Przejdź do treści

TSNK/ 9

Teatr się nie klika, więc dziś będzie o Bieszczadach a tak naprawdę o potędze natury! W ubiegłym tygodniu postanowiłem rzucić wszystko i pojechać w góry, zresetować „pokładowy komputer” w miejscu, gdzie internet znika a zasięgu najzwyczajniej w świecie nie ma. Padło na Ustrzyki Górne i muszę przyznać, że był to strzał w dziesiątkę. Pogoda była wyśmienita, widoki zapierające dech w piersiach, a i zmęczenie górskimi wędrówkami okazało się zbawienne zarówno dla ciała, jak i ducha. Po zaliczeniu Tarnicy, Halicza i Połoniny Caryńskiej postanowiłem jednak lekko odpocząć od wysokogórskiej wspinaczki – stenty mają swoje prawa – i zrobić sobie spacer najłatwiejszym chyba szlakiem Bieszczad – jedenastokilometrową drogą do źródeł Sanu.

Wycieczka ta okazała się nie tylko podróżą geograficzną, ale też podróżą w czasie, po drodze bowiem napotkałem nieistniejące już po stronie polskiej wsie: Bukowiec, Beniową czy wreszcie najbardziej wysuniętą na południowy wschód Polski – Sianki. Niesamowite wrażenie robiły ślady tych osad jakby od niechcenia zostawione przez historię i naturę: melancholijnie położony cmentarz w Beniowej z kilkoma zaledwie widocznymi nagrobkami, stara dwustuletnia lipa dumnie górująca nad smętną łąką, fundamenty przepięknie umiejscowionego nad Sanem dworu Stroińskich czy osławiony Grób Hrabiny, będący w istocie miejscem pochówku XIX-wiecznych właścicieli Sianek, Franciszka Stroińskiego i Klary z Kalinowskich.

To ostatnie miejsce wydało mi się szczególnym przejawem chichotu losu, oto w ostępach bieszczadzkiego dzikiego lasu stoją sobie w XXI wieku nagrobki dwojga ludzi, których rodzinom wydawało się za życia, że coś posiadają, nad czymś panują, że ujarzmili karpacką naturę. W końcu byli właścicielami kilku wsi, mieli dwór, swoich chłopów, marzyli o rozwoju, cywilizacji i lepszym życiu. Dziś samotne bryły ich grobowców w środku lasu świadczą o człowieczej klęsce. Natura jak się okazało, dość szybko wypełniła sobą, swoje rdzenne, odbite z rąk człowieka tereny, zostawiając jakby trochę z łaski te dwie mogiły, świadczące bardziej o jej potędze, niż o ludzkich marzeniach. I jeszcze ta szczypta ironii, gdy się nad tym głębiej zastanowić. Przypomniało mi się Pożegnanie z Afryką Karen Blixen, ona też powtarzała ciągle moja ziemia, moje wzgórza, moja farma, używając – jak się później okazało na wyrost – odmienianego na wszelkie sposoby czasownika mieć. I została przez Afrykę wypluta niczym twarda i gorzka pestka czereśni. Stroińskim potężna Natura pozwoliła w Bieszczadach zostać, ale tylko dlatego, że po śmierci ich ciała stały się Jej częścią, świadcząc o Jej wygranej z człowiekiem. Ot, taka sobie lekcja bieszczadzkiej pokory.

Gdy opuściłem Grób Hrabiny, doszedłem do źródeł Sanu, przechodząc przez tereny, na których tuż przed II wojną światową kwitły Sianki, turystyczny i narciarski kurort. Tablice informacyjne, umieszczone przy szlaku podają, że w szczytowym okresie rozwoju tej miejscowości – pod koniec lat 30. – zamieszkiwało ją 1500 mieszkańców. Działały tu trzy schroniska turystyczne, znajdowało się kilkadziesiąt domków letniskowych, liczne pensjonaty i restauracje. Była też w Siankach skocznia narciarska oraz tor saneczkowy a w marcu 1936 zorganizowano tu pierwsze narciarskie Mistrzostwa Polski klubów robotniczych. Czytałem te wszystkie informacje i przecierałem oczy ze zdumienia, patrząc bowiem dziś na dziko porastającą te tereny puszczę, trudno było mi sobie wyobrazić jakąkolwiek cywilizację. Reprodukcja jednego ze starych zdjęć pokazywała wprawdzie gustowną, zatopioną w kopnym śniegu miejscowość, ale wydawała mi się ona tyleż nierealną, co nigdy nieistniejącą. Dotąd mam pod powiekami ten obraz, zestawiony z przepięknym lasem dziś tereny Sianek porastającym…

A na koniec mały kamyczek teatralny do tego ogródka. Otóż w Siankach przed wojną, oprócz całej infrastruktury turystycznej działał – jak informuje tablica – amatorski teatr. Zrobiło mi się ciepło na sercu, znaczy to bowiem, że teatr jest ludziom potrzebny, że gdy już człowiek ujarzmi przyrodę, zapewni sobie turystyczne atrakcje i rozrywkę, w końcu zaczyna myśleć o czymś więcej – na przykład o teatrze. W przyrodzie jest tak samo, w Bieszczadach na przykład, tereny łąk najpierw porastają różnorakie krzewy, żeby następnie zrobić miejsce świerkom czy bukom, które wyrastając ponad resztę leśnej populacji, doprowadzają do zmiany całej struktury lasu. Krzewmy więc kulturę, póki możemy, póki las nas nie pochłonie!

Tomasz Domagała

[Fot. Weronika Krupa]

Leave a Reply