Przejdź do treści

Henio Malecha – pojawiał się i znikał

Krystyna Gucewicz żegna HENRYKA MALECHĘ, współzałożyciela STS-u:

Nie ma go – trudno to zrozumieć. Przecież Henryk zawsze był. Ze swoją nietuzinkową fantazją, pomysłami, na jakie nikt inny by nie wpadł, z osobliwym mimowolnym poczuciem humoru, rzadkim melanżem absurdu i ironii. Buszował w życiu, zwoływał nas jak dyrygent na koncerty towarzyskie, był ze światem za pan brat.

I jak to, Heniu, już po wszystkim?

Mówi się, że sprawiedliwe są wyroki Losu. Coś w tym jest – Los zabrał nam Henia, ale wcześniej dał nam go na długie, długie dziesięciolecia. W teatrze i na co dzień, w Krzyżach i w Nowym Jorku, na Nowym Świecie i w Wólce Kobylańskiej, na spotkaniach tu i tam, zawsze niezapomnianych.

Mam wrażenie, że znałam go od dziecka, chociaż na własne oczy zobaczyłam reżysera Malechę dopiero w pałacyku na Świerczewskiego, w STS-ie, który wymyślił i zakładał z towarzystwem równie szalonym, jak on sam. Smarkata dziennikarka, załapałam się na ostatni „Fioletowy Księżyc” – autorski kabaret, którego poetykę Henio przeniósł potem na życie. Od zawsze było wiadomo, że ten młody człowiek nie mieści się w ramach, zasadach i wytycznych, co po latach potwierdził mi jego kolega z pryczy w akademiku, Waldek Błoński, potem polonista w mojej szkole. Świat jest mały.

Być może, właśnie tą myślą owładnięty, nasz Henio postanowił ten świat poznać, przewędrować, wręcz ujarzmić. Podróże były jego pasją. A to wyskoczył na premierę nowego filmu do Paryża – przytuliła go zawsze Anka Prucnal. A to wymyślił, że Afganistan nie jest tak daleko i z torbą pełną kremu Nivea wyruszył, bo mu powiedzieli, że się utrzyma z tego biznesu. Wrócił z egzotycznymi wrażeniami i w aksamitnym malinowym garniturze – to cudo ofiarował mu z litości jakiś tubylec, obdarowany za darmo zawartością torby Henia.

Cudowny kompan i brat łata. Kiedy wpadłam do Nowego Jorku, Henio stał się najwspanialszym Cicerone. Kochał to miasto, rankami tkwił u optyka jako filler, popołudniami i wieczorami smakował swój kęs tego Wielkiego Jabłka. Nigdy nie zapomnę: ziąb jak na Syberii, goni nas wiatr po China Town czy Little Italy, a Henio zakłada mi swoje ubrania, żeby nie zlodowacieć. A propos ubrań. Poszliśmy do teatru (miałam plan) na retrospektywę musicalową „Jerome Robbin’s Broadway”. Szał. Ale nie o to szło. Jako Europejczycy zostawiliśmy płaszcze w niby-szatni (oni tam wszyscy zabierają ubrania na widownię), i po spektaklu, przy wyjściu, Henio szarmancko złapał palto jakiejś nieznajomej, gestem szlachciury z Malechowa chciał kobiecie usłużyć. Boże co się działo! Wezwano policję, omal nie trafiliśmy do lochów więziennych, bo Henio został oskarżony o… molestowanie. 40 lat temu, przynajmniej. Skończyło się na przezabawnym tłumaczeniu Henia: „from Poland, from Holland” – żart rozbroił nadętych Amerykanów.

I tak niegdyś prawdziwy redaktor miesięcznika „Radar”, został osobistym korespondentem „Expressu Wieczornego” z Ameryki! Dla żartu, chociaż niebywale serio. Gęsto zapisywał żółte kartki opowieściami wędrowca, a Czytelnicy dowiadywali się „z pierwszej ręki”, że Pavarotti śpiewał na trawniku (i Henio przy tym był), że Violetta Villas powiedziała TAK, że Agnieszka Osiecka na kocu w Central Parku dzieliła się z przyjaciółmi wielkanocnym jajkiem. Święta prawda, a ile atrakcji dla Czytelników popularnej popołudniówki.

Od zawsze miałam wrażenie, że Henryk Malecha gra Henia Malechę. Z premedytacją i perfekcyjnie wcielał się w tego drugiego, podszytego „liryką i dynamiką”, jak chciał Poeta z Prania. Stworzył postać, którą znaliśmy i kochaliśmy, a która nie istniała bez publiczności, bez widowni, bez nas.

Pojawiał się i znikał. Prowadzał swoje nadworne damy w kapeluszach przecudnej urody po ledwie wiosennym Nowym Świecie. Wpadał na festiwal do Opola, przemycany przez nas na koncerty i waletowany przez kolegów. Urządzał wystawy z czegoś i z niczego. Dzięki talentom Zosi powstało setki zdjęć ze świata, oczywiście z Heniem roli głównej, które rokrocznie prezentowaliśmy na wernisażach w moim lesie. Skrzykiwał nas do gościnnego Klubu Księgarza na okolicznościowe wspominki: żeby zatrzymać czas, żeby nie spłowiała pamięć…

Był kustoszem przeszłości, teatru STS i naszych przyjaźni, które nie milkną.

I chyba to właśnie jest najważniejsze.

Świat jest piękny, ponieważ się spotkaliśmy w tym życiu. Bo się znamy, cenimy i lubimy.

Tak zostanie.

Krystyna Gucewicz

21.09.2021

[Na zdj. Henryk Malecha w Klubie Księgarza]

Leave a Reply