Nie odzierać z szat, stawiać nagich, żeby było współcześnie. Ale czy twórcy wolno robić założenie, że skoro baśń, to perełka i wystarczy podać na tacy? Tego Kota w butach niczym kota w worku, podaje nam na tacy bajarz. Mamy brać, bo baśń, więc mądrość i przesłanie. To rozczarowuje, bajarze znani są przecież z tego, że pozwalają swoim opowieściom żyć i pięknieć… Tej opowieści nie zaszczycił swą fantazją. Brzmienia starych baśni nie wolno zapomnieć, nie wolno zastąpić sztuką współczesną, a dzieci i w roku 2014 i 2040 oglądać je na scenie powinny, ale czy kropka w kropkę, literka w literkę?

Teatr jest po to, by podsycać wyobraźnię, rozbudzać poczucie piękna i estetyki młodego widza… Tymczasem, gdy oglądałam spektakl Bończyka, zabrakło mi wyobraźni dziecka. Zobaczyłam scenograficzną rozsypankę, niczym powrzucane do jednego pudełka elementy z różnych bajek, które nie mogą do siebie pasować. Nie potrafiłam pójść torem myślenia Grzegorza Policińskiego i złożyć tej scenograficznej układanki.

Szybko zarzuciłam więc doszukiwania się sensu dyskotekowej kuli ponad widownią i zamkiem Pana Tamtarama i zaczęłam wyobrażać sobie mały „szacher macher”… A gdyby tak zamienić młynarczyka Macieja Radela i kocura Przemysława Glapińskiego rolami… Bo skoro już młynarczyk lekko, zwinnie, giętko i wręcz z kocią finezją swoje życiowe dylematy przeżywa, a kocur, niczym rasowy kanapowiec, ledwie nad energią swego pana nadąża, to chyba nawet ten eksperyment już rozpoczęty… Dość ryzykowny z resztą, bo król, królewna i strażnicy mocno w swych rolach zakorzenieni.

 

Spektakl adresowany do pięcioletnich dzieci, więc starałam się nie kręcić podczas maratonu pierwszego aktu, kiedy odkryłam, że nas kręcących się jest więcej. Okazało się, że drugiego aktu nie trzeba było się bać, bo nabrał rozpędu i rumieńców i ledwie się zaczął, zaraz skończył. Aż szkoda, bo sceny zbiorowe z kosiarzami i żniwiarzami pełne rytmu, energii i śpiewu do muzyki Zbigniewa Krzywańskiego nie pozostawiły wątpliwości, że zespół robił wszystko, by nie była to tylko odhaczona z baśni lekcja… Ukłon dla choreografki Ingi Pilchowskiej. Żal, że widowiskowy potwór tak szybko przez kota w myszkę zamieniony, on akurat myszką nie trącił i chciało się jeszcze popatrzeć. Miałam wrażenie, że wszyscy artyści czynili, co w ich mocy, by koniec pozostawił dobre wrażenie…

 

Zuzanna Talar

 

 

Teatr Syrena, Kot w butach

premiera: 30 maja 2010

reżyseria, libretto: Jacek Bończyk

muzyka: Zbigniew Krzywański

choreografia: Inga Pilchowska

scenografia: Grzegorz Policiński

kostiumy: Anna Sekuła

asystent reżysera: Anna Strzycka

asystent choreografa: Katarzyna Trzaskalska

inspicjant: Piotr Witkowski

Leave a Reply