Przejdź do treści

Heloise, czyli Grażyna Bułka u Mai Kleczewskiej…

Grzegorz Ćwiertniewicz o kreacji Grażyny Bułki w spektaklu „Łaskawe”:

Nie ucieszyłem się na wiadomość, że zamiast „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego Maja Kleczewska wyreżyseruje w Teatrze Śląskim „Łaskawe” Jonathana Littella. Przede wszystkim dlatego, że bardzo zależało mi, by zobaczyć w adaptacji młodopolskiego dramatu Grażynę Bułkę – na przykład jako Radczynię, bo w tej roli widziałbym ją najchętniej. Ba! Już nawet wyobrażałem sobie, jak wypowiada swoje kwestie, z charakterystyczną dla siebie manierą i śląską godnością. Chyba że spektakl miał zostać utrzymany w zupełnie innej stylistyce, co mogłoby nie dać możliwości zaznaczenia śląskich pierwiastków. Wszystko to, oczywiście, domysły. Niewiele o planach związanych z adaptacją „Wesela” wiadomo. Póki co, realizację odroczono. Pozostaje mieć jednak nadzieję, że się dokona. I to właśnie w Katowicach.

Staram się bardzo uważnie przyglądać dorobkowi zawodowemu Grażyny Bułki. Na katowickie „Łaskawe”, co nie jest tajemnicą dla znających moje teatralne zainteresowania, wybrałem się przede wszystkim dla tej, w mojej ocenie, co zaznaczam dość często, wybitnej aktorki teatralnej, śmiało mierzącej się również z rolami filmowymi i serialowymi. Maja Kleczewska rozsądnie postąpiła nie tylko obsadzając ją w swoim spektaklu, ale również powierzając jej rolę Heloise. Zastanawiałem się, w którą stronę podąży reżyserka, wyznaczając kierunek budowania portretu bohaterki aktorki i na ile zechce skorzystać z jej ogromnego potencjału.

Potencjał Bułki określają dwie składowe. Pierwszą są predyspozycje techniczne. Bułka radzi sobie z każdym rodzajem roli. Niezależnie od jej rozmiaru, potrafi stworzyć z niej swoistą kreację, co udaje się między innymi dzięki pełnej świadomości swoich możliwości, a także umiejętności stwarzania postaci niebywale wiarygodnych, zajmujących, a nawet wręcz przeszywających. W jednym z moich tekstów o Grażynie Bułce wskazałem, że reprezentuje ona ujmujący typ aktorstwa, tzw. aktorstwo autentyczne. Ona nie „gra”, ona „jest”. To jej ogromna przewaga nad scenicznymi partnerami, choć być może, jako aktorka, która za każdym razem czuje się częścią spektaklu, a nie jego filarem, nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. Powtórzę się, ale takie powtórzenia są bardzo potrzebne, bo gruntują wiedzę i pozwalają trzeźwo spojrzeć na emploi. Granica pomiędzy jej autentycznością a aktorstwem w zasadzie nie istnieje. Na tym polega jej fenomen. To, naturalnie, paradoks, bo wszystko, co dzieje się na scenie jest nieprawdą, ale w tej nieprawdzie Bułka jest prawdziwa i do granic wiarygodna. Bez problemu udaje jej się przenieść widza do świata, którego nie ma i co więcej – potrafi nurzać go w magiczności i iluzoryczności. Jest w tym bezwzględną mistrzynią. Drugą składową jest jej wrażliwość. Łączy się ona poniekąd z tą pierwszą, gdyż taki właśnie temperament (uczuciowość, sentymentalność, tkliwość, delikatność, życzliwość, wzruszenie) umożliwia jej uprawianie aktorstwa autentycznego.

Czytelnik nie ma już chyba wątpliwości, że nie będzie to tekst o spektaklu „Łaskawe”, ale o tym, jakie miejsce zajmuje w nim Grażyna Bułka. Odwołania do przedstawienia są, rzecz jasna, nieuniknione, ale służyć będą przede wszystkim osadzeniu aktorki w akcji. Kanwą przedstawienia stała się powieść o tym samym tytule. Mówi się o niej, że jest jedną z najgłośniejszych i najbardziej kontrowersyjnych powieści naszego wieku. Takie sądy wynikają zapewne między innymi z podjętej w książce problematyki – Maximilian Aue, fikcyjny nazista, biorący udział w eksterminacji Żydów podczas drugiej wojny światowej, dziś stateczny dyrektor fabryki, nawiedzony przez duchy przeszłości, wspomina Zagładę, a także mówi o roli, jaką w jej przygotowaniu odegrali technokraci i eksperci. To, uogólniając, opowieść o spotkaniu Człowieka ze Złem. I na kulisach koncentruje się również spektakl. W żadnym razie nie zamierzam przenikać w tym miejscu fabuły. Byłoby to nieodpowiedzialne względem widza, który zechce wybrać się do Katowic i oddać się tej teatralnej uczcie. Zależało mi jedynie na określeniu osi konstrukcyjnej. Bardziej istotne wydają się pytania, które postawiła przed twórcami i widzami reżyserka, a które można sprowadzić do jednego zasadniczego – na ile intymna spowiedź pozwoli się naziście rozliczyć się z dokonanymi zbrodniami i oczyści jego sumienie. No, właśnie. Zdradzę, że nic tu nie jest tylko czarne albo tylko białe. Można się zawahać, choć, naturalnie, głos rozsądku powinien zwyciężyć…

Kleczewska przedstawia Maximiliana Aue z dwóch perspektyw. W jej przedstawieniu pojawia się Stary Maximilian Aue, który nigdy nie odpowiedział za swoje zbrodnie, będący narratorem opowieści (w jego roli Roman Michalski – kunszt, klasa, uważność, ważność każdego słowa, imponujący aktorski szyk), a także Młody Maximilian Aue (w tej roli, wymagającej przede wszystkim siły i fizycznej, i psychicznej – Mateusz Znaniecki – wybornie radzący sobie z postawionymi zadaniami aktorskimi), będący bohaterem właściwej części spektaklu.

Matką Maximiliana Aue jest wspomniana już wcześniej Heloise. Grażyna Bułka, elegancka, ubrana w czarną sukienkę z białym kołnierzem i przypiętą broszą, uczesana adekwatnie do czasów, w których rozgrywa się akcja, pojawia się pod koniec aktu pierwszego, w scenie, w której Aue składa matce mieszkającej w Antibes niespodziewaną wizytę, będącą sprawdzianem dla obojga. Nie widzieli się długo. Heloise jednak doskonale wie, czym zajmuje się syn. Nie omieszka mu zresztą o tym powiedzieć. Niełatwo się domyślić, że spotkanie nie należy do najprzyjemniejszych, choć, właśnie przez usposobienie Bułki, próbującej wszystkich zrozumieć i wszystkich usprawiedliwić, Heloise zdaje się zachowywać resztki matczynej miłości. A może to swoista gra, dzięki której udaje je się odroczyć w czasie to, co nieuniknione? W dwadzieścia minut, bo mniej więcej tyle trwa jej obecność na scenie, pokazuje Bułka swój aktorski kunszt – szafuje emocjami, przeobrażając się z empatycznej i wyrozumiałej matki w żądną zrozumienia swojego położenia kobietę, którą po odejściu jej męża, a ojca Aue, pokochał inny mężczyzna, dając jej przy tym poczucie bezpieczeństwa. Potrafi zawalczyć o swoje i bardzo wyraźnie postawić granice. Jest niczym lwica, broniąca z zaciekłością swojego terytorium. Bułka każdej roli oddaje całą siebie. Tak dzieje się i tym razem. Pracuje całym ciałem. Każdy gest (gestykulacja w jej przypadku oddaje jej naturę – nie jest wypacykowaną lalką czy marionetką, a przytomną i kiedy trzeba – silną, choć i arcydelikatną kobietą), każde przejście, każde spojrzenie jest niebywale ważne. Ogromne znaczenie w budowaniu nastrojów postaci ma jej twarz. Ekspresje mimiczne są w jej aktorskiej pracy niebywale ważne. Bez trudu przechodzi z jednego stanu uczuciowego w drugi – od śmiechu do łez, złości, a nawet budzącej niepokój agresji (tak jest i w „Łaskawe”).

Wspomniałem, że bardzo interesował mnie kierunek, jaki obierze Kleczewska przy konstruowaniu postaci Heloise – czy spróbuje stworzyć postać osobną względem tych, które do tej pory kreowała Bułka, czy też będzie bazowała na tym, co sprawdzone i pewne, a więc na „śląskich predyspozycjach” aktorki. Wydaje się, że postawiła na to drugie. Heloise wyposażona została w pewne śląskie akcenty, z których na pierwszy plan wysuwa się matriarchat, rozumiany jako dominacja kobiety w rodzinie (myślę tutaj przede wszystkim o pilnowaniu kanonu wartości, dbałości o fundamenty, o energii, sile, determinacji). Heloise w wykonaniu Bułki potrafiła uderzyć pięścią w stół. Co więcej, ważny okazał się tutaj spryt (używam tego słowa w pozytywnym znaczeniu), a może nawet bardziej – pewna przebiegłość, która i tak nie zapobiegła tragedii. Podobne do Heloise bohaterki znamy z realizacji Roberta Talarczyka „Piątej strony świata”, „Wujka. 81…” czy „Cholonka”.

Nie wiem, ile w kreowaniu postaci sugestii Kleczewskiej, ile pomysłu aktorki. Niezależnie od tego, znowu udało się Bułce stworzyć postać z krwi i kości, wiarygodną, przemawiającą do wyobraźni i świadomości widza. Można było odnieść wrażenie, patrząc na sceny z jej udziałem, że ogląda się filmową baśń, w której najbardziej czarowała Grażyna Bułka. Była zachwycająca i mnie, jak już się często wcześniej zdarzało, trzymała w pozytywnym napięciu. Śląskość ma wypisaną na twarzy i wyrytą w sercu, co wcale nie oznacza, że jest tylko śląska. Upomina się o nią Polska, czego dowodem są najnowsze produkcje telewizyjne. I niejedno jeszcze pokaże. Żeby tylko nigdy nie przestała być tą Grażyną Bułką, na spotkanie z którą warto przyjechać na Śląsk z nie wiadomo skąd.

Grzegorz Ćwiertniewicz – doktor nauk humanistycznych, historyk filmu i teatru polskiego, polonista, wykładowca akademicki, menager, autor książek: „Krystyna Sienkiewicz. Różowe zjawisko” (2015) i „Amantka z pieprzem” (2019), a także wywiadów z ludźmi ze świata kultury, recenzji oraz artykułów o tematyce teatralnej. Należy do Polskiej Sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych (AICT/IATC). Publikuje m.in. w „Yoricku”, „Odrze”, „Polonistyce”, „Presto”, „Przeglądzie”, „Teatrze” i „Śląsku”.

[Fot.  Przemysław Jendroska/ materiał Teatru Śląskiego]

Leave a Reply